Gdy miał cztery lata został adoptowany. Potem Sylwester Wilk szybko zaczął osiągać sukcesy sportowe, ale jako 16-latka pochłonęły go narkotyki. Przez dwa lata był bezdomny i skupiał się tylko na używkach. Po detoksie i specjalistycznej terapii wrócił do sportu i został medalistą mistrzostw Europy w biegu z przeszkodami OCR.
Na tym jednak nie skończyły się jego problemy, bo zaledwie dwa miesiące później jego życie znów znalazło się na zakręcie. Uczestniczył w wypadku motocyklowym, w którym stracił nogę. Potem była depresja i walka o powrót do normalnego życia. W ostatnich latach Sylwester Wilk miał okazję spróbować życia celebryty uczestnicząc w "Tańcu z Gwiazdami" w 2020 roku. Ostatecznie postanowił wrócić do sportu, niedawno podczas zawodów IRONMAN 70.3 Warsaw pobił nieoficjalny rekord świata. To jednak wcale nie koniec jego planów.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Myśli pan o sobie jako o osobie niepełnosprawnej?
Sylwester Wilk: Czasami ludzie śmieją się ze mnie, że gdy zobaczą mnie pracownicy ZUS-u, to natychmiast zabiorą mi rentę. Jestem jednak w komfortowej sytuacji, bo mi żadna renta nie przysługuje. Nie mam nogi, korzystam z protezy i choć zapewne mam pewne ograniczenia, to jednak nie uważam się za osobę niepełnosprawną. Po wypadku marzyłem, by być samodzielnym i to się udało. Podczas przeprowadzki to ja noszę ciężkie rzeczy, gdy trzeba coś wyremontować, to także jestem do dyspozycji.
Pomysł bicia nieoficjalnego rekordu świata na dystansie 1/2 Ironmana wśród zawodników bez nogi wydaje się dość szalony. Jak pan na to wpadł?
Większość ludzi bez nogi, jeśli już podejmuje się takiego wyzwania, to raczej na krótszych dystansach. Ja nie lubię drogi na skróty, więc uznałem, że powalczę na długim dystansie. Udało mi się znaleźć informację, że do tej pory najlepszym wynikiem dla człowieka z podobnym urazem do mojego na dystansie 1/2 Ironmana jest 5:30. Ja w Warszawie uzyskałem wynik nieco powyżej pięciu godzin. Stać mnie było na jeszcze lepszy wynik, więc jest nad czym pracować.
ZOBACZ WIDEO Mocne zakończenie tegorocznego cyklu IRONMAN. Walczono o kwalifikacje na MŚ
Domyślam się, że ma pan specjalny sprzęt do każdej z trzech dyscyplin triathlonowych.
Płynę bez protezy. Zaraz przy wyjściu z wody ustawiony jest stołek, tam mogę usiąść, zdjąć piankę i założyć protezę z nałożonym butem kolarskim. Po odcinku rowerowym zmieniam nie tylko buty, ale także protezę na specjalną biegową. Miałem kilka mniejszych problemów, ale wszystkie rozwiązałem. Nie chciałem zamieniać odcinka kolarskiego na handbike, bo chcę rywalizować z osobami pełnosprawnymi.
Jak to się stało, że stracił pan nogę?
Uczestniczyłem w wypadku motocyklowym. To było pięć lat temu. Jechałem wieczorem szeroką drogą w Warszawie, a jeden z jadących przede mną kierowców zdecydował się nagle zawrócić. Nie było czasu na reakcję. Gdy trafiłem do szpitala to krzyczałem do lekarzy, by cięli nogę tak, bym był w stanie jeszcze biegać. Szybko wytłumaczyłem sobie, że takie rzeczy po prostu zdarzają się w życiu i tym razem dotknęło to mnie.
Naprawdę może pan powiedzieć, że szybko otrząsnął się pan po takim ciosie od losu?
Od razu postanowiłem, że ten uraz nie zmieni mojego życia. To przytrafiło się akurat dwa miesiące po medalu mistrzostw Europy w biegu z przeszkodami OCR. Byłem wtedy czynnym zawodnikiem i od razu postanowiłem, że szybko wrócę do sportu. Dwa miesiące później chodziłem, a po kolejnym miesiącu miałem protezę biegową i wróciłem do biegania.
Przeglądając pana życiorys trudno nie odnieść wrażenia, że zawsze, gdy wychodził pan na prostą, to chwilę później znów pojawiały się problemy.
Jako nastolatek zapowiadałem się na dobrego biegacza i zdążyłem nawet zdobyć medal na 600 metrów w kategorii młodzika. Pierwszą przerwą w mojej sportowej karierze było uzależnienie. To bardzo mocno zmieniło moje życie i wymusiło koniec startów w lekkoatletyce. Gdy już się po wszystkim otrząsnąłem to wróciłem do trenowania biegu z przeszkodami OCR. Zdobycie w tej dyscyplinie medalu mistrzostw Europy miało dla mnie wyjątkowe znaczenie. Pokazało mi, że pokonałem nie tylko rywali, ale przede wszystkim zwalczyłem uzależnienie.
