Dla jednych Puchar Federacji kompletnie nic nie znaczy i mają do niego lekceważący stosunek. Ale czy po tym, co pokazały Petra Kvitova i Andżelika Kerber, ktoś jeszcze zdecyduje się powiedzieć, że te rozgrywki nikomu nie są potrzebne do szczęścia? Liderki obu drużyn stoczyły porywający bój, telewizyjny widz taki jak ja nie mógł oderwać od nich oczu. Patrzyłem na to, co te dwie zawodniczki wyczyniały na ekstremalnie szybkim korcie w Pradze. Czuć było wyjątkowość chwili, jakby to był wielkoszlemowy finał.
Moje oczy się cieszyły i delektowały ucztą, jaką nam zafundowały Czeszka i Niemka. Poziom sportowy był niesłychanie wysoki, a natężenie emocji jeszcze większe. Głupców na tym świecie nie brakuje, ale czy poważni ludzie mogą traktować Puchar Federacji jako marginalne rozgrywki z gwiazdami drugiej kategorii? Niemcy o tym wydarzeniu pisali jak o finale mistrzostw świata. Czeskie gazety sportowe i portale przez cały tydzień zdominowane były przez to, co miało się wydarzyć i w drugi weekend listopada odbyło się w O2 Arenie w Pradze przy wypełnionych po brzegi trybunach.
[ad=rectangle]
Kvitová i Kerber stoczyły bój na śmierć i życie, pełen pasji, do ostatniej kropli potu. W III partii Czeszka praktycznie nie miała już energii, ale jak sama powiedziała, żywiołowi kibice ją ponieśli. Z pustego zbiornika jeszcze coś wykrzesała i we wspaniałym stylu odwróciła losy tego pojedynku, który przypominał przejażdżkę roller coasterem (jak przyznała Kerber). To był jeden z najlepszych meczów sezonu w kobiecym tenisie. Zażarta batalia o każdy punkt, fenomenalne returny, piekielne piłki na zakończenie dłuższych wymian, zabójcze kontry i nadzwyczajne akcje ofensywne. Były zwroty akcji, rodem z dreszczowców Alfreda Hitchcocka. Wszystko co najpiękniejsze w kobiecym tenisie było w tym jednym spotkaniu, które będzie wspominane po latach. Można się tylko przyczepić o stosunkowo niewielką ilość spięć przy siatce, ale intensywność gry była tak niesamowita, że i bez tego czuć było, że jest to coś absolutnie spektakularnego.
Niemki w finale zagrały po raz pierwszy od 22 lat i otrzymały lekcję, szczególnie w pierwszym dniu rywalizacji, gdy nie zdobyły nawet seta i tak naprawdę wtedy przegrały szansę na tytuł. - Kerber i Petković w sobotę zostały całkowicie pokonane przez atmosferę panującą w hali - napisała gazeta "Stuttgarter Nachrichten". - Nasze czołowe zawodniczki zaprezentowały się w Pradze jako zbyt bojaźliwe i za nerwowe. Oczywiście zagrać w finale tych prestiżowych rozgrywek to najbardziej spektakularna rzecz na świecie. Jednak po raz kolejny okazało się, co jest głównym problemem w kobiecym tenisie - predyspozycje fizyczne są za słabe na najwyższy poziom. Poza tym brakuje im siły psychicznej - na słabości niemieckiego tenisa zwrócił uwagę "Rheinische Post".
Coś w tym jest, bo Kerber w finałowej batalii przegrała cztery sety, w których prowadziła z przewagą przełamania albo nawet dwóch (dwa razy 4:2 z Lucie Safarovą, 5:2 i sześć setboli oraz 4:1 z Kvitovą). Co ciekawe, jedynego seta wygrała odwracając go ze stanu 0:3 (w II secie meczu z Kvitovą przegrywała ze stratą dwóch przełamań). Jednak finał Pucharu Federacji to zawsze jest wyjątkowe przeżycie, któremu mogą podołać najwytrwalsi. - Sen o trzecim niemieckim triumfie w Pucharze Federacji wyparował - napisał z kolei "Die Welt". Niemkom tym razem się nie udało, zapłaciły frycowe, ale nie znaczy to, że za rok nie spróbują ponownie. Mają drużynę żądną sukcesów i jeśli wyciągną wnioski z porażki w Pradze (kapitan Barbara Rittner tej presji chyba też nie wytrzymała, wydaje się, że z Kvitovą na tak szybkim korcie Sabina Lisicka miałaby większe szanse niż Andrea Petković) ten sen mogą spełnić za rok.
Tymczasem Czeszki mogą się delektować kolejnym tytułem, trzecim w ciągu czterech lat. Petra Kvitová ma 24 lata, Lucie Šafářová jest od niej o trzy lata starsza. - Jeden z amerykańskich magazynów napisał, że jestem weteranką - stwierdziła rakieta numer dwa w czeskiej drużynie. A są przecież Karolína Plíšková, która miała znakomitą końcówkę sezonu i prawie się znalazła w składzie na finał Pucharu Federacji. Są Barbora Zahlavova-Strycova i Klara Koukalova, które spełniły swoje zadanie w lutym w trudnym wyjazdowym meczu z Hiszpankami. Bez ich wsparcia (Kvitová była wtedy nieobecna) tego finału mogłoby nie być. Są młode gniewne Katerina Siniakova i Tereza Smitkova, a nie można zapominać również o Petrze Cetkovskiej.
Czeski tenis kwitnie i potęga tej drużyny może trwać nawet bez Kvitovej i Šafářovej, choć na tę chwile wydaje się to niemożliwe. W Pucharze Federacji emocje są absolutnie nieporównywalne nawet z tymi, jakie towarzyszą zawodniczkom w wielkoszlemowych turniejach. Dlatego wiele tenisistek swoje najlepsze mecze rozgrywa w drużynie, a inne kompletnie nie potrafią się odnaleźć w tych jakże wyczerpujących fizycznie i mentalnie rozgrywkach. Kapitan Petr Pala już snuje dalekosiężną wizję. - Chciałbym zbudować dwie konkurencyjne drużyny. Cieszę się, że mam tak wiele zawodniczek, którym mogę się przyglądać - stwierdził dla portalu sport.cz. - Chociaż jest to nasz trzeci triumf w ciągu czterech lat to nie powinniśmy na tym poprzestać. Tytuły zdobyte u nas są oczywiście piękne, ale ten zdobyty w Moskwie również jest cudowny, bo był pierwszy. Jesteśmy narodem tenisowym. Dobrych dziewczyn jest tak wiele, że zawsze jest duży wybór - dodał.
Przy tak intensywnym sezonie, możliwość mieszania składem to w tej chwili podstawa, by odnosić sukcesy w Pucharze Federacji. Pozycja Kvitovej i Šafářovej oczywiście jest niepodważalna, ale one czasem potrzebują odpoczynku i w takiej sytuacji Pála może liczyć na inne zawodniczki. Kapitan zbudował niesamowitą jedność w zespole i zawsze tenisistka nominowana przyjeżdża i daje z siebie wszystko. Bez dobrej atmosfery nie da się stworzyć drużyny przygotowanej mentalnie na wielkie sukcesy. Ekipa będąca skupiskiem gwiazd, ale bez poczucia jedności zgodnie z zasadą: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" nigdy nie będzie sięgać po tytuły. Tutaj odpowiedzialność jest zbiorowa i dlatego dla kibiców, stanowiących jakże ważny element tej układanki, te rozgrywki są tak szczególne.
