Stoch dostał czego chciał. Teraz sam odpowiada za swoje wyniki [OPINIA]

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Łukasz Gągulski / Na zdjęciu: Kamil Stoch
PAP / Łukasz Gągulski / Na zdjęciu: Kamil Stoch
zdjęcie autora artykułu

Kamil Stoch zbudował wokół siebie prawdziwy sztab szkoleniowy, stworzył wręcz jednoosobową kadrę. Teraz winić za potencjalne słabe wyniki będzie mógł wyłącznie siebie. Do stracenia jednak miał niewiele. Do zyskania bardzo dużo.

W końcu oficjalnie zostało potwierdzone to, o czym mówiło się przez ostatnie tygodnie. Kamil Stoch w następnym sezonie będzie miał nie tylko indywidualnego trenera, ale cały sztab. Na czele stanie Michal Doleżal, a jego asystentem zostanie Łukasz Kruczek. Oprócz tej dwójki będą jeszcze serwismen Kacper Skrobot i fizjoterapeuta Łukasz Gębala.

Wydaje się, że trzykrotny indywidualny mistrz olimpijski postawił wszystko na jedną kartę. Z drugiej strony zbytnio nie ryzykuje. Ostatnia zima w jego wykonaniu była po prostu słaba, pomimo kilku przebłysków. Trudno było nie odnieść wrażenia, że wielka kariera zbliża się do końca. Jeśli pomysł wypali, wszyscy znów będą nosili 37-latka na rękach. Jeżeli jednak jego forma się nie poprawi, za wiele się nie zmieni. I tak w tym momencie jest daleko od światowej czołówki.

Trudno sobie wyobrazić, aby ktoś nie trzymał kciuków za Stocha. Zresztą podobnie publicznie mówi Thomas Thurnbichler. Austriak zapewnia, że się nie obraża i ma nadzieje, że Polak wróci na szczyt. Oczywiście, wówczas wszyscy będą przypominać, że to nie jego, a Doleżala zasługa, ale przecież trener kadry potrzebuje skoczka z Zębu w formie, aby powalczyć o zwycięstwa w konkursach drużynowych. Co więcej, gdyby jednak 39-krotnemu triumfatorowi konkursów Pucharu Świata nie powiodło się, 34-latek nie będzie za to obwiniany.

ZOBACZ WIDEO: Śmierć zajrzała w oczy Świderskiemu. "Mogliby mnie nie odratować"

Już wcześniej pisałem, że nie widzę zagrożenia dla pozostałej części polskiej kadry. Mistrz świata z Val di Fiemme z kolei nie będzie traktowany gorzej, bo to nie miałoby żadnego sensu. Nasza reprezentacja do sukcesów drużynowych potrzebuje Stocha. Thurnbichler potrzebuje sukcesów Biało-Czerwonych. Wniosek więc jest prosty - Thurnbichler potrzebuje Stocha.

Nie od dziś wiadomo, że 37-latek ma ogromne zaufanie do Doleżala, a ten do swojego "nowego" podopiecznego. Obserwując jednego z najlepszych zawodników w historii, trudno nie odnieść wrażenia, że właśnie czegoś takiego potrzebował i to otrzymał. Były asystent Stefana Horngachera za to musiał bardzo chcieć pomóc trzykrotnemu mistrzowi olimpijskiemu, skoro zrezygnował ze swojej posady w Niemczech.

Zaskakuje mnie z kolei, że w nowym sztabie znalazł się Łukasz Kruczek. Powiedziałbym nawet, że się tego zupełnie nie spodziewałem. Oczywiście, ma on bardzo dobre relacje ze Stochem. W końcu doprowadził go do pierwszych wielkich sukcesów, a gdy miał zostać zwolniony z posady głównego szkoleniowca kadry, mocno o jego pozostanie walczył skoczek z Zębu. 48-latek ma różne opinie i to nie tylko wśród kibiców.

Tylko czy to jest istotne? Tak naprawdę mógłby go nie lubić żaden fan czy nawet działacz Polskiego Związku Narciarskiego. Najistotniejsze jest, że chciał lub nawet potrzebował go sam zawodnik. Kruczek pewnie nie jest najwybitniejszym trenerem w historii, co zweryfikował w ostatnich latach rynek. Aczkolwiek ma swoje mocne plusy, jest też dobrym organizatorem, a przynajmniej tak uważają niektórzy. Zresztą nikt nie powie, że pomógł Stochowi przypadkiem. Musiał dostrzec i wprowadzić coś, co pozwoliło jego podopiecznemu wejść na wyższy poziom.

Zastanawiam się tylko, jak będzie wyglądała jego współpraca z Doleżalem. Według wielu informacji Kruczek jest dość trudny w kontaktach, ale to chyba wyłącznie problem 37-latka. Sam sobie stworzył sztab szkoleniowy i sam za niego odpowiada i za to będzie rozliczany. Jednocześnie nie chce mi się wierzyć, że tego wszystkiego nie rozważył. Widać, jak bardzo profesjonalnie podszedł do stworzenia grupy, która ma mu pomóc w powrocie do światowej czołówki.

I to też cieszy. Trener, asystent, serwismen i fizjoterapeuta. To już taka jednoosobowa kadra narciarska, podobna do tej, którą ma dla przykładu Vladimir Zografski. Na owoce tej współpracy przyjdzie wszystkim poczekać do listopada lub grudnia. Jedno jest za to pewne, kibice będą z ogromnym zaciekawieniem obserwować wyniki Stocha i z niecierpliwieniem czekać na pierwsze konkursy sezonu zimowego. "Dawać już to Lillehammer" - jak to często piszą fani.

Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz: Najlepszy polski skoczek odpoczął. "Z rodziną w ogrodzie przy grillu" Małysz potwierdza wieści o Żyle. Padają słowa o wynagrodzeniu

Źródło artykułu: WP SportoweFakty