Od stycznia do listopada
- Sezon jest zbyt długi. Jest za dużo meczów, za wiele podróży trzeba odbyć - powiedział LeBron James o harmonogramie NBA złożonym z 82 meczów. Spójrzmy zatem ile trwa okres poza sezonem? Koszykarze jednak mają całe dwa miesiące na gojenie ran, naładowanie akumulatorów i na normalne treningi, by znowu mogli błyszczeć i prowadzić swoje drużyny do zwycięstw. Sezon baseballowej MLB trwa 8,5 miesiąca, a hokejowej NHL od września do czerwca. Piłkarze również nie mogą, a przynajmniej nie powinni, narzekać na brak czasu na regenerację. Tymczasem tenisiści nie dość, że rywalizują na różnych kontynentach, to jeszcze od stycznia do października lub listopada i po krótkim odpoczynku muszą rozpoczynać przygotowania do nowego sezonu. Ciekawe co by wtedy mówił LeBron James, gdyby przyszło mu przemierzyć prawie całą kulę ziemską wzdłuż i wszerz w ciągu niecałych 11 miesięcy?
W 2015 roku rekordzistą był João Sousa, który wystąpił w 34 turniejach w 18 krajach. Na przełomie października i listopada Portugalczyk wygrał turniej w Walencji po zwycięstwie w finale nad Roberto Bautistą. Hiszpan do tego spotkania przystąpił dzień po wyczerpującej bitwie ze Stevem Johnsonem zakończonej jego wygraną 4:6, 6:3, 7:6(8). - Mecz rozgrywany ostatniej nocy zakończył się bardzo późno i to mnie zniszczyło fizycznie - powiedział Bautista po starciu z Amerykaninem. Jakie to obciążenie dla organizmu, gdy tenisista ma niecałe 24 godziny na regenerację, odczuli na własnej skórze najlepsi, Rafael Nadal czy Agnieszka Radwańska.
Długi sezon to jeden problem, ale kolejnym utrudnieniem są późnonocne pojedynki. Plan gier w tenisie zakłada rozgrywanie spotkań do oporu, no chyba że gdzieś nie ma oświetlenia albo zadaszenia na wypadek złej pogody, wtedy trzeba przerwać i przenieść na następny dzień. Moje zdanie jest takie, że mecze tenisowe nie powinny się zaczynać później niż o godz. 21:00 czasu lokalnego. To by ułatwiło zawodnikom pomeczową regenerację w trakcie długiego sezonu. Zdaję sobie niestety sprawę, że to jest nierealne do spełnienia, bo tenis to biznes i telewizje mają wpływ na godziny rozpoczynania najważniejszych meczów. Nie bez przyczyny, już nie tylko w Melbourne i Nowym Jorku mamy do czynienia z nocnym graniem. W Madrycie od godz. 20:00 planowane były dwa mecze, przez co rywalizacja kończyła się często po północy.
ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Walka kobiet uświetni galę FEN. "Panie dadzą dobrą bitkę!"
Sezon trzeba skrócić
Martina Navratilova już dawno temu zwracała uwagę, że sezon trwający 10 czy 11 miesięcy jest stanowczo za długi. - Mówiłam o tym 35 i 30 lat temu - stwierdziła dawna gwiazda kobiecego tenisa na konferencji prasowej podczas ubiegłorocznych Mistrzostw WTA w Singapurze. - To nieuniknione, że pod koniec roku będziemy widzieć kobiety z taśmami na całym ciele. Dlatego to bardzo ważne, by w trakcie sezonu zrobić sobie jedną albo dwie przerwy - powiedziała Mary Joe Fernandez, kapitan drużyny USA w Pucharze Federacji i ekspert telewizji ESPN. I tak dzieje się coraz częściej we współczesnym tenisie kobiecym. Zawodniczki decydują się opuszczać nawet teoretycznie obowiązkowe turnieje, jeśli nie czują się na siłach, mimo że spotykają je za to kary finansowe. Najlepszy przykład to Serena Williams, która bez wahania wycofała się z ubiegłorocznych Mistrzostw WTA. W tym sezonie liderka rankingu do tej pory wystąpiła w czterech turniejach (Australian Open, Indian Wells, Miami i Rzym). Zabrakło jej w imprezie Premier Mandatory w Madrycie. Wyższą rangę mają tylko zawody wielkoszlemowe, nie licząc Mistrzostw WTA, które jednak są przeznaczone dla ośmiu najlepszych singlistek sezonu i ośmiu najlepszych par deblowych.
W październiku 2009 roku w Pekinie Andy Roddick, mistrz US Open 2003, przegrał z Łukaszem Kubotem i nie owijał w bawełnę: - To śmieszne, że w profesjonalnym sporcie, jakim jest tenis, nie ma prawdziwej przerwy, aby odpocząć, podreperować zdrowie i potrenować - stwierdził Amerykanin. Agnieszce Radwańskiej jesienią w Azji zawsze grało się dobrze. Sześć z 18 swoich tytułów wywalczyła w okresie po US Open. Polka zgodziła się jednak, że sezon powinien być skrócony do dziewięciu miesięcy. - Myślę, że każdemu by to odpowiadało - powiedziała krakowianka na konferencji prasowej podczas turnieju w Pekinie w ubiegłym roku. - Dziewięć miesięcy to odpowiedni okres. Wydaje mi się, że wiele osób by mnie poparło - dodała. Taki sam punkt widzenia w tej sprawie miała wtedy Karolina Woźniacka. - Z pewnością nie jedna z nas rozmyśla już o przerwie. Nie możemy się doczekać, aby zrobić sobie wolne i naładować baterie - stwierdziła Dunka.
- LeBron to jeden z najlepszych sportowców, jakich mamy, ale koszykarze rozgrywają 82 mecze i w każdym z nich spędzają na parkiecie średnio 36-40 minut. A tenisiści muszą rywalizować przez trzy tygodnie bez przerwy albo mają tydzień wolny, a w kolejnych dwóch już walczą. A jeśli jesteś zawodnikiem kalibru LeBrona oznacza to, że zagrasz 15 meczów w ciągu 21 dni, na najwyższym poziomie, spędzając na korcie średnio 2,5 godziny na dobę, i nikt cię nie może zmienić - powiedział dla ESPN.com Steve Simon, szef WTA. - Musimy myśleć o tym, jak taka codzienna rywalizacja wpływa na ciała naszych sportowców. To jest dla nich bardzo trudne wyzwanie i odpowiedni odpoczynek jest bardzo ważny. Dlatego musimy stworzyć odpowiednią strukturę, która im to dostatecznie umożliwi - dodał Simon.
Plagą WTA jest to, że tenisistki próbują złapać dwie sroki za jeden ogon, a później cierpią. Lucie Safarova w ubiegłym sezonie zaliczyła finał Rolanda Garrosa w singlu oraz wygrała w deblu wielkoszlemowe imprezy w Melbourne i Paryżu (w parze z Bethanie Mattek-Sands). Poza tym Czeszka i Amerykanka wywalczyły jeszcze tylko dwa tytuły (Stuttgart, Toronto). Po Rolandzie Garrosie Safarova wystąpiła zaledwie w jednym singlowym finale (New Haven). Później się rozchorowała i odpuściła całą serię turniejów. Z US Open w singlu odpadła w pierwszej rundzie, a z rywalizacji w deblu wycofała się. W ubiegłym sezonie w Mistrzostwach WTA dwie tenisistki wystąpiły zarówno w singlu, jak i deblu. Oprócz Safarovej była to Garbine Muguruza. Na łączenie singla i debla pozwalają sobie choćby Kristina Mladenović i Carla Suarez, która w lutym w Ad-Dausze zdobyła tytuł w singlu i zaliczyła finał w deblu. Partnerką Hiszpanki była wtedy inna zapracowana na dwóch frontach zawodniczka, Sara Errani. Mladenović w zeszłym roku zakwalifikowała się do Mistrzostw WTA w wspólnie z Timeą Babos, a w tym sezonie tworzy groźną parę z Caroline Garcią. Francuzki zaliczyły finały w Sydney i Ad-Dausze, a w kwietniu i na początku maja wygrały turnieje w Charleston, Stuttgarcie i Madrycie.
