Kilka dni temu obejrzałam w internecie stare nagrania i wróciłam na chwilę wspomnieniami do 2012 roku. Przed oczami miałam znów dawną Wiktorię Azarenkę, jedną z głównych postaci na tenisowych kortach. Wówczas wygrała w Australii swój pierwszy turniej wielkoszlemowy, mogła się pochwalić serią 26 zwycięstw z rzędu, zajmowała pierwsze miejsce na świecie i zdobyła brązowy medal igrzysk olimpijskich w grze pojedynczej - z pewnością niejedna młoda tenisistka co noc śni o takich sukcesach. Sezon później znów błyszczała, a jej mecze z Sereną Williams rozpalały do czerwoności. Nie można zapomnieć, że jako jedyna dwukrotnie ją pokonała i przede wszystkim potrafiła przeciwstawić się jej mentalnie.
Azarenka dawniej była tenisistką kompletną i przede wszystkim skuteczną aż do bólu. Imponowała zwłaszcza regularnością, co mogło się podobać przy dość ryzykownym i zarazem agresywnym stylu gry. Był to oczywiście tenis schematyczny, oparty na monotonnym, niemal zaprogramowanym przebijaniu piłki na drugą stronę siatki, ale wystarczał. Można powiedzieć, że Białorusinka pracowała niczym dobrze naoliwiona maszyna, nakręcana kolejnymi zwycięstwami. Im więcej wygrywała, tym była pewniejsza siebie. U niektórych tenisistek działało to w drugą stronę - im większe sukcesy, tym bardziej odczuwalne ciśnienie i narastająca presja. Wydawało się, że Azarenki to nie dotyczy.
Popularna "Vika" była silna mentalnie i chociaż budziła u oglądających skrajne emocje, nigdy specjalnie się tym nie przejmowała. Dla przykładu w finale Australian Open 2013 wspierała ją tylko garstka ludzi na trybunach, a wszyscy pozostali gwizdali, przedrzeźniali ją i cieszyli się, gdy popełniła błąd. Pewnie wiele tenisistek na jej miejscu całkowicie by się pogubiło, ale nie ona! Nadal mam w pamięci słowa Białorusinki po meczu: - Dziękuję wszystkim fanom za wsparcie - powiedziała. - Zawsze będę miała z tego kortu niesamowite wspomnienia, a wy pozostaniecie w moim sercu na zawsze. Aha i jeszcze jedno. Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Australii.
W 2014 roku bajkowy scenariusz powoli przeradzał się w mroczną historię, a wszystko zaczęło się od poważnej kontuzji stopy, która wyeliminowała ją z gry na niemal pięć miesięcy. Gdy w czerwcu wróciła na kort, była inną zawodniczką, niepewną, pogubioną, a do tego jeszcze znacznie spadła w rankingu, przez co już we wczesnych fazach turniejów przyszło jej grać z dużo trudniejszymi rywalkami. Azarenka bardzo chciała wrócić, nieustannie pracowała, motywowała się do walki, ale po jednych problemach zdrowotnych przychodziły kolejne, zakłócając cały cykl przygotowań. Była liderka rankingu po prostu zaczęła gdzieś znikać, a lata 2012-2013 wydawały się odległą, niedoścignioną przeszłością. Zastanawiałam się wówczas, czy to koniec Azarenki? Z jednej strony pytałam, a z drugiej gdzieś w środku układałam odpowiedź. Wiedziałam, że ona nigdy, przenigdy się nie podda, choćby była tysięczna w rankingu.
- Nie było takiego momentu, gdy mogłam powiedzieć, że czuję się dobrze i nic mi nie dolega - powiedziała Azarenka dla canberratimes.com.au. - W ubiegłym sezonie wielokrotnie musiałam brać leki, co momentami doprowadzało mnie wręcz do szaleństwa. Nie reaguję zbyt dobrze na medykamenty. Cały czas zmagałam się z bólem i własnym strachem. Zadawałam sobie pytanie, czy znów zacznie mnie boleć? Nie chciałam ponownie przez to przechodzić.
Po kilkumiesięcznej przerwie do Brisbane przyjechała inna Wiktoria, przede wszystkim zdrowa, bez żadnych bandaży, opatrunków czy taśm. Dawno jej takiej nie widziałam, grającej swobodnie, pewnie, bez grymasu na twarzy. Poczuły to z pewnością również jej rywalki, bowiem żadna z nich nie ugrała więcej niż pięć gemów - ze spuszczonymi głowami do szatni zeszły m.in. finalistka US Open Roberta Vinci, rewelacja turnieju Samantha Crawford i notowana w top 10 Andżelika Kerber.
Po dwu i półrocznej przerwie Azarenka znów stanęła z pucharem na środku sceny i uśmiechała się od ucha do ucha, a ja miałam wrażenie, że to dopiero początek nowego, lepszego rozdziału. Niejedna osoba zaczęła się poważnie zastanawiać, czy to nie Białorusinka będzie główną postacią zbliżającego się wielkimi krokami Australian Open. Być może jeszcze na to za wcześnie, ale tak naprawdę nikt nie ma pewności, że tenisistka z Mińska znów nie odtańczy tańca radości na skąpanych w słońcu kortach w Melbourne.
- Osobą, na którą są zwrócone moje oczy, jest Azarenka - powiedział były brytyjski tenisista Greg Rusedski dla sportinglife.com. - Według ekspertów jest drugą w kolejności kandydatką do tytułu. Ja natomiast uważam, że jeśli będzie zdrowa i sprawna, weźmie całą pulę. Ona może znów wygrać Australian Open. Serena nie wygląda zbyt dobrze i wydaje się, że nie jest w najlepszej formie.
Już niedługo drabinka Australian Open zostanie rozpisana na 128 nazwisk. Na starcie staną faworytki, pretendentki, znane i mniej znane tenisistki, lecz tylko jedna z nich uniesie w górę puchar. Czy to już czas na powrót Wiktorii Azarenki?
- Nie wiem, czy można to nazwać powrotem - powiedziała Azarenka po zwycięstwie w Brisbane. - Raczej wy możecie tego użyć, jako nagłówka. Mnie to natomiast przypomina czytanie książki i przewracanie na kolejną stronę. Tamten rozdział jest już zakończony, a ja nie mogę się doczekać, aby przeczytać, co będzie dalej - dodała.
Karolina Konstańczak
- proponowalbym :
"czytanie książki i przewracanie jej kolejnej strony."
Boszszszz.... wies tanczy i spiewa