Tuż po morderczym wyzwaniu, ruszył na... wycieczkę rowerową. "Nie mogę się zatrzymać"

Przez ostatnich siedem dni Adrian Kostera pokonał 2260 km i zajął miejsce na podium w morderczym ultra triathlonie. Specjalnie dla nas opowiedział o swoich przeżyciach na trasie jednego z najtrudniejszych wyścigów świata.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Adrian Kostera Instagram / Na zdjęciu: Adrian Kostera
Rywalizacja najlepszych triathlonistów na dystansie 10-krotnego IronMana (38 km pływania, 1800 km jazdy na rowerze i 422 km biegania) cieszyła się ogromnym zainteresowaniem w całej Polsce. Ostatecznie zmagań nie udało się ukończyć Robertowi Karasiowi, ale na trzecim miejscu zawody ukończył inny z Polaków, Adrian Kostera.

Niespełna 24 godziny po ukończeniu morderczego wyzwania, zawodnik zgodził się opowiedzieć o swoich przeżyciach, planach na przyszłość, a także skomentował wyczyny Roberta Karasia.

Mateusz Puka, WP Sportowefakty: W poniedziałek około godziny 16 wpadł pan na metę Swiss Ultra Triathlon. Jak się czuje człowiek po ponad tygodniu rywalizacji?

Adrian Kostera (rekordzista świata na dystansie 5-krotnego IronMana): Zaskakująco dobrze. Nie czuję się zmęczony, a jedynym problemem jest duży ból stóp, które mocno poobcierałem podczas etapu biegowego. Od kostek w górę czuję się jednak znakomicie.

ZOBACZ WIDEO: Robert Korzeniowski chwali polskich sprinterów. "Uff, nareszcie!"

Pokonanie dystansu 10-krotnego IronMana zajęło panu dokładnie 189 godzin i 55 minut (to niemal dokładnie tydzień zmagań - dzień i noc - przyp.red.). Policzył pan już dokładnie, ile godzin przespał pan w trakcie ostatniego tygodnia?

Dokładnych danych nie mam, ale ze wstępnych wyliczeń wychodzi mi około ośmiu godzin, czyli tyle, ile zakładałem przed zawodami. Zgodnie z planem miałem spać 10 minut co kilkanaście godzin, ale okazało się, że miałem problem z zasypianiem i za każdym razem traciłem na tym około pięciu minut. Dość szybko postanowiłem zmienić strategię i na sen przeznaczałem 20-minutowe przerwy. W sumie podczas całego wyzwania miałem tylko dwie dwugodzinne drzemki.

Po przekroczeniu linii mety w końcu miał pan okazję, by odespać ostatnie dni. Jak wygląda pana regeneracja?

Po ukończeniu zmagań miałem jeszcze chwilę na radość z sukcesu i ostatecznie poszedłem spać około godziny 20. Wstałem tuż przed godziną 4 i od razu postanowiłem zrealizować to, o czym marzyłem przez cały okres trwania etapu kolarskiego. Nieopodal trasy przepływała rzeka, była górska panorama, a w oddali widać było piękny drewniany mostek, który łączy Szwajcarię i Liechtenstein. Wymarzyłem sobie, że po ukończeniu wyścigu pojadę tam i przeprawię się na drugą stronę, by zobaczyć co jest dalej.

W czasie wyścigu spędził pan na rowerze 84 godziny i wciąż nie ma pan dość? Tuż po zakończeniu etapu kolarskiego mówił pan, że nie wsiądzie na rower pół roku.

Jazdy sportowej faktycznie mam dość, ale wiadomo było, że takie gadanie to tylko przekomarzanie się ze sobą. Rozumieją to wszystkie osoby, które po przekroczeniu mety maratonu najpierw mówią, że już nigdy więcej, a chwilę później szukają kolejnych zmagań. Moi koledzy też się ze mnie śmiali, że pewnie podczas ostatnich 20 kilometrów wyścigu już sprawdzałem, czy na świecie jest jeszcze w tym roku jakiś ultra triathlon. Na szczęście lub nieszczęście żadnego nie ma, więc mam chwilę przerwy.

Kiedy zamierza pan wrócić do treningów?

Nie będę musiał do niczego wracać, bo nic nie przerywam. W nocy byłem już na rowerze, a do regularnego biegania wrócę, jak tylko zagoją mi się stopy. Obecnie mam tak dużo odparzeń i pęcherzy, że każdy krok sprawia mi ból. Jutro mam umówioną wizytę u lekarza w Holandii i zobaczymy, co poradzi na moje problemy. Cały czas będę jednak robił treningi, bo w innym przypadku regeneracja może potrwać kilka tygodni. Nie mogę się zatrzymywać.

Wróćmy jeszcze do zmagań na trasie. Przed zawodami mówił pan, że wszystko jest zaplanowane i nic nie powinno pana zaskoczyć. Faktycznie tak było?

Rzeczywistość okazała się trudniejsza, niż myślałem. Pierwszą niemiłą niespodzianką były warunki na trasie kolarskiej. Jeździmy w stanie bezsenności, a w takich warunkach duże znaczenie ma szerokość trasy rowerowej. Przez tak długi czas nie da się zachować pełnej koncentracji i normalne jest, że zdarzają się momenty, gdy przysypia się jadąc na rowerze. Organizm nad tym panuje i sam po sekundzie wybudza cię ze snu. Gdy trasa jest szeroka, to jedynym skutkiem takiego przyśnięcia jest odjechanie na metr od środka drogi. W Szwajcarii jeździliśmy po wąskiej ścieżce rowerowej, a po jednej stronie mieliśmy 10-metrową przepaść. Cały czas trzeba było więc utrzymywać koncentrację, bo chwila nieuwagi mogłaby zakończyć się tragedią.

Przez problemy z deszczem musiał pan biegać w klapkach. Jak do tego doszło?

Podczas jednych z wcześniejszych wyzwań przebiegłem sto maratonów w sto dni i wydawało mi się, że biegałem już we wszystkich możliwych warunkach. Byłem przygotowany, by w razie deszczu wymieniać buty co godzinę, dwie, by cały czas biegać w miarę suchym obuwiu. W Szwajcarii padało tak mocno, że przez cały czas biegaliśmy po wodzie. Zmiany butów były bez sensu, bo suche buty stawały się zupełnie przemoczone już po kilku krokach. Na ulicach po prostu stała woda. To sprawiło, że już po drugim maratonie pojawiło się mnóstwo pęcherzy, a stopy były zupełnie odparzone.

Wtedy pojawił się pomysł kontynuowania rywalizacji w klapkach?

To mi bardzo pomogło i powstrzymało ból. W sumie przebiegłem tak trzy maratony, ale problemem okazało się tempo. Biegło mi się komfortowo, ale nie odrabiałem strat do dwóch najgroźniejszych rywali, dlatego zdecydowaliśmy się poprosić w mediach społecznościowych o pomoc kibiców i zasygnalizowaliśmy, że potrzebujemy butów biegowych w większym rozmiarze. My nie mogliśmy ich kupić, bo w niedzielę były zamknięte wszystkie sklepy.

Jaki był odzew?

Mam tak dużo butów, że nie wiem, co z nimi zrobić. To niesamowite, ale chwilę po opublikowaniu ogłoszenia zaczęli przyjeżdżać ludzie z butami, a po chwili mieliśmy ich już tak dużo, że musieliśmy edytować ogłoszenie i odwoływać akcję.

Zaskoczyła pana skala zainteresowania zmaganiami w Swiss Ultra Triathlonie? Żadne z pana dotychczasowych dokonań nie wzbudziło aż takiej sensacji.

Jestem potwornie zaskoczony, że nasza rywalizacja stała się jednym z głównych tematów rozmów w Polsce. Sam wiem, że gdy raz będzie się świadkiem takich zmagań, to ten świat potrafi być bardzo wciągający. Chciałem zapewnić rozgrywkę i cieszę się, że spotkało się to z tak pozytywnym odbiorem.

Przez kilka dni bohaterem zmagań był Robert Karaś, który od początku narzucił niewiarygodne tempo i długo prowadził. Co pan myślał, gdy widział jego tempo?