Jeff Sackmann z TennisAbstract.com zwrócił uwagę, że po US Open w ciągu ostatniej dekady miało miejsce średnio 3 procent kreczów w zawodach rangi WTA. Jest to wskaźnik o 25 procent wyższy niż dzieje się to przed nowojorską imprezą wielkoszlemową. Poza tym kreczów jest dwa razy więcej niż w latach 90. XX wieku. - Myślę, że niektóre tenisistki walczą o to, by zdobyć jak najwięcej punktów i dlatego grają w maksymalnej liczbie turniejów, jak tylko prawdopodobnie są w stanie. Efekt jest taki, że nawarstwiają się drobne urazy. Jednak ogromne znaczenie ma to, że rywalizacja jest coraz większa. Tenisistki trenują mocniej niż kiedykolwiek wcześniej i robią wszystko, by ich ciała dotrzymały kroku w tej dziedzinie. Niektóre zawodniczki grają 15, a inne 30 turniejów w sezonie, ale przede wszystkim ostry reżim treningowy będzie skutkował większą liczbą kreczów i wycofań - powiedział Sackmann.
[nextpage]
Kalendarz należy urozmaicić
Za nami prawie trzy miesiące sezonu 2016, a już zalała nas fala wycofań i kreczów w kobiecym tenisie. Start w Brisbane już po wylosowaniu drabinki odpuściły sobie Simona Halep i Maria Szarapowa, a skreczowała Garbine Muguruza. W Sydney turniejową drabinkę zrujnowały Agnieszka Radwańska, Petra Kvitova i Andżelika Kerber, a w półfinale przedwcześnie zeszła z kortu Belinda Bencić. Jakby tego było mało, bilans meczów tenisistek rozstawionych w imprezie rangi Premier w Dubaju to 0-8. W Indian Wells aż 15 zawodniczek z numerkami nie wygrało nawet jednego meczu, a Carla Suarez, która pod koniec lutego sięgnęła po tytuł w stolicy Kataru, w ogóle nie przystąpiła do rywalizacji z powodu kontuzji kostki. Turnieje International do ostatniej chwili nie mogą być pewne swojej obsady. W tym roku wycofały się lub skreczowały Petra Kvitova (Shenzhen), Sloane Stephens (Hobart), Wiktoria Azarenka (Acapulco) i Agnieszka Radwańska (Katowice). Panowie również nie są z żelaza. Richard Gasquet zrezygnował z występów w Rotterdamie i Barcelonie już po wylosowaniu drabinek. W Miami i Madrycie to samo zrobił Roger Federer, a w Rzymie na taki sam krok zdecydował się Jo-Wilfried Tsonga. W Monte Carlo i Barcelonie na kort nie wyszedł David Ferrer, a był w tych turniejach rozstawiony odpowiednio z numerem siódmym i trzecim. Poza tym Rafael Nadal skreczował w Miami w meczu II rundy z Damirem Dzumhurem.
Wrażeń, niekoniecznie pozytywnych, dostarczył również kibicom turniej w Madrycie. W pierwszych trzech rundach odpadło 15 z 16 rozstawionych tenisistek, z czego dwie oddały swoje mecze walkowerem, Lucie Safarova i Wiktoria Azarenka. W Rzymie było tylko trochę lepiej. Do III rundy awansowały tylko cztery z 16 rozstawionych zawodniczek. Strach się bać czym nas panie uraczą w kolejnych tygodniach i miesiącach. Wadą turnieju w stolicy Hiszpanii było to, że rozpoczynał się już w sobotę, gdy rozgrywane były też finały w Pradze i Rabacie. Safarova, Samantha Stosur i Timea Bacsinszky dzień później musiały grać w Madrycie. To jest kolejny problem, który należy rozwiązać. Turnieje powinny być tak zharmonizowane, by nigdy nie było sytuacji, że sportowiec nie ma dnia odpoczynku przed kolejną imprezą.
