Róża Kozakowska w piątek była największą bohaterką polskiej kadry paraolimpijskiej podczas igrzysk w Tokio. Polka została mistrzynią olimpijską w rzucie maczugą (F32). Co więcej, wynik 28,74m dał jej nie tylko złoto, ale także rekord świata w tej kategorii (więcej na ten temat TUTAJ).
Sukces paraolimpijki jest niewątpliwy. Jak każdy sportowiec z niepełnosprawnościami nie dość, że musiała mierzyć się z rywalami, to przezwyciężyła własne słabości związane z chorobą. Efekt był niesamowity, bowiem rekord świata to najlepszy dowód na to, iż Polka była przygotowana perfekcyjnie.
Niewyobrażalne piekło
Wielu kibicom wydaje się, że paraolimpijczycy przygotowują się do swoich zmagań niemalże w "szklarnianych" warunkach. Tak jednak nie było w tym przypadku. Każdy dzień dla Róży Kozakowskiej to walka. Walka, która dla wielu byłaby nie do przetrwania.
Najstraszniejsza historia dotyczy relacji Róży Kozakowskiej z jej ojczymem. Sytuacje, które opowiadała w programie "Alarm" w TVP1 mrożą krew w żyłach.
- Dał nam popalić w życiu niemało. Nieraz tak mnie zmaltretował, że ledwo uszłam z życiem. Byłam zawsze poniewierana. Nigdy nawet nie słyszałam mojego imienia. Nie mogłam siedzieć na kanapie, bo słyszałam, że "taki badziew" na to nie zasługuje - wspominała drżącym głosem reprezentantka Polski.
Jej oprawca nie doceniał jej sukcesów sportowych. Córka pomimo chorób osiągała wielkie sukcesu, ale ten robił wszystko, aby tylko ją na stałe unieruchomić.
- Pamiętam taki dzień, jak wróciłam z pucharem. On wtedy krzyczał "nie będziesz biegać! Wybiję ci to!" i wtedy wbił mi siekierę w kolano. Koniecznie chciał abym nie chodziła, ale jak widać chodzę. Widocznie tam na górze stwierdzili, że mam jeszcze wiele do zrobienia i nie może mnie taki zwykły człowiek po prostu skatować - mówiła ze łzami w oczach.
Obecnie ojczym paraatletki znajduje się w więzieniu. Dzięki temu mogła we względnym spokoju przygotowywać się do najważniejszej imprezy życia. Jednak nadal nie było łatwo.
Zimny kontener zamiast domu
Problemy z ojczymem-katem nie są jedyne, które musiała przezwyciężyć mistrzyni paraolimpijska. We wspomnianym programie "Alarm" ukazano w jakich warunkach przez lata mieszkała i obecnie mieszka Róża Kołakowska.
Jej rodzina żyła w konstrukcji, która ma przypominać dom, ale ciężko tak go nazwać. Kozakowska przyznała, że strach było jej tam mieszkać. W każdym pomieszczeniu roiło się od zagrzybienia ścian, a cała konstrukcja groziła zawaleniem.
Dlatego od kilku lat Róża Kozakowska mieszka w... kontenerze. Dzięki pomocy najbliższych jej osób udało się zorganizować coś, co chociaż może symulować jej mieszkanie w godnych warunkach. Chociaż też nie było łatwo. Przez lata mieszkała bez prądu i ogrzewania.
W końcu udało się to załatwić. W opublikowanym we wrześniu minionego roku materiale ciągle jednak mieszkała bez dostępu do bieżącej wody czy chociażby toalety. Co więcej, nie miała dostosowanego wejścia na potrzeby wózków inwalidzkich, a tym niejednokrotnie musi się poruszać.
Przezwyciężyć chorobę
Oczywiście oprócz wspomnianych przeciwności losu, Róża Kozakowska na co dzień musi mierzyć się z niepełnosprawnością. Choruje na neuroboreliozę stawowo-mózgową, a także endometriozę. Obie przypadłości postępują, to jednak nie zabija w niej sportowych marzeń.
Przygodę ze sportem zaczynała od biegów. Popisywała się świetnymi czasami na dystansach sprinterskich. Natomiast ponadprzeciętna dynamika powodowała, iż doskonale czuła się również w skoku w dal. To właśnie w tej dyscyplinie w 2019 roku zajęła 4. miejsce podczas mistrzostw świata sportowców z niepełnosprawnościami w Dubaju. Tam również uzyskała kwalifikację paraolimpijską dla kraju.
Sama jednak nie była w stanie z niej skorzystać. Już w Dubaju ze względu zdrowotnych zabroniono jej startować w biegach, bowiem to było zbyt niebezpieczne dla jej zdrowia. Z czasem jej stan o tyle się pogorszył, iż nie było również mowy starcie w skoku w dal.
To jej nie załamało. Trenerzy znaleźli jej nowe konkurencje i okazało się, że do nich również ma talent. Mowa o pchnięciu kulą oraz rzucie maczugą. To właśnie w tej drugiej w piątek zdobyła złoty medal podczas igrzysk paraolimpijskich w Tokio.
Walka o marzenia
Droga Róży Kozakowskiej na szczyt to droga wręcz niewyobrażalna. Wielu pełnosprawnych sportowców w takich warunkach by się załamało. Ona jednak dała radę, mimo postępującej choroby. To historia, która pokazuje, że popularne stwierdzenie, że "niemożliwe nie istnieje" ma odzwierciedlenie w rzeczywistości.
- Marzę, aby pojechać do Tokio. Być tam, na tym stadionie. Móc powalczy o ten najpiękniejszy medal, dla którego tak naprawdę walczę i żyję. O niczym innym nie marzę. To byłoby moje spełnienie - mówiła jeszcze w ubiegłym roku.
Udało jej się. Teraz natomiast będzie mogła skupić się na sugestii jej trenera. Zaproponował on, że w przypadku medalu musi pokusić się o napisanie biografii. Zasugerował nawet tytuł. Trzeba przyznać, że lepszy ciężko będzie znaleźć, bowiem brzmi on "Złote piekło".
Zobacz także: Medycyna nie daje jej szans na odzyskanie wzroku
Zobacz także: Nie ma rąk, a jest gwiazdą tenisa stołowego