US Open: Himalaje Agnieszki Radwańskiej

Tak jak cztery lata temu, Shuai Peng okazała się być niszczycielką marzeń Agnieszki Radwańskiej o podboju kortów Flushing Meadows w Nowym Jorku.

Szybko dobiegła końca przygoda Agnieszki Radwańskiej z US Open 2014. Marzenia o podboju Nowego Jorku Polka znowu musi odłożyć na kolejny sezon. To wciąż jedyny wielkoszlemowy turniej, w którym pozostaje ona bez ćwierćfinału. Krakowianka od zawsze toczyła z Shuai Peng zażarte boje, ale zazwyczaj kończyły się one jej zwycięstwem. W 2010 roku obie zawodniczki spotkały się w Nowym Jorku także w II rundzie i wtedy również lepsza była Peng. Polka była wtedy 10. rakietą świata, a Chinka klasyfikowana była na 61. pozycji. W środę 27 sierpnia Radwańska po raz drugi nie potrafiła skruszyć oporu Peng, która poprawiła na 2-3 bilans ich konfrontacji.
[ad=rectangle]
Patrząc na całą karierę Radwańskiej trudno nie odnieść wrażenia, że zawsze ma problemy z zawodniczkami, które potrafią coś więcej niż tylko zrzucać na kort bomby. Z Flavią Pennettą zwykle się męczyła. To samo ze Swietłaną Kuzniecową, która oprócz miażdżącej siły ma też niewiarygodną technikę. Petry Cetkovskiej, stanowiącej lustrzane odbicie krakowianki, nie pokonała nigdy, choć Czeszka nie jest zawodniczką tak regularną jak Peng. I to jest drugi problem. Radwańska męczy się z tenisistkami, które tak jak ona potrafią przebić niezliczoną ilość piłek w wymianie i nie panikują, gdy dostają kąśliwego slajsa. Granie z Karoliną Woźniacką często było dla niej zbyt poważnym wyzwaniem.

Wydawało się, że Peng nie jest już tak regularna jak kilka lat temu. A jednak wyszła na mecz z Radwańską bez żadnego lęku i po początkowych problemach przeszła do kontrnatarcia i zaczęła dominować na korcie. Jaki jest najsmutniejszy wniosek po tym spotkaniu? Dość dobrze grająca piąta rakieta świata okazała się za słaba, by nawet urwać seta klasyfikowanej na 39. pozycji Peng, która na taki poziom wznosi się raz od wielkiego dzwonu. Rolę doskonałej poetki przejęła Chinka. Poezja Radwańskiej była mało efektowna, nieuporządkowana i z rytmicznymi niedostatkami.

Peng imponowała przeglądem pola, świetnie rozrzucała Radwańską po narożnikach. Kiedy trzeba było zwalniała grę podnosząc piłkę, by za chwilę posyłać piorunujące płaskie pociski z bekhendu czy forhendu. Zmianami tempa i rotacji usypiała czujność Polki, a jej drop szoty były dla krakowianki czarną magią. Radwańska grała momentami za krótko i zbyt jednostajnie, ale to nie był bojaźliwy tenis i poddanie się sile rywalki, tak jak to się jej zdarzyło w wielkoszlemowych turniejach z Robertą Vinci, Dominiką Cibulkovą czy dwukrotnie z Jekateriną Makarową. To był całkiem solidny mecz w wykonaniu Radwańskiej, była zażarta walka z obu stron o każdy punkt. Pierwsze dwa gemy wskazywały, że Polka w końcu rozprawi się z Peng bez większych problemów.

Skoro było tak dobrze, to dlaczego wyszło tak źle? Bo powinno być jeszcze lepiej, by pokonać rzetelną i inteligentną Peng, która nie chciała nic psuć. Po wyjściu na 2:0 i uzyskaniu break pointa na 3:0 trzeba było inicjować więcej własnych akcji, by nie pozwolić rywalce złapać wiatr w żagle. Wniosek jest bardzo prosty i oczywisty. Chinka grała jak tenisistka z Top 10, a Radwańska uraczyła nas dość dobrym tenisem, ale był to poziom trochę słabszy niż powinna pokazać zawodniczka z czołowej 10. Peng po prostu wykorzystała każde najmniejsze zawahanie Polki, których w przekroju całego meczu aż tak wiele nie było, ale jednak zbyt dużo w starciu z tak dobrze dysponowaną rywalką. To są detale, które później składają się na końcowy wynik. Chinka zagrała bardzo dobry mecz, ryzyko podejmowane w trudnych momentach się jej opłaciło i może się delektować pięknym zwycięstwem.

