Tegoroczne mistrzostwa Polski mają rekordową pulę i są kulminacyjnym momentem sezonu na polskich kortach. 200 tysięcy złotych zostanie podzielonych pomiędzy tenisistki i tenisistów w grze pojedynczej oraz podwójnej.
Do ścisłego grona faworytek należy Maja Chwalińska. Swoje pierwsze spotkanie rozgrywała na korcie centralnym. Początkowo Adrianna Sosnowska stawiała solidne warunki, ale z czasem faworytka przejęła kontrolę nad meczem i spokojnie zwyciężyła. Nie straciła w drugiej odsłonie już nawet gema.
- Traktuję te turnieje, jako przygotowanie. To bardzo fajna inicjatywa Polskiego Związku Tenisowego, że zorganizował taki cykl jak LOTOS PZT Polish Tour. Możemy w końcu rywalizować, a po to właśnie trenujemy. Co innego tylko trenować, a co innego grać na punkty - mówiła Chwalińska.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: popis Huberta Hurkacza. Trafił idealnie
Tenisistka liczy na to, że z każdym kolejnym starciem będzie prezentować się lepiej. - Staram się nie zwracać uwagi na formę. To jest przygotowanie. Wiadomo, że daję z siebie wszystko i chcę za wszelką cenę wygrać każdy mecz. Jednak to bardzo dobre przygotowanie do międzynarodowych turniejów - dodała.
- Faktycznie, to chyba najmocniej obsadzone mistrzostwa Polski. Chyba musiała zdarzyć się pandemia, żeby do tego doszło. Wszyscy jednak cieszymy się z tej inicjatywy i mamy z niej korzyści - podkreśliła Chwalińska.
Przy okazji to możliwość do spotkań dla tenisistów i tenisistek, którzy rozjechali się po świecie i obrali różne ścieżki kariery. - Wielu osób rzeczywiście dawno nie widziałam, fajnie się spotkać po latach. Oczywiście najbliższe koleżanki spotykam częściej. Ale na pewno jest sporo nie widywanych zazwyczaj twarzy - powiedziała zawodniczka.
Chwalińska wierzy w to, że w tym roku ruszą międzynarodowe zmagania. - Myślę, że się rozpoczną, nie wiem do końca kiedy. Mam przeczucie, że szczęście nam dopisze i wkrótce spotkamy się na kortach międzynarodowych - zakończyła.
Czytaj też:
Mistrzostwa Polski. Hubert Hurkacz: Fajnie jest znów móc grać turnieje
Mistrzostwa Polski. Kamil Majchrzak: Samo się nie wygra