Kacper Kowalczyk: Dzień chwały czy dzień wstydu? (komentarz)

PAP/EPA / THAIS LLORCA
PAP/EPA / THAIS LLORCA

Nadszedł ten dzień. 26 kwietnia 2017. Dzień mniej lub bardziej oczekiwany, ale mogę się założyć, że wiele z osób interesujących się tenisem zaznaczyło go sobie w kalendarzu na czerwono. Czy warto było czekać?

Nie zamierzam się wstydzić tego, że sam wyczekiwałem tego dnia. Odpuściłem sobie co prawda odliczanie i skreślanie kolejnych dat, ale po ostatnich miesiącach, kiedy poziom tenisa kobiecego nie zachwycał, takie wydarzenie jest pewnego rodzaju odskocznią. I nadzieją na lepsze jutro.

Organizatorzy zawodów w Stuttgarcie nigdy nie mogli narzekać na brak zainteresowania mediów, ale takiego oblężenia jeszcze nie przeżywali. Na wieczornym meczu Marii Szarapowej ma się zjawić ponad 200 dziennikarzy z całego świata, dwa razy więcej niż zwykle, choć mówimy o turnieju, który jak jeden z niewielu co roku przyciąga praktycznie całą czołówkę. Jedno pomieszczenie okazało się za małe i na prędce stworzono drugie, aby żadna z osób przyjezdnych nie poczuła się odrzucona.

Powrót Rosjanki intryguje też same tenisistki, od tych mniej utytułowanych do legend. Naomi Broady, która od kilku sezonów balansuje pomiędzy pierwszą a drugą setką rankingu, chcąc sprytnie ominąć wyrażenie swojego zdania, założyła na Twitterze specjalną ankietę, czy jej obserwujący zgadzają się na to, aby Szarapowa otrzymywała dzikie karty pomimo wpadki dopingowej. Wyniki? 63 proc. z blisko trzech tysięcy głosów na "nie".

Równie teoretyczne pytanie zadała Nicole Melichar, amerykańska deblistka. - Czy Marii chciałoby się wracać, gdyby musiała zaczynać od tych najmniejszych turniejów? - napisała. W obydwu przypadkach reakcja fanów Szarapowej była natychmiastowa, choć trudno się dziwić - ten temat stał się idealnym sposobem na wzbudzenie zainteresowania, nawet na chwilę.

ZOBACZ WIDEO Villarreal pokonał Atletico Madryt. Zobacz skrót tego meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

Pytania o uczciwość WTA są od kilku miesięcy stałym punktem każdej konferencji czy wywiadu z osobą ze środowiska tenisowego. Nie ominęło to nawet Kim Clijsters, która w Stuttgarcie promuje tegoroczne Mistrzostwa WTA, których będzie ambasadorką. - Maria przecierpiała już swoje i moim zdaniem nie powinna być ukarana jeszcze bardziej - powiedziała czterokrotna mistrzyni wielkoszlemowa i była liderka rankingu, czyli ktoś bardziej zbliżony osiągnięciami do 30-latki z Niagania.

Słowa Belgijki mogą szokować, zwłaszcza tych, którzy pamiętają, że ponad 15 lat temu rodzina Clijsters jawnie oskarżała jej nawiększą rywalkę i rodaczkę Justine Henin o stosowanie dopingu, nie przedstawiając na to żadnych dowodów.

Jeden z najbardziej utytułowanych deblistów w historii, Todd Woodbridge wydawał się wręcz oburzony tym, że organizatorzy Rolanda Garrosa mają dać Szarapowej dziką kartę "tylko" do kwalifikacji. - Przecież ona odbyła już swoją karę. Przejdźmy nad tym do porządku dziennego - napisał na Twitterze.

Poparcie dla decyzji paryskiej lewy Wielkiego Szlema wyraziła Alize Cornet. - Uważam to za haniebną decyzję. WTA promuje zawodniczkę, która wpadła na dopingu. To normalne, że teraz ludzie o niej mówią. Ona jest mistrzynią, ale nie powinna wracać w taki sposób. To niesprawiedliwe.

Bardziej niesprawiedliwym wydaje się jednak to, że Szarapowa może być jedną z tych, którym ludzie nie zapomną wpadki dopingowej. Bo kto teraz pamięta, że Marin Cilić wygrał US Open zaledwie rok po zakończeniu dyskwalifikacji, a w powrocie do czołówki też pomogły mu dzikie karty. Łukasz Kubot też raczej nie myśli w trakcie meczów o tym, że Marcelo Melo ma swoje za uszami z początku kariery.

Powrót Martiny Hingis przed kilkoma laty też cieszył, choć poprzednio jej karierę przerwała ścieżka kokainy (a może nawet kilka). W bardzo podejrzane procedery związane z pozwoleniem na stosowanie sterydów jest zamieszana także liderka rankingu deblistek, Bethanie Mattek-Sands, a mimo to w Indian Wells i w Miami jak gdyby nigdy nic skorzystała z dzikich kart do gry pojedynczej, nie wywołując tym żadnych skandali.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a fotel przed telewizorem zawsze będzie wygodniejszy od krzesła tuż obok kortu. Dlatego 26 kwietnia 2017 roku na pewno zapisze się w pamięci każdego kibica tenisa. To do was należy decyzja czy jako dzień wstydu czy jako dzień chwały.

Kacper Kowalczyk

Czytaj inne teksty Kacpra Kowalczyka

Źródło artykułu: