Coria już nie będzie czarował

Guillermo Coria, finalista French Open 2004, w wieku 27 lat postanowił zakończyć karierę. Argentyńczyk po operacji ramienia nie potrafił dojść do dawnej formy. Już nie czarował na korcie, tak jak chociażby w 2003 roku.

W tym artykule dowiesz się o:

Zdolny junior

Mając 17 lat wygrał grę pojedynczą juniorów we French Open (w finale pokonał swojego rodaka Davida Nalbandiana) oraz grę podwójną na Wimbledonie (w parze z Nalbandianem). Było to w 1999 roku, rok przed uzyskaniem przez Corię zawodowej licencji. O Argentyńczyku po raz pierwszy głośno zrobiło się w 1997 roku, gdy wygrał prestiżowy turniej Orange Bowl (kategoria U-16). Rok później grał w finale tej imprezy w kategorii U-18 i przegrał z Rogerem Federerem. Coria odkąd tylko pojawił się na korcie uważany był za wielki talent. Fachowcy wróżyli mu bogatą karierę.

W 2001 roku, drugim roku swojej gry zawodowej, w Majorce doszedł do finału, a wygrał turniej w Vina del Mar. Głośniej było jednak nie o jego postawie na korcie, ale o innej, bardzo przykrej sprawie.

Rysa na życiorysie

W kwietniu 2001 roku stał się obiektem dopingowego skandalu. W jego organizmie wykryto nandrolon i ukarano go dwuletnią dyskwalifikacją. Argentyńczyk tłumaczył się, że jest to efekt działania multiwitaminy, którą przyjął. Ostatecznie karę zredukowano do siedmiu miesięcy. Guillermo ten przykry incydent nie załamał i postanowił całemu światu udowodnić, że nie potrzebuje się niczym wspomagać, by grać świetnie w tenisa. Pozbierać się po czymś takim potrafią tylko wielcy tenisiści.

Na korty wrócił w marcu 2002 roku. Wygrał dwa challengery, a we wrześniu doszedł do finału ATP Tour w Costa do Sauipe, w którym spotkał się z Gustavo Kuertenem. W pojedynku dwóch zawodników z Ameryki Południowej górą był znakomity Brazylijczyk, który obronił piłkę meczową i wygrał mecz w tie-breaku trzeciego seta. To niezwykłe spotkanie trwało ponad 3,5 godziny.

W 2003 roku Coria zasygnalizował rywalom, że jest znakomitym specjalistą od kortów ziemnych. Doszedł do finału w Buenos Aires, w którym po trzysetowym boju uległ Carlosowi Moyi. Ten wynik powtórzył w prestiżowej imprezie w Monte Carlo. Tym razem jego pogromcą okazał się Juan Carlos Ferrero. Wreszcie w Hamburgu Argentyńczyk sięgnął po tytuł w finale pokonując Agustina Calleriego. W ten sposób Guillermo wygrał swój pierwszy turniej z cyklu Masters Series. Bardziej prestiżowe są już tylko turnieje wielkoszlemowe.

Wspaniały rok 2003

Sezon 2003 rozpoczynał jako 45 tenisista świata. W pierwszym starcie doszedł do ćwierćfinału w Auckland przegrywając po trzysetowej walce z Gustavo Kuertenem. W czwartej rundzie Australian Open doznał kontuzji i był zmuszony skreczować w meczu z Andre Agassim. Turniej w Buenos Aires nie był dla niego łatwy. Każde z czterech zwycięskich spotkań rozstrzygał w trzech setach. Najbardziej zacięty był jego ćwierćfinałowy bój z Davidem Nalbandianem, który rozstrzygnął w tie-breaku trzeciego seta.

Po tym jak osiągnął finał w Monte Carlo i wygrał turniej w Hamburgu miał zawojować French Open. W Paryżu doszedł do półfinału po drodze pokonując po ekscytującym spektaklu rodaka Mariano Zabaletę oraz samego Andre Agassiego. W walce o finał przegrał w trzech setach z Martinem Verkerkiem. Holendrowi bardzo pomogły asy (zaserwował ich 19) i dwa sety rozstrzygał na swoją korzyść w tie-breakach. Kilka miesięcy później Coria doszedł do ćwierćfinału Us Open, w którym Agassi zrewanżował się mu za porażkę z Paryża.

Po French Open spotkało go wielkie rozczarowanie na trawiastych kortach Wimbledonu. Odpadł w pierwszej rundzie po porażce z Olivierem Rochusem. Jednak długo nieudanego turnieju w Londynie nie roztrząsał i odbił to sobie na ulubionych kortach ziemnych. Wygrał trzy turnieje z rzędu w Stuttgarcie, Kitzbuhel i Sopocie. W tych dwóch pierwszych turniejach po secie zdołali mu urwać tylko finaliści (Tommy Robredo i Nicolas Massu). Przez turniej w Sopocie przeszedł jak burza nie tracąc nawet seta. Coria powtórzył osiągnięcie Thomasa Mustera (1996), który był ostatnim tenisistą, jakiemu udało się sięgnąć po trzy tytuły z rzędu.

Po US Open pauzował przez ponad 1,5 miesiąca z powodu kontuzji lewego przywodziciela, a był to niestety wstęp do dużo poważniejszych kłopotów zdrowotnych.

W październiku, pierwszym starcie po powrocie, wygrał turniej w Bazylei. W finale nie musiał wychodzić na kort, bo jego rywal David Nalbandian oddał ten mecz walkowerem. Coria na zakończenie sezonu został numerem pięć rankingu ATP i po raz pierwszy w karierze zagrał w turnieju Masters Cup. Odpadł po fazie grupowej przegrywając z Rainerem Schuettlerem i Andym Roddickiem, a pokonując Juana Carlosa Ferrero.

Sezon 2003 Coria zakończył z pięcioma tytułami na koncie.

Wydawało się zatem, że odkupił dawne grzechy i już mu zapomniano dopingowy skandal. Jednocześnie Argentyńczyk pokazał jak mocnym jest tenisistą. Wykazał się olbrzymią determinacją i pokonał demony przeszłości.

Przegrany "wygrany" finał French Open

To czego nie dokonał w 2003 roku, udało się mu osiągnąć w 2004 roku. Wygrał brazylijski turniej w Buenos Aires. Później pokazał, że również na kortach twardych potrafi być groźny. Doszedł do finału w Miami, w którym przegrał z Andym Roddickiem. Niezwykłego pierwszego seta Coria wygrał w tie-breaku, w dwóch kolejnych partiach Amerykanin był już zdecydowanie lepszy.

Trzy tygodnie później wygrał turniej w Monte Carlo w finale pokonując Rainera Schuttlera. W ten sposób Argentyńczyk zdobył piąty z rzędu tytuł na kortach ziemnych wygrywając na nich 26 kolejnych spotkań. 3 maja 2004 roku Guillermo Coria został trzecim tenisistą świata. Następnie w Hamburgu doszedł do finału. Jego passę 31 wygranych spotkań na clay'u przerwał ówczesny lider światowego rankingu Roger Federer.

Przed rozpoczęciem French Open Coria uważany był za faworyta do końcowego triumfu. Do półfinału doszedł bez straty seta. W walce o finał jednego seta zdołał mu urwać specjalista od gry serw i wolej Tim Henman. W finale spotkał się ze swoim rodakiem Gastonem Gaudio.

W pierwszy dwóch setach Gaudio nie miał nic do powiedzenia. Pierwszą partię Coria wygrał w błyskawicznym tempie do zera, w drugiej oddał rodakowi trzy gemy. Do stanu 4:3 w trzecim secie Guillermo całkowicie kontrolował sytuację na korcie. Wydawało się, że faworyt sięgnie po tytuł po meczu bez historii. Wtedy jednak zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Guillermo przegrał trzeciego seta 4:6, a chwilę po rozpoczęciu czwartej partii zaczęły mu dokuczać skurcze nóg. To wydaje się niesamowite. Guillermo ma praktycznie wygrany mecz, a tymczasem nogi odmawiają mu posłuszeństwa i nie może z tym nic zrobić. Oczywiście grał dalej, bo przecież nie mógł się poddać. To finał Wielkiego Szlema. Tytuł w Paryżu, o którym marzył miał na wyciągnięcie ręki.

W trzecim i czwartym secie był w stanie ugrać raptem pięć gemów. Ale w piątym, decydującym secie poderwał się do walki. Obaj tenisiści zaczęli toczyć wspaniały bój. Coria jakby zapomniał o bólu, który mu doskwierał, a z czasem coraz bardziej słabł Gaudio. Przy stanie 5:4 i 6:5 Guillermo serwował by wygrać mecz. W 11. gemie miał dwie piłki meczowe, obu jednak nie wykorzystał i przegrał decydującego seta 6:8.

To był jeden z najdziwniejszych finałów French Open. Coria kontroluje grę, jest bliski wygrania w trzech setach, aż tu dają o sobie znać te przeklęte nogi. Przez cały turniej szedł jak burza, a w finale jego własne nogi zrobiły mu takiego psikusa. Mimo to był bliski wygrania meczu w piątym secie, ale szansa przeszła mu koło nosa. Niektórzy sugerowali, że to była kara za grzechy przeszłości. Los nie dał mu wygrać turnieju wielkoszlemowego. Ale czy to nie jest krzywdząca opinia? Przecież Coria swoje odcierpiał, nie można mu ciągle wypominać tej dopingowej wpadki. Grał wspaniale i był bliski końcowego triumfu.

Mecz z Gaudio pokazał, jak niezwykłą dyscypliną jest tenis. Można przez długi czas być zdecydowanie lepszym, mieć piłki meczowe i przegrać mecz, bo albo przegrywa się te najważniejsze piłki albo zaczynają dokuczać problemy zdrowotne. Obaj tenisiści w tym finale mieli trudne momenty, zmagali się ze swoimi lękami pokazując, jak wielki stres towarzyszy występom w finale Wielkiego Szlema.

Powolne schodzenie ze sceny

Ten finał chyba długo mu się śnił. Kto wie, może nie mógł go w ogóle wymazać ze swojej pamięci. Pokazał, że on również nie jest człowiekiem z żelaza. Był niezwykle silny i zmotywowany, gdy wracał po dyskwalifikacji.

Wydawało się jednak, że jest człowiekiem o żelaznej odporności i nawet przegrany w taki sposób finał go nie załamie. Tuż przed Wimbledonem doszedł do finału w s-Hertogenbosch, ale w decydującej grze przegrał z Michaelem Llodrą.

W pierwszej rundzie Wimbledonu po pięciosetowym maratonie pokonał Wesley'a Moodiego, by następnie przegrać z Florianem Mayerem.

Rok 2004 to również pierwsze poważniejsze problemy zdrowotne Argentyńczyka. Cierpiał z powodu kontuzji ramienia, w sierpniu w Barcelonie poddał się operacji i przechodził rehabilitację. Był nieobecny na światowych kortach przez ponad trzy miesiące i wrócił dopiero na kończący sezon Masters Cup, w którym przegrał wszystkie trzy grupowe spotkania z Maratem Safinem, Timem Henmanem i Andym Roddickiem.

Po zwycięstwie w Monte Carlo w kwietniu 2004 roku wygrał jeszcze tylko jeden turniej w lipcu 2005 roku w Umag, gdzie w finale pokonał Carlosa Moyę. Niespełna dwa miesiące później w Pekinie osiągnął swój ostatni finał. Wygrał pierwszego seta meczu z Rafaelem Nadalem, ale w dwóch kolejnych górą był tenisista z Majorki.

Od czasu pamiętnego finału French Open jeszcze pięć razy miał okazję walczyć o tytuł i czterokrotnie przegrał. Najbardziej niezwykły z tych finałów miał miejsce w maju 2005 roku w Rzymie. Rywalem Guillermo był Rafael Nadal, który właśnie w tym roku rozpoczął swoje panowanie na kortach Rolanda Garrosa. Obaj tenisiści stoczyli morderczą, pełną zwrotów akcji batalię. O wyniku zadecydował tie-break piątego seta, którego 8-6 wygrał Hiszpan. To jedno z wielu pamiętnych spotkań z udziałem Corii trwało 5 godzin i 14 minut.

Po triumfie w Umag jeszcze raz chciał podbić Sopot. Nie udało mu się jednak wywieźć z Polski drugiego tytułu. Przegrał w półfinale z Florianem Mayerem. Po dwóch słabych występach przed US Open Coria mógł mieć tylko nadzieję, że gorąca atmosfera Flushing Meadows pobudzi go do walki. Ówczesny ósmy tenisista świata doszedł do ćwierćfinału. Specjalista od dreszczowców pokonał w pięciu setach Nicolasa Massu, by następnie ulec 2-3 Robby'emu Ginepri.

Po Pekinie zagrał w trzech turniejach, ale w żadnym nie był w stanie wygrać dwóch kolejnych spotkań. Jako szósta rakieta świata po raz trzeci zakwalifikował się do Turnieju Mistrzów. I tym razem przegrał wszystkie trzy spotkania z Ivanem Ljubicicem, Davidem Nalbandianem i Rogerem Federerem. W ten sposób sezon zakończył przegraniem dziewięciu z 11 meczów. Trzeci rok z rzędu utrzymał się w czołowej 10.

To już jest koniec

Sezon 2006 rozpoczął od trzeciej rundy Australian Open. Oczywiście nie był by sobą, gdyby nie rozegrał męczącej pięciosetówki. Taka przytrafiła mu się już w meczu pierwszej rundy z Victorem Hanescu, na pokonanie którego potrzebował 3,5 godziny. Później jednak było coraz gorzej. Zdarzyły mu się nawet porażki z przeciętnym Rubenem Ramirezem Hidalgo i kompletnie anonimowym Włochem Alessio Di Mauro.

Na chwilę obudził się w Monte Carlo, gdzie po rozegraniu dwóch trzysetówek doszedł do ćwierćfinału. Mimo coraz większych problemów ze zdrowiem, jak przystało na Magika, wciąż był w stanie czarować. Przegrywał z Paulem-Henrim Mathieu 1:6 i 1:5. W całym spotkaniu popełnił 20 podwójnych błędów, a mimo to wyszedł z tych nieprawdopodobnych opresji obronną ręką. Następnie w starciu z Nicolasem Kieferem na konto Argentyńczyka zapisano 22 podwójne błędy serwisowe, ale i tym razem Coria zwyciężył w trzech setach. W ćwierćfinale nie był w stanie nawiązać walki z Rafaelem Nadalem i poległ w ciągu 70 minut.

Od porażki z Nicolasem Almagro w trzeciej rundzie turnieju w Barcelonie rozpoczął fatalną serię pięciu kolejnych przegranych spotkań. Przełamał się w lipcu w Amersfoot gdzie doszedł do półfinału znowu rozgrywając dwie trzysetówki. W spotkaniu z Novakiem Djokovicem był zmuszony skreczować. Był to jego drugi turniej po przerwie spowodowanej kontuzją ramienia. Argentyńczyk w tym czasie nie wystąpił we French Open (po raz pierwszy od 1999 roku) i Wimbledonie. W US Open skreczował po rozegraniu pięciu gemów meczu z Ryanem Sweetingiem. Wcześniej zdołał rozegrać 11 gemów w spotkaniu z Michałem Przysiężnym w Sopocie.