Portal sport.cz pisze o zimnej wojnie pomiędzy ITF i WTA. W wypełnionym do granic możliwości kalendarzu coraz trudniej jest znaleźć miejsce na drużynowe rozgrywki. W przyszłym sezonie ucierpi na tym turniej w Bogocie, który odbędzie się w połowie kwietnia, w tym samym terminie co Puchar Federacji. Nawet w Pucharze Davisa zaczynają pojawiać się problemy. W przyszłym sezonie ćwierćfinały Grupy Światowej odbędą się tuż po Wimbledonie, w tym samym terminie co turniej w Newport. Ale skoro w kalendarzu nie ma już praktycznie żadnej luki, dlaczego WTA myśli o stworzeniu nowego turnieju, który byłby konkurencją dla zawodów organizowanych przez ITF? Bardzo wstępne plany zakładają powołanie do życia Pucharu Świata rozgrywanego w jednym miejscu w ciągu jednego tygodnia. Jednak nawet jeśli ten plan zostanie zrealizowany to trzeba dodać, że nie będzie to żadna rewolucja. W latach 1975-2012 rozgrywany był turniej drużynowy ATP, co nie doprowadziło do upadku Pucharu Davisa.
Myślę, że podobnie byłoby z kobiecym tenisem, choć nie wiem czy w dzisiejszy świecie, gdy sezon jest intensywny do granic możliwości, jest miejsce na taką dodatkową imprezą. To, że kalendarz jest tak napięty to wina WTA, a nie ITF. Puchar Federacji powinien mieć odpowiednie miejsce w kalendarzu. Marginalizowanie go nikomu nie przyniesie żadnej korzyści. Jest już lepiej, bo finał Pucharu Federacji i "małe" Mistrzostwa WTA w tym roku się nie pokrywały, a przed rokiem taka zbieżność terminów doprowadziła do tego, że finał kobiecego odpowiednika Pucharu Davisa nie miał odpowiedniej rangi.
Może Puchar Federacji nie cieszy się taką estymą, jak Puchar Davisa, ale to nie znaczy, że uboższą siostrą można pomiatać i doprowadzić do zepchnięcia jej na niziny tenisa. Czeszki i Niemki, a wcześniej i Australijki (tuż przed sezonem na kortach ziemnych półfinał rozgrywany w Brisbane, na który przyjechały Samantha Stosur i Casey Dellacqua oraz Andżelika Kerber i Andrea Petković) i inne nacje dowiodły, że nawet w tenisie istnieje coś takiego jak patriotyczna postawa. Zawodniczki naprawdę chcą grać dla swoich krajów. Czują ogromne podniecenie, gdy spędzają razem te tygodnie przeznaczone na Puchar Federacji. To dla nich zaszczyt i honor, gdy mogą walczyć przyodziane w narodowe barwy. Niektóre zawodniczki go lekceważą, ale tak samo jest przecież z tenisistami w Pucharze Davisa, a jednak istnieją i mają się dobrze, zarówno mocarny brat, jak i uboższa siostra.
Puchar Federacji ma swoje zasady i niepowtarzalny klimat sportowego święta, na który kibice czekają z utęsknieniem. Nie wszyscy to rozumieją. Cóż, sport ma to do siebie, że rywalizacja wyzwala przeróżne emocje. To co piękne dla jednych, dla innych jest przeciętne i szare, i na odwrót. Jedno nie podlega dyskusji, Puchar Federacji to na pewno nie są nudne rozgrywki. Batalia Kvitovej z Kerber to najlepszy na to dowód. Nawet rok temu, gdy finał miał być zaprzeczeniem sportowej rywalizacji, trafiła się perełka w postaci niesamowitej batalii Roberty Vinci z Aleksandrą Panową. Bo wszędzie tam gdzie odpowiedzialność rozkłada się na kilka zawodniczek oraz na kapitana, gdy walczy się nie tylko dla siebie, ale dla całej drużyny i swojej ojczyzny, tam mamy coś więcej niż zwyczajny sport. Normalnie koncentracja następuje wyłącznie na rywalizujących w danej chwili zawodnikach. A w rozgrywkach drużynowych jedni szaleją z radości, inni płaczą, tak jak Kerber, którą po meczu z Kvitovą pozostałe Niemki wzięły w kółeczko i pocieszały. Bo Puchar Federacji, podobnie jak i Puchar Davisa, to więcej niż tenis.