Nieobliczalność dodaje kolorytu WTA Tour, choć dla wielu ten kalejdoskop wrażeń oraz szybkie awanse i spadki w rankingu są uciążliwe. Muszę jednak podkreślić, że Australian Open oraz zawody rangi Premier Mandatory w Indian Wells i Miami stały na naprawdę wysokim poziomie. To tylko dowód na to, że kalendarz jest przeładowany i najlepsze tenisistki oszczędzają się w pewnych turniejach, by nie zabrakło im sił w tych najważniejszych, tym bardziej, że jest jeszcze dodatkowo turniej olimpijski, który w sierpniu rozegrany zostanie w Rio de Janeiro. To utrudnia przygotowania, bo przecież w tym okresie normalnie tenisiści rywalizują w Ameryce Północnej, a tymczasem na chwilę będą się musieli przenieść do Ameryki Południowej. Zaskoczenia pojawiają się też w męskim tenisie. Novak Djoković w Monte Carlo odpadł po pierwszym meczu, a w Rzymie przegrał seta do zera z Thomazem Belluccim. W stolicy Włoch David Goffin rozbił 6:0, 6:0 Tomasa Berdycha.
Rywalizacja we współczesnym kobiecym tenisie jest bardzo zacięta, nie da się temu zaprzeczyć. Jednak jest też druga strona medalu, tak niestabilnej Top 20 rankingu już dawno nie było, jeśli w ogóle kiedykolwiek wcześniej. Dlatego zawodniczki z dalszych pozycji, które są coraz lepiej wyszkolone technicznie i przygotowane fizycznie, raz za razem zaskakują czołowe tenisistki świata i trudno już nawet pisać, że to są sensacje czy niespodzianki. Inna sprawa, że ta nierówność wynika m.in. ze żmudnej, codziennej, tygodniowej, miesięcznej rywalizacji w bardzo napiętym kalendarzu. Takie obciążenia najlepszym zawodniczkom, obecnym w cyklu od lat, trudno wytrzymywać już nie tylko w kolejnych sezonach, ale sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie z tygodnia na tydzień. Moim zdaniem tak mocnego zaplecza (przyjmijmy od 21. do 50. miejsca) jak obecnie w kobiecym tenisie dawno nie było.
W Sankt Petersburgu w finale grały Roberta Vinci i Belinda Bencić, a kilka dni później w Dubaju obie odpadły po pierwszym meczu. To jasny sygnał, że nie powinno być w kalendarzu turniejów rangi Premier i wyższej odbywających się bez przerwy, między nimi powinien być przynajmniej tydzień luźny. A tymczasem luty to zawody w Sankt Petersburgu i Dubaju (oba Premier) oraz Qatar Open (Premier 5). W maju tuż po sobie rozegrane zostaną wielkie turnieje na mączce, w Madrycie i Rzymie. Taka sama sytuacja będzie miała miejsce w czerwcu z imprezami w Birmingham i Eastbourne. Podobnie wygląda to w ATP World Tour. Sezon na kortach ziemnych jest za mocno upchany, a okres gry na trawie, choć dłuższy, to i tak wciąż jest za krótki.
Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz. Na rosnącą liczbę kontuzji mają wpływ coraz wolniejsze nawierzchnie i ogromna liczba imprez na kortach twardych. Uważam, że trzeba zrobić wszystko, aby okres gry na poszczególnych nawierzchniach był bardziej zbilansowany (więcej mączki i trawy). Powinny być duże zróżnicowanie, od bardzo szybkich po wolne korty. Tymczasem twarde zostały spowolnione do granic absurdu. Aby było ciekawiej, kalendarz turniejów musi być bardziej urozmaicony, bo w tej chwili jest strasznie monotonny, zdominowany przez rywalizację na bardzo wolnych nawierzchniach. To organizatorzy zabijają piękno tenisa i dają przewagę cyborgom, mogącym przebijać w nieskończoność. Nawet wimbledońska trawa nie jest już tą samą trawą, na której nie sposób było dojść daleko, jeśli nie umiało się stosować taktyki serwis-wolej, a przynajmniej takie przypadki dawniej były rzadkością, a teraz są normalnością. Sezon trwa 11 miesięcy, z czego przez sześć gra się na kortach twardych (na otwartych obiektach czy w halach). W tym roku na 59 imprez WTA (nie licząc Australian Open, US Open i turnieju olimpijskiego, za które odpowiada ITF) 37 rozgrywanych jest na nawierzchni twardej.
Jest jeden kluczowy czynnik, stanowiący barierę dla tworzenia kalendarzów. Tenis to taki dziwny sport, w którym nie ma organizacji sprawującej nadzór nad wszystkim, a to tylko sprzyja pogłębianiu różnych konfliktów interesów. Są ATP i WTA, które dbają o porządek na własnym podwórku, i jest ITF, która sprawuje pieczę nad wielkoszlemowymi imprezami, Pucharem Hopmana, Pucharem Federacji i Pucharem Davisa oraz nad olimpijskimi turniejami. ATP i WTA są coraz bardziej pyszne i samolubne, próbują narzucać swoją wolę ITF i utrudniać najmocniej jak się tylko da organizację drużynowych rozgrywek w tenisie, na co zgody być nie może. Puchar Federacji i Puchar Davisa muszą zachować swój unikalny charakter i klimat wyjątkowej rywalizacji.
Chyba pora pomyśleć o nowym systemie kategoryzacji turniejów WTA, a tym samym i o zmianie przyznawania punktów do rankingu. W ATP dziewięć największych turniejów ma rangę ATP World Tour Masters 1000 i ta cyfra na końcu jasno wskazuje, że dla zwycięzcy jest do zdobycia 1000 punktów. Pojawił się nawet pomysł, by od 2019 roku triumfatorzy czterech turniejów (Dubaj, Indian Wells, Madryt i Szanghaj) mogli wywalczyć aż 2000 punktów, a zwycięzcy wielkoszlemowych imprez otrzymywaliby ich wtedy 3000. Mam wątpliwości czy to jest dobra droga, bo znaczenie turniejów rangi ATP 500, nie mówiąc o ATP 250, zostanie zmarginalizowane. W WTA pula 1000 oczek przysługuje jedynie triumfatorkom czterech turniejów rangi Premier Mandatory (Indian Wells, Miami, Madryt i Pekin). Może czas, by i w WTA wprowadzić jedno oznakowanie dziewięciu najważniejszych turniejów? Może najlepsze wyjście, aby dać tenisistom więcej oddechu, to zarówno skrócenie sezonu, jak i przeorganizowanie kalendarza?
- Myślę, że musimy patrzeć nie na to, jak długo sezon trwa, ale potrzebne jest zorganizowanie odpowiedniego odpoczynku zawodnikom w jego trakcie. Tenisiści chcą rozgrywać taką liczbę turniejów jak obecnie. Musimy przyjrzeć się uważnie, w której fazie sezonu jest zbyt duże nawarstwienie turniejów, bo to sprawia, że nasi sportowcy nie mają odpoczynku, co prowadzi do kontuzji. W tej chwili to jest jak otwarta księga. Jest to jedno z moich wyzwań, aby dokładnie monitorować tę kwestię. Nie potrafię jeszcze dać odpowiedzi, ale musimy coś z tym zrobić, ponieważ to nie może trwać w nieskończoność - powiedział Steve Simon, który w październiku został dyrektorem generalnym WTA, zastępując na tym stanowisku Stacey Allaster. Mam nadzieję, że za tymi słowami pójdą czyny. Obawiam się jednak, że nic się nie zmieni, poza rzucaniem kolejnych kłód pod nogi ITF odnośnie organizacji Pucharu Federacji i Pucharu Davisa, bo przecież dyskusja na ten temat trwa od wielu lat i nic się z tym nie robi. Bardzo chciałbym się pomylić.
Łukasz Iwanek