Marcin Motyka: Farsa w świątyni (komentarz)

PAP/EPA / NIC BOTHMA
PAP/EPA / NIC BOTHMA

Zamiast wielkich widowisk, była farsa. We wtorkowych meczach I rundy Wimbledonu 2017 Roger Federer i Novak Djoković zmierzyli się z rywalami, którzy z powodu złego stanu zdrowia nie powinni byli wychodzić na kort.

Wtorkowe popołudnie na korcie centralnym Wimbledonu zapowiadało się frapująco. Zmagania w The Championships zainaugurowali dwaj najbardziej utytułowani uczestnicy tegorocznej edycji turnieju - Roger Federer, siedmiokrotny mistrz, zagrał z Ołeksandrem Dołgopołowem, a Novak Djoković, trzykrotny triumfator, z Martinem Klizanem.

Spotkania zapowiadały się bardzo ciekawie. Wprawdzie Federer i Djoković byli zdecydowani faworytami, ale mierzyli się z tenisistami nieobliczalnymi, grającymi nieszablonowo i zdolnymi do sprawienia wielkiej sensacji. Tymczasem scenariusz tych pojedynków był identyczny. Po przegraniu pierwszego 3:6 ci niżej notowani poprosili o interwencję medyczną. Po krótkiej rozmowie z fizjoterapeutą wrócili do gry. Ale gdy w drugim secie zostali przełamani, postanowili skreczować. - W szatni żartowaliśmy, że powinniśmy rozegrać jeszcze treningowy set na korcie centralnym - mówił z uśmiechem Djoković. Ale w głębi duszy jemu, jak i wszystkim osobom związanym z tenisem, z pewnością nie było do śmiechu.

Kibice na korcie centralnym przynajmniej obejrzeli 83 minuty tenisa. A co mają powiedzieć oglądający spotkanie na korcie nr 17 pomiędzy Jaredem Donaldsonem a Janko Tipsareviciem? Ten mecz trwał... 15 minut. Przy stanie 5:0 Serb zrezygnował z dalszej rywalizacji. Później tłumaczył, że w ostatnich dniach miał kłopoty zdrowotne, ale przed meczem czuł się dobrze. Na nieszczęście po kilku gemach problemy powróciły i musiał skreczować.

Dołgopołowowi i Klizanowi trudno odmówić ambicji. Chcieli walczyć, chcieli rozegrać mecz na korcie centralnym Wimbledonu. Ale z drugiej strony czy tenisista, który nie jest w pełni sprawny, powinien przystępować do tak ważnego meczu? Słowak i Ukrainiec nie doznali urazu w trakcie gry. Oni już na kort wchodzili z wielkim opatrunkiem (Dołgopołow na kostce, a Klizan na łydce). Mimo to nie ustąpili, nie wycofali się, nie dali szansy komuś, kto jest w pełni sprawny i byłby w stanie podjąć walkę do ostatniej piłki.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Serena Williams na korcie w 7. miesiącu ciąży (WIDEO)

Dlaczego? Jak brzmi pewne porzekadło: "jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze". Tenisiści przez lata walczyli o podwyższenie puli nagród w turniejach wielkoszlemowych, zwłaszcza dla tych, którzy odpadają w początkowych rundach. I im się to udało. W każdej kolejnej imprezie Wielkiego Szlema zawodnicy rywalizują o rekordowe pieniądze. Pula nagród Wimbledonu 2017 w singlu mężczyzn wynosi 12,1 mln funtów. Odpadający w I rundzie zainkasuje 35 tys. funtów, nieważne czy spędzi na korcie pięć minut, czy pięć godzin. To ogromna kwota dla tenisistów z niższych miejsc w rankingu. Szczególnie tych na co dzień grających w challengerach.

Oczywiście, każdy z nas woli mieć więcej niż mniej. To tyczy się również sportowców. Jeżeli tenisista wychodzi na kort, znaczy, że jest gotowy do podjęcia rywalizacji. Niemniej zjawisko inkasowania startowego w imprezach Wielkiego Szlema musi niepokoić. Jak temu zaradzić? Nie wypłacać nagrody tenisiście, który skreczuje? Droga donikąd. Dany zawodnik i tak będzie kontynuował grę. Dla szkody własnej, byle tylko dokończyć mecz i "zasłużyć" na wypłatę.

A jak w tym wszystkim mają czuć się kibice, bez których przecież nie ma wielkiego sportu? I ci, którzy zapłacili fortunę, by zakupić bilet na kort centralny, ale też ci oglądający mecze przed telewizorami? - Takie rzeczy pozostawiają złe wrażenie na naszym sporcie - grzmiał na antenie BBC John McEnroe.

Zwykle kontrowersyjny w opiniach Amerykanin miał rację. To była farsa. Farsa w świątyni tenisa.

Marcin Motyka

Zobacz pozostałe teksty autora -->

Źródło artykułu: