Serwis i return, więcej do szczęścia mi nie potrzeba - rozmowa z Jerzym Janowiczem

Pół roku temu Jerzy Janowicz grał w finale turnieju w Bercy. - Pułapką czyhającą na sportowców po sukcesie są zwykle media. Nad resztą można jakoś zapanować - mówi portalowi SportoweFakty.pl.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Robert Pałuba i Krzysztof Straszak: Udało się panu zachować ten dystans, o którym mówił nam po finale w Bercy?

Jerzy Janowicz: - Szczerze mówiąc, o Paryżu już nie myślę. Tylko media mi o tym przypominają. Dla mnie to historia. To było pół roku temu - było i minęło.

Jakie pułapki czają się na zawodnika, który zaskakuje świat w jednym turnieju i trafia w centrum zainteresowania?

- Pułapki to robią tak naprawdę media. Robią sensacje, robią z ludzi bohaterów. Tak naprawdę żaden sportowiec nie szuka rozgłosu i, tak mi się wydaje, nie lubi być mega medialny, żeby mówiono o nim przy każdej głupiej okazji. Pułapka, jaka czyha na sportowców po sukcesie to są zwykle media. Nad resztą można jakoś zapanować.

Media przyzwyczajają się do zwycięstw z zawodnikami, których pokonanie jeszcze rok temu byłoby wielkim wydarzeniem. Czy zawodnik też przyzwyczaja się do wygranych z wysoko notowanymi rywalami?

- W jakimś stopniu tak. Okazuje się nagle, że taka wygrana to nie jest już zaskoczenie, że przed każdym takim meczem widzi się szansę zwycięstwa. Na pewno każdy wygrany mecz bardzo mnie cieszy, ale żeby doszło do tak skrajnych emocji, jakie panowały u mnie podczas turnieju w Bercy, trzeba by jeszcze parę spotkań wygrać. Powiedziałbym, że każdy się do tego przyzwyczaja. Także Federer inaczej reaguje po wygranych turniejach teraz, a inaczej robił to parę lat temu. To jest normalne.

Federer mówił, że pierwszy rok w Tourze poświęca się na znajdowanie sobie miejsca. U pana też to tak wygląda? Szuka się swoich miejsc, gdzie się dobrze gra, żeby z chęcią do nich wracać?

- To jest tak, że miejsca zaczyna się lubić, jeśli wygrywa się tam jakieś konkretne mecze. Jeśli się gra słabo, jeśli jest się zdenerwowanym po przegranej I rundzie, to takie miejsce przez jakiś czas nie będzie lubiane. Ja na razie jeżdżę po najlepszych turniejach świata i dopiero patrzę, jak one wyglądają. Mam nadzieję, że moja gra będzie na tyle dobra, a jednocześnie to poznawanie na tyle skuteczne, że utrzymam się w pierwszej czterdziestce.

Gra pan praktycznie w samych najsilniejszych turniejach, oprócz Marsylii (ranga 250). Wybrał pan także Halle, najsilniej obsadzony turniej na trawie przed Wimbledonem.

- Kalendarz mamy praktycznie narzucony. Mamy pulę turniejów, które musimy zagrać i od tego nie ma żadnego odwołania. Muszę wystąpić w czterech imprezach Wielkiego Szlema, ośmiu tysięcznikach [Masters 1000], czterech pięćsetkach, co razem daje już szesnaście turniejów. Wyboru wielkiego nie mam.

Czy oczekiwania wobec siebie ma pan dziś większe niż w ubiegłym roku?

- Oczywiście. Jeżeli jestem w pierwszej trzydziestce świata, to oczekiwania muszą być większe. Tu trzeba punktować, więc muszę wygrywać więcej meczów, zdobywać więcej punktów, żeby najzwyczajniej spróbować utrzymać się na tej pozycji. Oczekiwania są zatem zdecydowanie większe.

Czy z punktu widzenia techniczno-taktycznego daje coś panu debel? Osiągnął pan finał w Indian Wells.

- Na pewno, choć debel traktuję treningowo i nie będę teraz wiązał z nim kariery tenisowej. Na to przyjdzie jeszcze czas, a tymczasem skupiam się na singlu. Debla staram się grać od czasu do czasu i po prostu cały czas się o niego ocierać. Debel to zupełnie inna dyscyplina, inne schematy, zachowanie zawodników na korcie: trzeba się tego nauczyć, żeby grać dobrze. Ja prezentuję taktykę bardziej singlową: staram się grać z głębi, agresywnie, żeby utrudnić życie woleistom. Debliści takiej gry zwyczajnie nie lubią; oni wolą szybkie, dynamiczne akcje na siatce, a nie męczarnie z tyłu kortu. Kto wie czy za dziesięć lat nie zostanę deblistą, więc warto sobie od czasu do czasu zagrać, choćby po to, by najzwyczajniej potrenować.

Jak się gra z rywalami, wiedząc że każdy z nich jest trzy albo dziesięć razy bardziej doświadczony?

- W moim przypadku, z moim stylem gry, kto stoi po drugiej stronie kortu nie ma większego znaczenia. Jeżeli serwis funkcjonuje na wysokim poziomie, i także return, to nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba.

Czy przez ostatnie pół roku wraz z awansem w rankingu zmienił się także schemat treningów z Tiilikainenem?

- Cały czas staramy się moją grę poprawiać. Miałem ostatnio problemy ze zdrowiem, dlatego gra troszeczkę podupadła, ze względu właśnie na słabe przygotowanie fizyczne. Ale tydzień spędzony w Łodzi, na wyzdrowienie i trening, przynosi dobre efekty. W meczu z Querreyem można było zobaczyć agresywną grę z mojej strony, tak jak to powinno wyglądać. Mam nadzieję, że będzie coraz bardziej agresywna, że będzie sprawiała coraz większe problemy przeciwnikom.

We wrześniu wielki mecz z Australią w Warszawie. Czy w trakcie drugiego kolejnego sezonu ciągłych występów reprezentacyjnych w Polsce dostrzegł pan, że znacznie wzrosło w kraju zainteresowanie tenisem?

- Myślę, że zainteresowanie tenisem w Polsce jest ogromne. Jest to związane z sukcesami Agnieszki Radwańskiej i naszych deblistów, którzy trzymają się na topie od wielu dobrych lat. Tenis idzie do przodu i mam nadzieję, że dzięki nam, zawodnikom, młodzież tenisowa, juniorzy, kadeci i cała reszta młodych będzie miała łatwiejsze życie. Pamiętam, jak mając dwanaście, czternaście czy szesnaście lat musiałem trenować pod obskurnym balonem, gdzie zimą temperatura spadała nawet do minus pięciu stopni.

wtorek, 7 maja 2013

Robert Pałuba i Krzysztof Straszak
z Madrytu
robert.paluba@sportowefakty.pl
krzysztof.straszak@sportowefakty.pl


Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×