Były mistrz świata wraca do wielkiej formy. "Teraz mam więcej ekscytujących celów"

Facebook
Facebook

Jeszcze niedawno był jednym z najlepszych zawodników na świecie. Poważna kontuzja i śmierć mamy sprawiły, że obecnie Norweg spokojnie wraca do rywalizacji na najwyższym poziomie. Pierwszy krok do ścigania z czołówką ma zrobić w niedzielę w Warszawie.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Wciąż żałuje pan, że nie wystartuje pan podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu? Jeszcze niedawno był to pana główny cel.

Gustav Iden, trzykrotny mistrz świata w triathlonie: Już jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że to nie będzie możliwe, więc miałem czas się z tym pogodzić. Pewnie byłoby mi trudniej, gdybym rok temu nie zdobył kwalifikacji, a teraz był w bardzo wysokiej formie i mógł walczyć tam o medal. I tak byłbym jednak daleko od walki o najwyższe miejsca, więc nie jest to aż taki problem.

Medal olimpijski to wciąż pana największe marzenie?

W Tokio byłem ósmy, teraz skupiam się na dłuższych dystansach i oczywiście na Los Angeles znów mogę wrócić. Pytanie tylko, czy będzie warto znów zmieniać cele, bo osobiście uważam, że starty w World Triathlon Championship Series są nudne. Igrzyska to wciąż największe wydarzenie w świecie sportu, ale pytanie, czy opłaca się trenować dwa lata tylko dla tego jednego wyścigu. Na dłuższych dystansach tych ekscytujących wyścigów w trakcie każdego roku jest dużo więcej, a poza tym są także zawody na Hawajach. Występ w Los Angeles jest możliwy, ale musiałbym znaleźć większą przyjemność w ściganiu się na krótszych dystansach.

Dlaczego coraz częściej widzimy, że czołowi zawodnicy rezygnują z krótkich dystansów właśnie na rzecz ścigania się na dłuższych dystansach?

Dłuższe dystanse są bardziej kuszące, bo jest tam większe zainteresowanie mediów, więcej sponsorów i pieniędzy. Norweska federacja nie ma zbyt wielu pieniędzy, więc obecność w kadrze nie zapewnia zbyt luksusowych warunków. Koszty uczestnictwa w zawodach na krótszych zawodach są gigantyczne, podobnie jak konkurencja. Możesz wybrać się na zawody do Japonii, zająć w nich 21. miejsce i nic nie zarobić. Jako nastolatek można tak żyć, ale gdy zbliżasz się do 30. roku życia, to musisz brać pod uwagę takie sprawy.

ZOBACZ WIDEO Mocne zakończenie tegorocznego cyklu IRONMAN. Walczono o kwalifikacje na MŚ

Przez ostatni rok miał pan spore problemy z kontuzjami. W jakiej obecnie jest pan formie przed niedzielnymi zawodami IRONMAN 70.3 Warsaw?

Jeśli mam porównać siebie do mojej najlepszej dyspozycji w karierze, to brakuje mi bardzo dużo, a przede mną jeszcze sporo pracy, by wrócić na najwyższy poziom. W tym tygodniu miałem testy i okazało się, że do ideału brakuje sporo. To i tak progres, bo wcześniej nie ukończyłem testów ze względu na ból Achillesa. Cały czas mam z tym zresztą problem.

Miał pan niemal roczną przerwę od startów, a wciąż nie uporał się z kontuzją Achillesa?

Ból wciąż jest, ale obecnie już minimalny. Cieszę się, bo choć zwiększam objętości treningowe, to praktycznie z każdym tygodniem ból jest mniejszy. To dobry znak i wierzę, że do mistrzostw świata na Hawajach wszystko będzie już idealnie.

Jak wraca się po tak słabym sezonie, jak ten ostatni?

Jeszcze nie wiem, bo wcześniej nie miałem tak poważnej kontuzji i to jest dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Tak naprawdę od 16. roku życia moja kariera cały czas szła do przodu, w latach 2019-2022 nie przegrałem żadnego wyścigu na długim dystansie. Wygrałem 10 wyścigów z rzędu, przez cztery lata szedłem od zwycięstwa do zwycięstwa. Teraz jestem w innej sytuacji i muszę się w niej odnaleźć. Teraz patrzę w jak dobrej dyspozycji jest ostatnio choćby Casper Stornes i wiem, że trudno mi będzie z nim wygrać.

Mówi pan otwarcie, że na IRONMAN 70.3 Warsaw nie przyjeżdża pan po zwycięstwo. Łatwo pogodzić się z taką sytuacją?

Odpowiednie nastawienie jest bardzo ważne w triathlonie, ale to nie działa tak, że wmówię sobie, że wygram wyścig i tak faktycznie będzie. Przez lata byłem niepokonany, bo mocno pracowałem na treningach. Teraz realistycznie podchodzę do swoich możliwości. Najprawdopodobniej nie wygram w Warszawie i w kolejnych tegorocznych wyścigach. Może za rok wrócę jednak do wygrywania.

Ostatni rok jest zupełnie do zapomnienia, czy jednak może pan wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość?

Nauczyłem się lepiej zarządzać swoimi emocjami. Już wiem, że nie mogę przejmować się wszystkim, bo to zabiera energię. Mam motto, że wygrywanie jest wyborem i teraz jeszcze lepiej wiem, jakich wyborów trzeba dokonywać, by wygrywać. Nie wolno aż tak mocno przejmować się jednym niepowodzeniem. Mam 28 lat i mogę uprawiać triathlon do 40. roku życia. W takiej sytuacji jeden słaby wyścig, czy drobna kontuzja niczego nie zmienia.

W ostatnim roku do problemów z kontuzją doszła także śmierć mamy. Jak sobie pan z tym poradził?

Chciałbym, żeby to wszystko to był tylko pech. Takie wydarzenia oczywiście sprawiają, że trudniej się zmotywować do treningów. Na szczęście to już za mną, a teraz cieszę się, bo widzę stałą poprawę. W takich warunkach łatwiej dawać z siebie wszystko.

Ostatniego wyścigu na Majorce nie zdołał pan ukończyć. Dlaczego?

Miałem sporego pecha. Na trasie dwukrotnie przebiłem oponę. Po tamtym wyścigu zmieniłem rodzaj opon i od teraz korzystam z innych. Poza tym już wiem, że na kolejne wyścigi warto zabierać ze sobą pompkę. Z drugiej strony dzięki temu, że nie udało się ukończyć tamtego wyścigu, mogę teraz wystartować w IRONMAN 70.3 Warsaw. Właśnie zdałem sobie sprawę, że nigdy tutaj nie byłem. Wcześniej ten wyścig nie był w moich planach.

Wciąż trenuje pan wspólnie z najlepszym triathlonistą świata, Kristianem Blummenfeltem? Jak wygląda wasza rywalizacja podczas zajęć?

W najbliższy poniedziałek ruszam na zgrupowanie w górach i tam będę trenował z Kristianem. Oczywiście mamy inny plan treningowy, bo on przygotowuje się do igrzysk, a ja do wyścigu na Hawajach, ale będziemy razem trenować. Ostatnio nie biegał tak szybko, jak wcześniej i wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ten sezon nie będzie dla niego łatwy. Wejście w sezon nie jest dla niego zbyt udane, ale wszyscy trzymamy za niego kciuki. Na treningach wciąż jednak wygląda fantastycznie.

Obecność tak mocnego zawodnika w grupie dodatkowo motywuje, czy może jednak sprawia, że czuje się pan mniej pewnie nie mogąc dogonić go na treningach?

To faktycznie może działać w dwie strony. Zdarza się, że na treningach potrafi ograć mnie o jedno okrążenie stadionu na zaledwie dwóch kilometrach. W takich momentach może się wydawać, że już nigdy nie wrócę na najwyższy poziom, że ta droga jest zbyt długa. Staram się jednak brać z tego pozytywy. Nie ukrywam jednak, że przy Kristianie czasami czuję się jak amator. To trochę tak jakby na treningach ścigać się z kimś jadącym na motocyklu.

Ile pan obecnie trenuje?

Jeśli chodzi o bieganie, to trenuje na 40-50 procent moich normalnych obciążeń, na rowerze osiągam 80 procent możliwości, a pływanie robię na sto procent. Tygodniowo wychodzi około 20 godzin. Liczę jednak, że do sierpnia wrócę do sportu na pełnych obrotach. Mam nadzieję, że to wystarczy, by dobrze zaprezentować się na Hawajach.

Przed tym sezonem odrzucił pan kontrakt na cykl imprez T100. Za rok wróci pan do regularnej rywalizacji z najlepszymi?

Wiele zależy od warunków umowy. W tym roku nie podpisałem kontraktu, bo była w nim zawarta minimalna liczba wyścigów. Ja wciąż wychodzę z kontuzji i nie mogłem się zobowiązać do regularnych startów. Nie chciałem nakładać na siebie dodatkowej presji. Chcę startować tylko wtedy, gdy będę czuł się gotowy. Zdaję sobie sprawę, że to trudne wyzwanie, ale nie zabraknie mi cierpliwości.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Stoch dostał czego chciał
Szewczenko dla WP: Dziękuję Polsce za to

Komentarze (0)