Przezwyciężyłam samą siebie - rozmową z Aleksandrą Rosolską, mistrzynią Polski

Uśmiech nie znikał z jej ust po pierwszym w karierze tytule mistrzyni Polski w grze pojedynczej. Aleksandra Rosolska był do tej pory znana najwyżej jako siostra czołowej polskiej deblistki i reprezentantki Polski w Pucharze Federacji. 24-letnia warszawianka spełniła w Gliwicach swoje marzenie.

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Straszak: Nerwowo zrobiło się w finale, gdy nie wykorzystała pani przy stanie 5:4 szans na zakończenie spotkania...

Aleksandra Rosolska: Presja finału robi swoje. Na początku może szło za łatwo, bo Madzia przycisnęła, broniąc piłek meczowych. Pomyślałam, że będzie ciężko. Bardzo ciężko. Miałam wizję trzeciego seta. W tie breaku jednak jakoś się udało.

Losy potoczyły się dla pani bardzo szczęśliwie w tym turnieju.

- Nie wierzyłam, że mogę tak daleko zajść. Nie myślałam: kto z kim. Po prostu chciałam przezwyciężyć też samą siebie.

Ile jest dla pani wart tytuł mistrzyni Polski?

- To są jakieś marzenia tak naprawdę. Nie spodziewałam się tego w singlu, bo w deblu jest zawsze partnerka, która pomoże, a tutaj trzeba samemu walczyć. W życiu się więc tego nie spodziewałam.

Wiem, że nie było czołówki, ale trzeba wykorzystywać i takie sytuacje. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że będę w finale, to bym się roześmiała chyba. A tutaj proszę.

Czemu oddała pani walkowerem mecz mikstowy?

- Mój partner [Łukasz Cyrański] musiał wyjechać do Warszawy, więc skreczowaliśmy.

No to pani w optymalnej dyspozycji, ale partnerzy coś się wykruszają. Tytułu deblowego też nie będzie.

- Niestety Karolina [Kosińska, broniła tytułu singlowego] zachorowała. Okazało się, że ma zapalenie zatok; jest na antybiotyku.

Czy czuje się teraz pani lepszą singlistką?

- No nie wiem, ale taki sukces zawsze podbudowuje.

Czy czuje się teraz pani prawdziwą singlistką?

- (śmiech) Na razie to w ogóle do mnie nie dociera. Może jak tak trochę przemyślę to wszystko, to zacznę grać więcej tego singla. Nie wiem czy siły mi pozwolą, bo każdy mecz wyczerpuje mnie do końca.

Powtarzam: każde takie zwycięstwo podbudowuje, tym bardziej, że to tytuł mistrzowski. Może jednak w takim razie powalczę o więcej.

To już mi pani dawno mówiła o tych problemach z fizycznością. Może trzeba nad tym mocniej popracować?

- Muszę chyba ciężej zacząć pracować i w ogóle zacząć. Tak zawsze sobie mówię, że muszę popracować, muszę, a i tak wychodzi inaczej. Teraz wezmę się do roboty. Jeszcze bardziej. Chociaż przyznam, że ostatnio robiłam coś w tym kierunku.

W grze pojedynczej zawodowych turniejów występuje pani nadal wtedy kiedy się da, więc nie jest to sfera odległa.

- Tak, wtedy kiedy się da w polskich turniejach międzynarodowych. Udaje mi się tam zwykle załapywać do singla. W tym roku akurat bez większych sukcesów. No, ale mam nadzieję, że to był dopiero początek.

Która przeciwniczka w drodze do finału była najmocniejsza?

- Każdy mecz był ciężki. Nie potrafię wybrać tego najtrudniejszego meczu. Każda dziewczyna gra inaczej i zmusza mnie do pokonywania własnych słabości. Z Madzią przegrałam w zeszłym roku w pierwszej rundzie, więc trochę bałam się tego rewanżu.

Myśli pani, że pokonałaby tutaj Karolinę Kosińską gdyby ta była w pełni sił?

- Byłoby naprawdę ciężko. Ale mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy. [Rosolska przegrała ze swoją partnerką deblową w Olecku w maju br.]

Zdobyła pani w końcu ten dyplom na Politechnice?

- Niee... (śmiech) Walczę cały czas o inżyniera. W tej sprawie też muszę się wziąć do roboty.

Jak tu jednak myśleć o szkole, kiedy sezon tenisowy w pełni.

- Sama spróbuję teraz zagrać w beach tennis, bo są organizowane w Polsce imprezy. Może nawet jutro [w niedzielę] wystartujemy z Kasią Kaletą w jednym ogólnopolskim turnieju.

Komentarze (0)