Czasem udaje się przetrwać takie okresy odrobinę słabszej gry, jakiej byliśmy świadkami w wykonaniu Radwańskiej w środę. Są tenisistki, które potrafią wygrywać mecze grając co najwyżej przeciętnie, bo przecież przez tak długi turniej rzadko udaje się przejść bez kryzysu. Radwańskiej też się to udaje, ale nie w konfrontacjach z zawodniczkami obdarzonymi instynktem i mało psującymi. W grze Peng jest sporo elementów zaskoczenia, tylko nie zawsze wszystkie tryby jej tenisa funkcjonują dobrze jednocześnie. Gdy czuje się niepewnie na korcie następuje awaria jej technicznych możliwości i wtedy staje się zwyczajną, jednostajną przebijaczką. Jednak gdy poczuje przypływ mocy, wówczas przemienia się w taktyczną geniuszkę i jest zdolna do tworzenia wielkich dzieł. Rzadko się jej udaje utrzymać w całym meczu taki poziom gry, dlatego ma tak niewiele tych wartościowych zwycięstw nad czołowymi tenisistkami świata.

Samym sprytem i inteligencją wielkich turniejów wygrywać się nie da. Oczywiście zawsze będę cenił tenisistki wielowymiarowe, które wybijają się technicznie na tle siłaczek, nie potrafiących nic innego jak tylko masakrować piłkę. Jednak Radwańskiej zdecydowanie potrzeba więcej agresji i odwagi. We wstępnych fazach turniejów przydałaby się taka brawura i chęć wykończenia rywalki połączeniem wojowniczych zapędów ze starannie zaplanowaną strategią. Czasem Polce brakuje instynktu wojowniczki, co szczególnie widać w wielkoszlemowych imprezach. Chce wygrać mecz jak najmniejszym nakładem sił i później, brzydko mówiąc, budzi się z ręką w nocniku. Piąta rakieta globu nie może dać się tak często zdominować w wymianach w II rundzie turnieju tej rangi.

Chciałoby się częściej widzieć agresywną Radwańską, nawet przegrywającą, jak w Cincinnati z Karoliną Woźniacką. Wtedy nie może sobie wiele zarzucić, bo grała na swoich warunkach, a rywalka była po prostu lepsza o tych kilka piłek. Mecz z Peng był wyrównany i gdyby w II secie ten jeden agresywny return przy break poincie wpadł w kort, wszystko mogłoby się odwrócić. Jednak u Radwańskiej za mało było takich ofensywnych zapędów i chęci przyciśnięcia rywalki bez zbędnego kombinowania. Poza tym magiczne sztuczki nie mogły być dla rywalki tak zabójcze, gdy brakowało odpowiedniej dynamiki uderzeń z głębi kortu.

Nawet gdy agresja była, to były to często mocne, ale zagrywane bezpiecznie piłki, co Chinka skrzętnie wykorzystywała do szybkiego przejścia do ataku. Peng była bardziej kreatywna, wyprzedzała ruchy Polki, wiedziała kiedy poczekać na okazję do kontry, a kiedy przeprowadzić ofensywną akcję. Wykorzystując całe swoje bogactwo (urozmaicanie uderzeń z głębi kortu, drop szoty, loby, czucie przy siatce jak przystało na znakomitą deblistkę) zniszczyła marzenia krakowianki o zdobyciu wielkoszlemowej korony, bo przecież tenisistce tej klasy zawsze muszą przyświecać takie cele.

W komentarzu po meczu z Sharon Fichman pisałem, że spotkanie z Peng będzie czymś więcej niż tylko rozgrzewką, ale Radwańska wciąż powinna być wypoczęta. Wydawało się, że tak dobrej formy podczas amerykańskiego lata Polka jeszcze nigdy nie zbudowała. Były powody do optymizmu, oczywiście marzenia o tytule były typowo życzeniowe, ale przejście IV rundy było jak najbardziej realne. Tymczasem II runda okazała się być himalajami, na które krakowianka nie potrafiła wejść. Flushing Meadows to ciągle dla niej przeklęta góra, z której musi zawrócić nim na dobre zacznie się wspinać.

Źródło artykułu: