- Polska przyjaciółka, wielka amatorka tenisa, którą co roku spotykałem na Roland Garros - tak opisuje Polkę, która w 1981 roku zadebiutowała w otwartych międzynarodowych mistrzostwach Francji.
Deflassieux był pod wrażeniem 20-latki. - Powinieneś iść ją zobaczyć, wyśmienicie prezentuje się od eliminacji - mówił tak każdemu, kto zapytał go o urodziwą blondynkę z Polski, która doszła do trzeciej rundy głównej drabinki.
- Wielka... blondynka... piękna jak jej gra - pisze francuski reporter. - Ale najbardziej uderzające u niej było ubranie i wyposażenie - zaczyna nowy wątek, wymieniając: - Wyciągnięta bluzka na krótkich ramiączkach, znoszona sukienka, niekształtne buty. W jej torbie, tak sfatygowanej jak ubranie, były zawinięte w nylon trzy stare rakiety i nic więcej.
Kuczyńską poznał poprzez polskiego znajomego. - Wyjaśniła mi, że mimo próśb, nie dostała lepszego sprzętu. Już samo zebranie pieniędzy na wyjazd do Paryża nie było dla niej proste - pisze.
- Sympatyczna, utalentowana, ze świetlistą przyszłością Kuczyńska zasługiwała na pomoc - ciągnie Deflassieux. - Poszedłem do mojego przyjaciela Patricka Caujolle [brat Jean-François, zawodowego tenisisty], który był szefem biura Fila w Paryżu. Wyjaśniłem mu sytuację mojej Polki. Nie widział problemu i powiedział, żebym ją przyprowadził do niego.
Kuczyńska następnego dnia została posiadaczką wielkiej torby z pięcioma nowymi rakietami i kolekcją odzieży tenisowej. Dziewczyna miała łzy w oczach i powiedziała, że nigdy nie zapomni swojego pobytu w Paryżu. Po opuszczeniu francuskiej stolicy zagrała jeszcze kilka turniejów nad Sekwaną, by starczyło jej funduszy na wyjazd na US Open.
Właśnie w Nowym Jorku ma miejsce przykre post scriptum całej historii. - W sierpniu zauważyłem ją na Flushing Meadows i podszedłem, by dowiedzieć się co u niej słychać. Popatrzyła, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Pierwszy pobyt w Paryżu miał być niezapomniany, ale szybko zniknął z jej pamięci.