Roland Garros: francuska katastrofa. Trójkolorowi wypadli najgorzej od 11 lat

Getty Images / Cameron Spencer / Na zdjęciu: Richard Gasquet
Getty Images / Cameron Spencer / Na zdjęciu: Richard Gasquet

Francuzi na triumf swojego reprezentanta w Rolandzie Garrosie czekają od 1983 roku. I będą musieli poczekać jeszcze co najmniej 12 miesięcy. Co więcej, w tegorocznej edycji tenisiści gospodarzy wypadli najgorzej od 11 lat.

Spośród 128 uczestników turnieju singla mężczyzn Roland Garros 2018 najwięcej, 15., reprezentowało Francję. Gospodarze zawodów zaprezentowali pełen przekrój. Od mających uznaną pozycję w szerokiej czołówce Lucasa Pouille'a, Gaela Monfilsa, Richarda Gasqueta, Benoita Paire'a i Gillesa Simona poprzez zbliżających się do końca zawodowych karier Juliena Benneteau czy Nicolasa Mahuta, po młodych i niedoświadczonych Corentina Mouteta, Maxime'a Janviera, Elliota Benchetrita i Calvina Hemery'ego.

Ilość nie przełożyła się na jakość

Ale w tym przypadku ilość nie przełożyła się na jakość. 15 francuskich muszkieterów, zawsze gorąco wspieranych przez bardzo nieczęsto niekulturalną dla obcokrajowców miejscową publiczność, łącznie wygrało ledwie 15 meczów. I runda okazała się progiem nie do przejścia dla Hemery'ego, Adriana Mannarino, Mahuta, Benchetrita, Janviera i Gregoire'a Barrere'a. W 1/32 finału odpadli Jeremy Chardy, Benneteau, Moutet i Paire. Z kolei w III rundzie zatrzymani zostali Gasquet, Pierre-Hugues Herbert, Monfils, Simon i Pouille.

Wprawdzie przed startem turnieju nastroje nad Sekwaną nie były optymistyczne, ale mało kto spodziewał się, że będzie aż tak źle. Bo tegoroczna edycja Rolanda Garrosa jest dla Francuzów najgorsza od 11 lat. Po raz pierwszy od właśnie 2007 roku do IV rundy nie dotarł ani jeden reprezentant gospodarzy.

Najbliżej osiągnięcia 1/8 finału był Monfils. Paryżanin w czwartym secie pojedynku III rundy z Davidem Goffinem miał cztery piłki meczowe, ale przegrał z Belgiem 7:6(6), 3:6, 6:4, 5:7, 3:6. Najdłużej natomiast w turnieju pozostał Herbert. 27-latek ze Schiltigheim z zawodami pożegnał się w sobotni wieczór, ulegając 6:7(1), 4:6, 6:7(4) Johnowi Isnerowi. Z kolei największy zawód sprawił Pouille. Najwyżej aktualnie notowany francuski tenisista (16. w rankingu ATP) jako jedyny dostąpił zaszczytu rozegrania meczów pierwszych trzech rund na korcie im. Philippe'a Chatriera, ale w 1/16 finału doznał rozczarowującej porażki z Karenem Chaczanowem (3:6, 5:7, 3:6).

Wspominając Noaha

Teoretycznie Francuzi mają wszystko, aby odnosić wielkie sukcesy. Fantastyczne akademie, znakomitych trenerów, bogatą federację, której kasa co roku zasilana jest milionami euro zarobionymi na organizacji Roland Garrosa. W czołowej "100" singlowego rankingu ATP jest klasyfikowanych dziesięciu francuskich tenisistów (żadna nacja nie ma więcej graczy w Top 100). Na terenie Francji odbywa się aż pięć turniejów głównego cyklu (więcej imprez organizuje tylko USA - 11), ale od lat wyniki tenisistów z tego kraju są rozczarowujące.

Ostatnim Francuzem, który zdobył wielkoszlemowy tytuł w singlu, był Yannick Noah, triumfator Rolanda Garrosa z 1983 roku. Z kolei na finał w Wielkim Szlemie nad Sekwaną czekają od stycznia 2008 roku, gdy Jo-Wilfried Tsonga zagrał w decydującym pojedynku Australian Open (przegrał z Novakiem Djokoviciem).

Na pocieszenie francuscy kibice otrzymują sukcesy drużynowe. W ubiegłym roku reprezentacja kraju zdobyła Puchar Davisa. W tegorocznej edycji jest już w półfinale. To wspaniałe osiągnięcia, ale we Francji wszyscy z wytęsknieniem czekają, aż ich gracz wzniesie w górę wielkoszlemowy puchar.

Marcin Motyka

Zobacz pozostałe teksty autora -->

ZOBACZ WIDEO Bayern szybko rozwiąże kwestię ewentualnego transferu Lewandowskiego. "To najlepiej ułożony klub"

Źródło artykułu: