Latynoskie perypetie króla mączki

Finał w Vina del Mar i tytuł w Sao Paulo - Rafa Nadal może być zadowolony ze swoich wyników w pierwszych dwóch tygodniach po siedmiomiesięcznej pauzie. Ale czy jego forma daje powody do optymizmu?

Robert Pałuba
Robert Pałuba

Ponad osiem miesięcy - tyle minęło od chwili, kiedy Rafael Nadal po raz ostatni wzniósł w górę turniejowe trofeum. Gdy ze łzami w oczach ściskał w rękach Puchar Muszkieterów, nikt nie spodziewał się, że z przysłowiowego obłoczka spadnie tak szybko. Kontuzja kolana była dla Rafy jak wyrok, którego żadna siła nie jest w stanie skrócić.

Gdy w połowie listopada Hiszpan oznajmił, że wraca do treningów, rozpoczęło się niecierpliwe odliczanie do wielkiego powrotu. Odliczanie w nieskończoność przeciągane, bowiem Rafa najpierw zrezygnował ze startu w Dausze, a następnie wycofał się z wielkoszlemowego Australian Open. Naiwni wierzą, że Nadala dopadł wirus, realiści - patrząc na występy Majorkanina w ostatnich dwóch tygodniach - widzą, że Nadal na wolnych kortach twardych w Melbourne nie zdziałałby absolutnie nic, poza ewentualnym pogorszeniem stanu kolana.

- Pytanie brzmiało: czy mogę wygrać [w Melbourne]? Odpowiedź była negatywna. Nie jadę na turniej wielkoszlemowy, jeśli nie jestem przekonany, że mogę zwyciężyć - mówił Rafa francuskiej "L'Équipe" w Viña del Mar.

Po dłużącym się wyczekiwaniu (i negocjacjach kwoty startowego) Hiszpan ostatecznie pojawił się na kortach w Chile. Na ukochanej ceglanej mączce, w słabo obsadzonym turnieju rangi 250, Nadal przeszedł pierwszy test i od samego początku widać było, że od chociażby niezłej dyspozycji dzieli go przepaść. Przez cały turniej oszczędzał kolano, często nawet nie ruszając do piłek, które ostatniej wiosny z łatwością odgrywał. Uderzenia z głębi kortu były zbyt płytkie i niedokładne, do returnu ustawiał się gdzieś w Andach, serwis jako tako funkcjonował, choć nie stanowił porządnego oparcia. Można było wręcz usłyszeć skrzypienie zardzewiałej gry siedmiokrotnego triumfatora Rolanda Garrosa.

Oczekiwania urosły jednak szybko. Za szybko. W finale, który o dziwo był całkiem dobrym pojedynkiem, Rafa zszedł z kortu pokonany przez grającego mecz życia Horacio Zeballosa. I mimo że Nadal zapewniał przed turniejem, że ważny jest dla niego sam fakt powrotu do turniejowej rywalizacji, podczas ceremonii zakończenia nie potrafił ukryć rozczarowania, nie zwykł kończyć takich pojedynków jako pokonany.

Mimo ostatecznej porażki, znaki dymne wysyłane przez Hiszpana na korcie zdawały się być pozytywne. Stoczył zacięty bój, którego tak bardzo potrzebował, ognisty forhend chwilami raził jak za najlepszych lat, a genialnie obroniony setbol w (przegranym!) tie breaku drugiej partii finału pokazał, że płomyk wciąż się tli. W końcówce zabrakło sił, a fantastyczny Zeballos nie ułatwił zadania - nic, czego nie można było się spodziewać po tak długiej przerwie. Rafa nie porywał, ale też nie zapomniał jak się gra w tenisa.

Niepokojące sygnały pojawiły się w Sao Paulo i choć Hiszpan turniej wygrał, to ciężko o jego grze powiedzieć cokolwiek dobrego. W porównaniu do występu w Viña del Mar nastąpił zauważalny regres, a trzysetowe męczarnie z Carlosem Berlocqiem (Nadal odrabiał w decydującej partii stratę przełamania) czy całkowicie anonimowym Martínem Alundem, który przed turniejem w Brazylii nie miał na koncie zwycięstwa w turnieju głównego cyklu, napawały wręcz grozą. Rafa fatalnie poruszał się po korcie, kontrolę nad uderzeniami miał śladową, popełniał niespotykane ilości podwójnych błędów, a bolące kolano coraz bardziej dawało o sobie znać. Słowem - dramat; z meczu na mecz miało być lepiej, a było coraz gorzej.

- Moim reakcjom brakuje szybkości, brakuje mi energii, gdy jest mi potrzebna. Nie mam wystarczająco dużo siły w nogach, by zagrywać głęboko. Znikło wszystko, co sprawiało, że byłem w stanie walczyć. Przez całą karierę mi tego nie brakowało, na chwilę obecną nic z tego nie zostało. Gram tak, jak mogę i mam nadzieję, że dzień po dniu wszystko się będzie poprawiać - Nadal samokrytycznie ocenił swoją dyspozycję po tragicznym (oczywiście mierząc miarą "króla kortów ziemnych") występie w półfinale z Alundem. Można było też odnieść wrażenie, że Hiszpan przecenił swoje możliwości kondycyjne, zaczynając występy od dwóch kolejnych tygodni gry.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×