We wrześniu pojawił się jeszcze raz w Polsce, ale odpadł w pierwszej rundzie szczecińskiego challengera. Sezon 2006 zakończył poza czołową 100, co zdarzyło się mu po raz pierwszy od 1999 roku. Problemy z ramieniem skutkowały kłopotami serwisowymi. Argentyńczyk w całym sezonie popełnił średnio 11,5 podwójnych błędów serwisowych na mecz.

Mecz ze Sweetingiem w Nowym Jorku był jego ostatnim występem w cyklu ATP Tour aż do początku 2008 roku. W październiku 2007 roku w challengerze w Bello Horizonte zagrał z Juanem Pablo Brzezickim, ale skreczował po rozegraniu dziewięciu gemów. Następnie w Asuncion zdołał rozegrać całe spotkanie, ale przegrał w dwóch setach z Maximo Gonzalezem. Wszystko wskazywało na to, że są to ostatnie podrygi zmęczonego i schorowanego Argentyńczyka.

Pierwszy po długiej przerwie mecz w ATP Tour rozegrał w styczniu 2008 roku. Z turnieju w Vina del Mar odpadł w pierwszej rundzie po porażce w trzech setach z Pablo Cuevasem. Ten rok był dla niespełnionego Argentyńczyka powolnym konaniem. Do lipca w żadnym turnieju nie udało mu się wygrać dwóch kolejnych spotkań (grywał także w challengerach), a głównie odpadał w pierwszych rundach, w tym m.in. z French Open. Po występie w Paryżu znowu nie grał przez ponad pół roku.

W 2009 roku swój jedyny mecz rozegrał w challengerze w Bangkoku przegrywając z Harelem Levym. Jak się okazało był to jego ostatni mecz w karierze.

El Mago

Nazywano go El Mago, czyli Magik i w pełni zasłużył sobie na ten przydomek za szalenie widowiskową grę i tworzenie niesamowicie dramatycznych spotkań. W swojej karierze rozegrał kilka niesłychanych meczów, których fani tenisa nigdy nie zapomną. Jednym z nich był wspomniany finał z Rzymu 2005 z Rafaelem Nadalem. Drugi pamiętny bój to ten z Monte Carlo 2006, gdy już wtedy zmagający się z urazami Coria w niesamowity sposób odwrócił losy konfrontacji z Paulem-Henrim Mathieu. No i ten niemal wygrany finał z Gaudio. Długo by wymieniać wszystkie pamiętne mecze Corii.

Coria rozegrał wiele dramatycznych pięciosetowych meczów w Wielkich Szlemach i był uwielbiany na wszystkich kortach świata za to, że nigdy nie kalkulował, tylko grał trochę taki szalony tenis. Nie bał się podejmować ryzykownych decyzji, chciał dawać radość fanom tenisa swoimi pięknymi, zapierającymi dech w piersiach zagraniami. Wiedział, że ludzie przychodzą na korty by patrzeć na tworzących widowiska tenisistów. On był współautorem wielu takich spektakli. Niesamowita precyzja i dokładność, a jednocześnie nieprzewidywalność i balansowanie na granicy ryzyka, fantazja i polot, umiejętność prowadzenia gry i równie wspaniała gra w defensywie. Coria miał w sobie wszystko co najpiękniejsze w tenisie i pewnie dlatego był tak uwielbiany na całym świecie. Był po prostu niepowtarzalnym tenisistą mającym swój styl, który trudno było podrobić.

Jego kariera nie była bogata w tenisowe dokonania (w sumie zdobył dziewięć tytułów, ale zostanie zapamiętany jako ten, który zawsze chciał grać pięknie, a nie skutecznie. I chyba może być z siebie zadowolony, bo dawał milionom fanów ogromną radość z tego jak grał i jak zachowywał się na korcie. Bo nie tylko wynik się liczy, ale także jakość gry. A w tenisie piękno ma szczególne znaczenie. Wielu jest takich tenisistów, którzy w swojej karierze nie wygrali zbyt wiele, ale są wspominani z nostalgią za widowiskowość i fantazję na korcie. 28 kwietnia 2009 roku Coria stał się jednym z nich.

Źródło artykułu: