Perfekcyjny tydzień Pennetty

Flavia Pennetta na dobre zdystansowała Franceskę Schiavone na pozycji numer jeden we włoskim tenisie. Po triumfie w Los Angeles (pula nagród 700 tys. dol.) awansowała na dwunastą pozycję w rankingu WTA i tylko sto punktów dzieli ją od czołowej dziesiątki.

W tym artykule dowiesz się o:

W stolicy Kalifornii pokonała wyżej notowane zawodniczki: Nadieżdę Pietrową i Wierę Zwonariową, a także Marię Szarapową, byłą liderkę listy światowej. Zdobyła ósmy tytuł w karierze - zdecydowanie najcenniejszy. I to na twardej nawierzchni, choć od zawsze preferowała wolniejszy kort.

Więcej od Pennetty wygranych turniejów w cyklu WTA spośród Włoszek ma tylko Sandra Cecchini (12). Reprezentantki Italii wygrały w sumie 42 imprezy cyklu. Ta w Los Angeles była z pewnością najwyższa rangą: z połową zawodniczek pierwszej dziesiątki w stawce.

Na początku sezonu Pennetta grała w finale w Acapulco, gdzie triumfowała wcześniej dwukrotnie. Wkrótce 27-letnia Włoszka znalazła się na jedenastej pozycji na świecie. Tak wysokie miejsce w liście WTA osiągnęły dwie jej rodaczki: Schiavone (2006) i Silvia Farina (2002).

- Ona jest od dwóch lat w czołowej piętnastce i pokazała już, że potrafi walczyć z najlepszymi - mówi o następczyni Farina. - Wie, że nie ma wielkiej różnicy między numerem dwanaście a dziesięć. Wierzę, że prawdziwy skok uczyni dopiero po osiągnięciu wielkiego rezultatu w Wielkim Szlemie - przyznaje była numer jeden tenisa na Półwyspie Apenińskim.

Przed dwudziestoma laty trzynasta w światowym rankingu była Raffaella Reggi: - Jej sekretem jest ciągłe szukanie nowych rozwiązań, nie zatrzymywanie się, nie zadowalanie osiągniętym wynikiem. Ona wie, że wygranie wielkiego turnieju jest ważniejsze od rankingu - mówi.

W czołowej dziesiątce może się znaleźć Pennetta już w poniedziałek, a wystarczyłoby do tego dojście do ćwierćfinału w Cincinnati, gdzie we wtorek zagra w pierwszej rundzie z Ayumi Moritą. Sandra Cecchini, nr 15 rankingu w 1988 roku: - Mówię Flavii, żeby nie myślała ciągle o tej czołowej dziesiątce, bo ryzykuje tym tylko wytworzenie dodatkowej presji.

W ubiegłym roku Pennetta dotarła do ćwierćfinału US Open. Po triumfie w Palermo przed miesiącem przez dwa tygodnie trenowała na korcie twardym. Swoimi postępami na tej nawierzchni sama jest zaskoczona. Wielkie zasługi przypisuje trenerowi Gabrielowi Urpiemu.

Trenuje w Katalonii, mieszka w górach w Szwajcarii, ale jej dom był od zawsze w Italii. - Nigdy nie widziałem jej grającej tak dobrze - mówi papa Oronzo. Sukces córki oglądał razem z małżonką Conchitą w domu w Rosamarina, pod Brindisi, w Apulii, na "obcasie" włoskiego buta.

Po sukcesie w Los Angeles wzniosła palec ku niebu. To uczczenie pamięci Federika Luzziego, przyjaciela, który rok wcześniej kibicował jej w pierwszym finale w tym turnieju, z Dinarą Safiną.

Jeszcze na korcie roześmiała się Flavia biorąc do ręki telefon. Cały czas ktoś dzwonił. - Nie myślałam, że tyle osób mnie ogląda. Przecież we Włoszech było już późno - przyznaje czarnowłosa tenisistka, która na całym świecie otrzymuje mnóstwo ofert... matrymonialnych. Przed światem skrywa życie prywatne, mówiąc jedynie, że nie znalazła jeszcze bratniej duszy.

Tylko jednej rzeczy żałowała podczas swojego pobytu w Los Angeles: razem ze Schiavone spóźniły się, w przeciwieństwie do Karoliny Woźniackiej, na spotkanie z Davidem Beckhamem, piłkarzem tamtejszego klubu Galaxy.

To świetny sezon dla włoskiego tenisa kobiecego. Pennetta i spółka zagrają w finale Pucharu Federacji. Atmosfera jest znakomita. - Gdy w lounge inne zawodniczki siedzą cicho, my z Franceską gramy w bilarda. Zabawa dobrze robi - mówi Pennetta, która pierwszy turniej w cyklu WTA wygrała w 2004 roku w Sopocie.

Komentarze (0)