Tenis w cieniu Kapitolu

Turniej w Waszyngtonie to jedna z ostatnich pamiątek po niegdyś kluczowej części sezonu ATP - amerykańskim lecie na kortach twardych.

Robert Pałuba
Robert Pałuba

W amerykańskiej stolicy życie toczy się wolniej. Nie znajdzie się tu odpowiednika nowojorskiej Piątej Alei czy chicagowskiej Michigan, w powietrzu można wyczuć atmosferę wielkiej polityki, ważnych decyzji i eleganckich garniturów. Spacerując między Kongresem a pomnikiem Lincolna, patrząc na samoloty leniwie sunące nad Potomakiem i spokojny ruch na ulicach, można się zadumać i spokojnie odpłynąć myślami.

Waszyngton jest inny. Miasto pełne parków, skwerów i rozmaitych sadzawek, na każdym kroku napotyka się na pomnik czy rzeźbę upamiętniającą wydarzenia szczególnie ważne dla Amerykanów. Poważna atmosfera udziela się i turystom - rzadko widzi się hałaśliwe tłumy robiące w szalonym tempie zdjęcie za zdjęciem, mało jest też kolorowych kramów sprzedających pamiątkowe bibeloty.
Sielska atmosfera Waszyngtonu udziela się także na kortach (foto: Vince Alongi) Sielska atmosfera Waszyngtonu udziela się także na kortach (foto: Vince Alongi)
Od północy w miasto wrzyna się jak sztylet jego zielone płuco - Rock Creek Park. A w nim, ciągnącym się kilometrami ni to lesie, ni to parku, od ponad 20 lat rozgrywany jest waszyngtoński turniej tenisowy.

Na czas imprezy kompleks zamienia się w coś na kształt miejskiego targowiska. Wokół kortów porozstawiane są prowizoryczne namioty (w jednym z nich znajduje się biuro prasowe, w innym czas spędzają tenisiści) i stoiska, między którymi krążą fani białego sportu. Korty treningowe otoczone są wysoką siatką, wygląda to trochę jak klatka, w której zamknięto tenisistów. Ci jednak czują się świetnie - oklaskiwani przez fanów Haas i Nishikori z uśmiechem na ustach rozegrali w niedzielę treningowego seta, obok, w cieniu drzew (latem, w godzinach popołudniowych, w Waszyngtonie żar dosłownie leje się z nieba, jest także bardzo wilgotno), usadowili się po zakończonym treningu Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski. Czołowi debliści świata pobawili się nawet z kibicami, a imprezę prowadził nieśmiertelny wodzirej turnieju Wayne Bryan, ojciec utytułowanych deblistów.

Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!

Interakcja z amatorami i fanami to coś, co zdecydowanie wyróżnia turniej w DC. W przeciwieństwie do imprez w Europie, gdzie w najlepszym razie zawodnicy udają się do budki rozdawać autografy, na czas turnieju klub nie jest zamykany i na tych samych kortach, obok zawodowców, ćwiczy młodzież i seniorzy. Tenisiści także wyciągają pomocną dłoń: Ryan Harrison robił za sparingpartnera podczas regularnych zajęć juniorskiej szkółki, a Katia Makarowa asystowała przy treningu dla niepełnosprawnych. Wszystkiemu przewodzi tata Bryan, doskonale czujący się w roli animatora i z pasją wykonujący swoje zadania.

Waszyngtoński turniej jest duży - w tym roku gości jednocześnie imprezy ATP World Tour 500 i WTA International - a sam kompleks im. Williama Fitzgeralda dość mały. Tenisiści i trenerzy (na miejscu obecni są m.in. Brad Gilbert i Darren Cahill) spacerują alejkami razem z kibicami, często chętnie z nimi gawędząc, pozując do zdjęć i rozdając autografy. Największa gwiazda? Mo Lahyani, który nie mógł spokojnie zrobić trzech kroków.

Wysocy panowie w garniturach i ciemnych okularach nie krążą wokół zawodników i zawodniczek, bo po prostu nie są potrzebni.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×