Staram się zawsze mówić szczerze o rywalach i mam nadzieję, że nie zostanie to źle odebrane, ale o tym, że Robert nie ukończy rywalizacji, wiedziałem już podczas etapu kolarskiego. Widziałem, w jakim stylu pokonuje kolejne pętle i byłem pewny, że wciąż mam szansę na zwycięstwo, a najgroźniejszymi rywalami będą Kenneth Vanthuyne i Richard Jung.

O co dokładnie chodziło?

Robert na stojąco pokonywał podjazdy pod górę, a gdy mijał rywali, to dodatkowo przyspieszał, szarpiąc tempo. Każdy organizm ma ograniczenia fizyczne i dla wszystkich uczestników zmagań było jasne, że z taką jazdą nie ma szans ukończyć zmagań. Rywalizując przez tydzień, trzeba być bardzo uważnym i rygorystyczne pilnować tempa. Inne zachowanie u tak doświadczonego zawodnika to znak, że nie chce ukończyć zawodów.

Ma pan żal do Roberta Karasia o takie zachowanie?

Nie. To zdecydowanie największy ambasador triathlonu w Polsce i gdyby nie jego obecność w Szwajcarii, to nie mielibyśmy szans zostać tak mocno dostrzeżeni. Robert jest pozytywną postacią i robi dużo dobrego, by dodać ludziom motywacji do treningów i popularyzować triathlon.

Jego team pomógł panu naprawić rower i ukończyć etap kolarski.

W tej sprawie wyszło małe nieporozumienie w naszym teamie, ale już to sobie wyjaśniliśmy. Faktycznie w moim rowerze uszkodziła się kaseta, więc zdecydowałem, że na czas naprawy pójdę spać. Rowerem zajął się miejscowy mechanik, ale zrobił to niedokładnie i po chwili znów trzeba było wszystko naprawiać. Ja spałem, a moja ekipa poszła po pomoc do mechanika Roberta Karasia. Ostatecznie dostali niezbędne części, ale nie musieli tego robić, gdyby wiedzieli, że przed zawodami przygotowałem wszystkie zapasowe części do mojego roweru wraz z kluczami. Ostatecznie o kulisach całej akcji dowiedziałem się dopiero dzień później.

Wiele osób zastanawia się, jak wyglądały pana posiłki w czasie tego wyzwania.

20 procent stanowiły żele i inne sportowe odżywki, które można zjeść w trakcie wysiłku. 80 procent pożywienia stanowiły jednak normalne posiłki. Jadłem dużo zup, płatków owsianych, jogurtów, smoothie i normalnych obiadów.

Myśli pan już nad kolejnymi wyzwaniami?

W moich planach nic się nie zmienia. W pierwszej połowie przyszłego roku być może podejmę się jakiegoś mniejszego wyzwania, a od czerwca ruszam z biciem rekordu Guinessa w najdłuższym triathlonie na świecie. Przez 365 dni zamierzam pokonać 40 750 kilometrów. Aby udało mi się tego dokonać przez 67 dni muszę pływać po 18 kilometrów, później 155 dni jeździć po 200 kilometrów, a na koniec biegać codziennie przez 143 dni po 55 kilometrów.

Ostatecznie w Swiss Ultra Triathlon przybiegł pan na trzecim miejscu. Jest pan zawiedziony, że nie udało się wygrać?

Mój wynik jest znakomity i strasznie się cieszę, że udało mi się ukończyć ściganie. Przed tym sezonem miałem marzenie, by wziąć udział w zawodach na dystansach 5-krotnego IronMana i 10-krotnego Ironmana i oba pokonać szybciej od dotychczasowych rekordów świata. Wygrałem pięciokrotnego IronMana z rekordem świata, a tym razem też przebiegłem szybciej od dotychczasowego rekordu i byłem trzeci. Dokonałem tego, mimo iż etap pływacki ukończyłem aż osiem godzin za najgroźniejszymi rywalami. Jestem bardzo zadowolony, a w kolejnych latach chcę jeszcze więcej.

Czytaj więcej:
Opowiedział o 40 latach pracy za mikrofonem
Raj na ziemi. Odwiedziliśmy "dom" Lewandowskich

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×