Tokio 2020. Pierwszy taki medal w kajakarstwie dla Polski. "Sukces wziął się z zaufania"

PAP / Leszek Szymański  / Na zdjęciu od lewej: Anna Puławska, Karolina Naja, Justyna Iskrzycka i Helena Wiśniewska
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu od lewej: Anna Puławska, Karolina Naja, Justyna Iskrzycka i Helena Wiśniewska

W takim składzie pływały ze sobą krótko. Tuż przed igrzyskami miały wymuszoną zmianę, po której lały się łzy. Na szczęście potrafiły sobie zaufać i sięgnąć po olimpijski brąz. - Sukces wziął się właśnie z zaufania - mówi Justyna Iskrzycka.

[b]

Z Tokio - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty[/b]

Medal wywalczony przez Karolinę NajęAnnę Puławską, Justynę Iskrzycką i Helenę Wiśniewską jest dopiero pierwszym olimpijskim krążkiem naszego kobiecego kajakarstwa w osadach czteroosobowych. - Jest ciężki, bo kosztował mnóstwo godzin treningów, dużo wyrzeczeń i łez - powiedziała Wiśniewska.

Te łzy polskie zawodniczki wylewały na przykład wtedy, kiedy trzeba było podjąć decyzję, że w Tokio do łódki nie wsiądzie dwukrotna brązowa medalistka mistrzostw świata Katarzyna Kołodziejczyk, a Justyna Iskrzycka. Kołodziejczyk niewiele ponad miesiąc przed igrzyskami złamała rękę.

- Przed wyjazdem na zgrupowanie do Włoch miała nieszczęśliwy wypadek na rowerze. Dziewczynka wjechała jej pod koła. Uraz wykluczył ją z przygotowań. Musiała zapaść trudna dla nas wszystkich decyzja, że do czwórki wsiądzie nie Kasia, a Justyna. Było dużo płaczu, ale potem trzeba było iść na trening i budować tę czwórek z Justyną w składzie - opowiadała z brązowym medalem w ręku Karolina Naja.

ZOBACZ WIDEO: Tokio 2020. "Mógł z powodzeniem walczyć o medal". Ennaoui zdradza kulisy startu i przygotowań Marcina Lewandowskiego

Najbardziej doświadczona zawodniczka w osadzie przyznała, że na początku nie było między nią a Iskrzycką bliskiej więzi. Spotykały się na zawodach, ale nigdy razem nie pływały, nie miały okazji lepiej się poznać. I dlatego na początku dużo ze sobą rozmawiały.

Na szczęście nasze kajakarki potrafiły znaleźć wspólny język. I, co zdaniem Iskrzyckiej najważniejsze, zaufać sobie. - Z tego zaufania wziął się nasz sukces. Stałyśmy się drużyną. Wierzyłyśmy jedna w drugą, miałyśmy w sobie oparcie. Przed moim występem w finale B w jedynkach, powiedziałam trenerowi, że chcę go odpuścić, skupić się na czwórce...

- Ale my stwierdziłyśmy, że nie ma odpuszczania ani zwątpienia, bo to przeniosłoby się na nas! - wtrąciła Naja.

- Dziewczyny kazały mi płynąć i walczyć. Dzięki temu popłynęłam z lekkością i czułam, że to był dobry wyścig. Myślę, że ten mój finał skonsolidował nas jako zespół - podkreśliła Iskrzycka.

W olimpijskim finale K-4 na 500 metrów Polki pokazały, że mają tę moc. Anna Puławska nie chciała przyznać, że to właśnie słynną piosenkę z animowanego filmu "Kraina Lodu" śpiewała w dzień zawodów. Ale potwierdziła, że śpiewała, bo dzięki temu pozbywa się stresu i czuje się sobą. A że na igrzyskach w Tokio słowa "mamy tę moc" wypowiedziała wiele razy, tytuł utworu, który towarzyszył naszym kajakarkom na igrzyskach, wydaje się łatwy do odgadnięcia.

- Popłynęłyśmy swój wyścig i cieszymy się z tego brązu. Helena, Justyna i ja jesteśmy debiutantkami na igrzyskach. Wracamy do domu z medalami, więc debiut był bardzo udany. Ja przed startami w Japonii nie myślałam o medalu. Chciałam móc po powrocie spojrzeć w lustro i powiedzieć, że dałam z siebie wszystko. Dałam, do domu wrócę szczęśliwa i z dwoma krążkami - powiedziała z satysfakcją 25-letnia zawodniczka AZS-u AWF-u Gorzów Wielkopolski.

Puławska kilka dni wcześniej wywalczyła srebro w dwójce z Nają. Dla najstarszej kajakarki polskiej osady brąz z soboty to z kolei już czwarty medal igrzysk. Jest teraz naszą najbardziej utytułowaną zawodniczką w tej dyscyplinie, ale nie to jest dla niej najważniejsze.

- Najpiękniejsze jest dla mnie to, że na liście medalistów i medalistek olimpijskich pojawiły się nowe nazwiska. Najpierw Ani, teraz Heleny i Justyny - podkreśliła.

Koleżanki z łódki nazwały ją "mamusią", a siebie jej "córeczkami: - Czasami, jak to mama, jest surowa i musi postawić do pionu. Ale przede wszystkim jest pomocna. Zawsze możemy liczyć na jej wsparcie i dobre słowo - opisała Naję Wiśniewska.

Prawdziwą mamusią Naja jest dla 3,5-letniego Miecia, który wywróżył jej w Tokio dwa medale. - Zawsze jak się ze mną żegna, mówi dwa. Zastanawiałam się, o co mu chodzi. Zawsze tłumaczyłam to sobie tak, że za dwa tygodnie mama wróci, a jak wyjeżdżałam na cztery, że mamy nie będzie dwa razy dwa tygodnie. A jak odprowadzam go do żłobka mówiłam: Tak, za dwie godziny mama cię odbierze. A teraz, przed wylotem na igrzyska, powiedziałam Mieciowi: Tak, wrócę z dwoma medalami.

W tym momencie rozmowę kajakarek z dziennikarzami przerwał telefon. Ktoś podał Naji smartfon, na którego ekranie olimpijska multimedalistka zobaczyła swojego partnera Łukasza Woszczyńskiego i właśnie Miecia.

- Dobra, już, ok - machnęła zawstydzona ręką. - Nieładnie tak robić - dodała.
Woszczyński w odpowiedzi rzucił tylko kilka słów: - Wracaj już! Dom trzeba ogarnąć.

Czytaj także:
Mamy kolejny medal w Tokio!
Tokio 2020. Polka była bardzo bliska medalu. Teraz tłumaczy: Zrobiłam błąd

Komentarze (0)