Jak to możliwe, że w życiu młodego sportowca tak szybko pojawiły się używki i poważne uzależnienie?
Historia pokazuje, że sportowcy mają bardzo często problem z używkami. U takich osób pojawiają się kłopoty z emocjami, a to bardzo podobny mechanizm. Ja w sporcie jestem całkowicie zero-jedynkowy. Jeśli trenowałem, to ten trening pochłaniał mnie w całości i wszystko chciałem robić najlepiej na świecie. Od zawsze miałem skłonności do autodestrukcji. Już jako dziecko ciągnęło mnie do zakazanych owoców i trudno było nade mną zapanować. Jako 10-latek zaczynałem palić, jako 12-latek piłem alkohol, a kilka lat później także mocniejsze używki stały się nieodłączną częścią mojego życia. Uzależnienie od narkotyków rozwijało się bardzo szybko i sprawiło, że jako 16-latek zrezygnowałem ze sportu. Po tym jeszcze szybciej staczałem się na dno.
Odważna diagnoza. Szybko zdał pan sobie sprawę, że problem jest aż tak poważny?
Na szczęście moje dno było bardzo głębokie, ale trwało stosunkowo niedługo. Trudno było nie zorientować się, że mam problem, skoro przez dwa lata byłem bezdomnym narkomanem. Mieszkałem w squatach, opuszczonych budynkach. Niemal codziennie kradłem ze sklepów nie tylko po to, by mieć co zjeść, ale także po to, by sprzedać te rzeczy i mieć na narkotyki. Byłem skrajnym przypadkiem osoby uzależnionej. Szybko zdałem sobie sprawę, że skończę z tym życiem i zacznę się leczyć, albo wkrótce po prostu umrę.
Udało się panu rzucić używki za pierwszym razem?
Podejmowałem kilka prób. W tym wszystkim najbardziej cierpieli moi rodzice, którzy przez cały czasu informowali mnie o możliwości podjęcia terapii. Zdecydowałem się na taki ruch dopiero po kolejnej próbie przedawkowania narkotyków.
Co pan zrobił?
Zadzwoniłem do mamy i powiedziałem, że mam dość, że chcę się leczyć. Trafiłem na detoks, a potem do ośrodka terapeutycznego. Tam nie skończyły się moje problemy, bo po dwóch miesiącach mój charakter znów dał o sobie znać i doprowadził do tego, że zostałem wyrzucony z ośrodka. Miałem gigantyczne problemy z podporządkowaniem się zasadom.
Pana rodzice cierpliwie czekali, aż wróci pan na właściwe tory?
Mam żal, że moi rodzice za ten cały trud, którego się podjęli dostali akurat taką "nagrodę". W czasie mojego uzależnienia zrobili jednak najlepszą możliwą rzecz, czyli zadbali o siebie. Poszli do specjalistów i to od nich dowiedzieli się, jak ze mną postępować. To właśnie podczas takich konsultacji dowiedzieli się, że najlepszym sposobem na dotarcie do mnie będzie wyrzucenie mnie z domu.
Wyrzucając pana z domu, rodzice przedstawili panu warunki ewentualnego powrotu?
Oni zrobili to, by ograniczyć mi komfort zażywania narkotyków. Przez pierwszych kilka miesięcy nałogu mogłem wracać do domu, kiedy tylko chciałem wykąpać się, wypocząć i dalej imprezować. Takie warunki nie sprzyjają walce z nałogiem. Wyprowadzając się z domu, zdecydowałem, że wolę mieszkać na ulicy, byle tylko móc bez ograniczeń pić i ćpać. Do domu jednak zawsze mogłem wrócić, ale warunkiem było podjęcie leczenia.
Pana rodzice nie są rodzicami biologicznymi, a adoptowali pana jako czterolatka. Miał pan okazję poznać rodziców biologicznych?
W dniu 18. urodzin odbyłem z moimi prawdziwymi rodzicami poważną rozmowę i zadeklarowałem, że nie chcę robić nic, by poznać moich biologicznych rodziców. To było dla nich zaskoczeniem, ale uznałem, że nie jest mi to do niczego potrzebne. Prawdziwa więź łączy mnie z ludźmi, którzy mnie wychowali.
Czy po zwalczeniu nałogu wszystko inne było już łatwiejsze?
Niestety niekoniecznie. Po wypadku chorowałem na depresję. Przez rok miałem duże problemy psychiczne, a ten czas był dla mnie najtrudniejszy w życiu. Z depresji wychodziłem dzięki triathlonowi. Na szczęście problemy są już przeszłością, ale skoro zacząłem treningi, to zamierzam zrealizować pomysł bicia rekordu świata wśród ludzi bez jednej nogi.
Jeśli w zawodach IRONMAN 70.3 Warsaw pobije pan rekord świata, to kończy pan z triathlonem i bierze się za kolejne wyzwania?
Po zawodach w Warszawie na pewno będę chciał jeszcze wystartować na pełnym dystansie i tam również powalczyć o rekord świata. Przeglądając wyniki, natknąłem się jednak na znakomity czas do pobicia, czyli 9:58. Moje wyliczenia wskazują, że w tym momencie jestem w stanie przebiec ten dystans w 9:56, co dałoby mi nieoficjalny rekord świata. Wydaje mi się, że w tym sezonie nie skończę jednak swojej przygody z triathlonem.
To nie pierwsze pana nietypowe wyzwanie. Wcześniej były choćby wyprawy na Rysy.
Wszedłem na ten szczyt zimą, co jest piekielnie trudnym zadaniem. W lato zdobyłem Rysy, wchodząc tam bez użycia protezy, kul, czy choćby kijków. Skakałem na jednej nodze, a gdzieniegdzie podpierałem się rękami. W międzyczasie pobiegłem półmaraton, wygrałem zawody crossfitowe, byłem w programie Ninja Warriors i Tańcu z Gwiazdami. Niedawno wymyśliłem sobie, że zostanę pierwszą osobą na świecie, która przejdzie tor Ninja Warrior bez użycia protezy.
Skąd wziął się pomysł udziału w Tańcu z Gwiazdami?
Dostałem propozycję startu w jednej z edycji, a przytrafiło się to w momencie życia, kiedy było mi to na rękę. Byłem po pierwszej edycji Ninja Warrior, byłem tuż po wypadku, zrobiło się o mnie głośno. Oferta początkowo wydawała się abstrakcyjna, ale nie widziałem żadnych przeciwskazań, by ją przyjąć.
Przez wiele miesięcy było o panu bardzo głośno, a chwilę później nagle zniknął pan z mediów. Dlaczego?
To była świadoma decyzja. Show-biznes to od początku nie był mój świat, chciałem, by było o mnie głośno, ale tylko z powodu moich osiągnięć sportowych. To jest spójne z moimi przekonaniami.
Były jakieś szczególne sytuacje, które zniechęciły pana do tego świata?
Ludziom się wydaje, że bycie sławnym to coś fajnego, ale moim marzeniem od zawsze było osiąganie sukcesów sportowych. Nie czułem się komfortowo na ściankach, gdzie miałem pojawiać się jako celebryta. Wolę rozmawiać o triathlonie, kolejnych wyzwaniach sportowych, próbie zdobycia Kilimandżaro. Jako sportowiec mam inne podejście do życia i kieruje się innymi wartościami niż zdecydowana większość celebrytów. Sporo w życiu przeszedłem i przyznam, że odpycha mnie środowisko, gdzie jest bardzo dużo pychy, materializmu, fałszu. Nie chcę nikogo udawać, a bez tego trudno funkcjonować w świecie gwiazd.
Czym się pan dzisiaj głównie zajmuje?
Pracuję jako trener na siłowni, ale mam też kilka innych specjalizacji. Współpracuję z reprezentacją Polski kobiet w AMP futbolu, dodatkowo rehabilituję ludzi po różnych urazach, trenuję grupy OCR, a także przygotowuję młodzież do zaliczenia testów sprawnościowych choćby do szkół policyjnych. Pracą trenera zarabiam na to, by było mnie stać na moje zachcianki sportowe, czyli starty w zawodach, wyjazdy na obozy. Pracuję maksymalnie pięć godzin dziennie, bo muszę jeszcze mieć czas na cztery swoje treningi każdego dnia.
Trenuje pan aż cztery razy dziennie?
Mam rozpisane właśnie tyle treningów dziennie, ale czasami zdarza mi się pominąć jakiś trening. Dążę jednak do tego, by realizować ich jak najwięcej. Moje życie jest podporządkowane pod sport. Tuż po przebudzeniu jadę na basen, później trenuję na rowerze, idę na siłownię, a na koniec dnia biegam. W międzyczasie prowadzę treningi i próbuję spędzić trochę czasu ze swoimi dziećmi. Ukłony należą się mojej narzeczonej, która wzięła na siebie większość obowiązków domowych.
Nie myślał pan o tym, by zrezygnować z części obowiązków, by mieć nieco więcej czasu dla siebie i rodziny?
Doszedłem do wniosku, że jedyną rzeczą, z której mógłbym zrezygnować, jest praca zawodowa. Na razie jednak nie mogę pozwolić sobie na to, by zostać zawodowym sportowcem.
Kolejnym wyzwaniem ma być wejście na Kilimandżaro. Ma pan jeszcze jakieś szalone pomysły?
Na razie nie mogę o wszystkim mówić. Celem na ten rok jest pobicie jednego lub dwóch rekordów świata w triathlonie niepełnosprawnych. Po głowie chodzi mi jeszcze jeden projekt triathlonowy, którym mógłbym zapisać się do historii.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Świątek w czwartym finale Rolanda Garrosa
Gorący apel Probierza do kibiców