Mistrzyni paraolimpiady w Tokio zyskała duże wsparcie. "Wiemy, że stać ją na kolejne wspaniałe sukcesy"

PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: Róża Kozakowska
PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: Róża Kozakowska

Róża Kozakowska była jedną z bohaterek reprezentacji Polski na igrzyskach paraolimpijskich w Tokio. Zdobyła dwa medale - złoty i srebrny. Teraz dołączyła do grona sportowców wspieranych przez PKN Orlen.

W tym artykule dowiesz się o:

32-letnia lekkoatletka dwukrotnie stawała na podium podczas paraolimpiady w Tokio. Najpierw kapitalnie spisała się w konkursie rzutu maczugą (kat. F32). Pobiła rekord świata (28,74 m) i sięgnęła po złoto.

Później Róża Kozakowska dostarczyła fanom ogromnych emocji w pchnięciu kulą. Dwa razy poprawiała rekord świata (7,10 m, a następnie 7,37 m). Wydawało się, że drugie złoto jest na wyciągnięcie ręki, ale ostatecznie zdobyła srebro. Lepsza bowiem okazała się Ukrainka Anastazja Moskalenko, 7,61 m; więcej TUTAJ>>).

Po powrocie z Tokio Róża Kozakowska zyskała duże wsparcie. Dołączyła bowiem do grupy sportowców wspieranych przez Fundację Orlen (należącą do PKN Orlen).

"Kolejna zawodniczka dołącza do drużyny PKN_ORLEN. Róża Kozakowska, podwójna medalistka Igrzysk Paraolimpijskich Tokio 2020, będzie rozwijała sportową karierę przy wsparciu Fundacji ORLEN. Widząc determinację Róży już teraz wiemy, że stać ją na kolejne wspaniałe sukcesy!" - napisał na Twitterze Daniel Obajtek, prezes PKN Orlen.

Kozakowska niegdyś była świetnie zapowiadającą się sprinterką. Po ukąszeniu przez kleszcza zachorowała na neuroboreliozę stawowo-mózgową. Zaatakowany został jej układ nerwowy, choroba wywołała paraliż wszystkich kończyn (w różnym stopniu).

Początkowo skakała w dal, później - po nawrocie choroby - musiała zmienić dyscyplinę. Trener Piotr Kruczek namówił ją na pchnięcie kulą, później zaś na rzut maczugą.

Historia Róży Kozakowskiej chwyta za serce także z innego powodu. Lekkoatletka musiała zmagać się nie tylko z chorobą. W programie "Alarm" w TVP1 opowiadała, jak okrutnie traktował ją ojczym.

- Dał nam popalić w życiu niemało. Nieraz tak mnie zmaltretował, że ledwo uszłam z życiem. Byłam zawsze poniewierana. Nigdy nawet nie słyszałam mojego imienia. Nie mogłam siedzieć na kanapie, bo słyszałam, że "taki badziew" na to nie zasługuje - wspominała drżącym głosem reprezentantka Polski.

Czytaj także: Ojczym-kat, życie w kontenerze, poważna choroba. Niewyobrażalna droga niepełnosprawnej Polki do tytułu

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: babol za babolem! To się musiało źle skończyć

Komentarze (0)