- Zawsze podobał mi się ten teleturniej, oglądałam go od dziecka. Kiedy zobaczyłam, że trwa nabór do kolejnej edycji programu, postanowiłam spróbować. Każdy chciałby przecież zostać milionerem - mówi Deresz w rozmowie z WP SportoweFakty.
Złota medalistka mistrzostw świata w 2012 roku, mistrzyni Europy z tego roku i uczestniczka igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro wzbudziła niemałą sensację, gdy pojawiła się w telewizyjnym show. I spisała się w nim bardzo dobrze. Poprawnie odpowiedziała na osiem pytań z różnych dziedzin. Wiedziała, która grupa społeczna nie ma prawa do strajków, od jakich angielskich słów wziął się wyraz smog i które miasto przyjęło za swój hymn utwór "Prząśniczka".
- Sportowcy cały czas rozwijają swoje ciało, ale ja lubię też trenować swój mózg. Bardzo lubię czytać, poszerzać swoją wiedzę we wszelkich dziedzinach. Najbardziej interesują mnie geografia, przyroda, polityka, moim konikiem jest też ekonomia. Dużo czytam o inwestowaniu i finansach - opowiada 32-letnia zawodniczka klubu WTW Warszawa.
Nie wiedzieli, że jest mistrzynią
Wioślarka nie wykorzystała swoich sportowych sukcesów, żeby ułatwić sobie udział w programie. - W ankiecie, którą wypełniłam na początku lipca, nie pytano o moje osiągnięcia. Trzeba było odpowiedzieć, w jakiej epoce historycznej chciałoby się żyć, lub którą sławną postać najbardziej chciałabym spotkać. Przeszłam ten etap i potem była rozmowa telefoniczna. Wówczas musiałam wykazać się wiedzą, ale myślę, że pod uwagę brano także osobowość. Z tego, co obserwuję, do udziału w programie wybierani są ci, których przed kamerą nie zjada strach i którzy potrafią się w miarę ciekawie wypowiedzieć - mówi o kulisach popularnego teleturnieju mistrzyni Europy z tego roku w dwójce podwójnej wagi lekkiej.
ZOBACZ WIDEO Fenomenalny pościg Schalke w Dortmundzie! Od 0:4 do 4:4! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Program z udziałem Deresz był nagrywany przed miesiącem. Wówczas Deresz miała okazję trochę lepiej poznać Urbańskiego, który "Milionerów" po raz pierwszy poprowadził w 1999 roku i od tego czasu stał się już legendą telewizji.
Prezenter i dziennikarz dowiedział się, z kim ma do czynienia dopiero wtedy, gdy wioślarka usiadła naprzeciwko niego. - Był zaskoczony. Mówił, że dla niego to coś "wow", że nie spodziewał się takiego uczestnika. W przerwach dopytywał się o starty, przebieg zawodów, dystanse, zgrupowania, wielkość łodzi. Był zaciekawiony i zaangażowany. Bardzo sympatycznie przyjął fakt, że trafiła mu się taka nietypowa zawodniczka - relacjonuje nasza rozmówczyni.
"Pomyślałam, że to moja jedyna szansa"
Zanim Deresz znalazła się twarzą w twarz z prowadzącym, musiała pokonać innych uczestników w konkurencji "Kto pierwszy, ten lepszy". Za pierwszym podejściem poległa - pytanie o twórczość Seweryna Krajewskiego nie przypadło jej do gustu. Druga próba była już jednak skuteczna.
- Pomyślałam sobie, że to moja jedyna szansa, drugiej już nie dostanę, bo w "Milionerach" można wystąpić tylko raz w życiu. Na szczęście tym razem pytanie było dla mnie idealne - mówi. Olimpijka z Rio uwielbia zarówno kuchnię jak i podróże, dlatego przyporządkowanie potraw do krajów ich pochodzenia było dla niej bułką z masłem. Zrobiła to najszybciej i zdobyła prawo gry o milion.
Deresz szybko przekonała się, że odpowiadanie na pytania na fotelu przed telewizorem to jedno, a wskazanie właściwej opcji w sytuacji, gdy gra się o poważne kwoty - zupełnie co innego. I nie pomogło jej wieloletnie doświadczenie w radzeniu sobie ze stresem, nabyte przez lata sportowej rywalizacji.
- Kiedy siedzi się przed Hubertem, nagle wszystko wyparowuje z głowy i ledwie pamięta się swoje imię. To całkiem inny stres niż w sporcie. Na regatach ma się pewność swojej formy i możliwości. A tu, jak dostaje się jakieś pytanie, nawet gdy zna się odpowiedź, pierwsza myśl jest taka, że to musi być podchwytliwe, popada się w niepotrzebne wątpliwości - opowiada.
Pytanie o premier Szydło rozłożyło ją na łopatki
Mimo zdenerwowania i obawy przed wpadnięciem w zastawiane w pytaniach pułapki, Deresz doskonale poradziła sobie z pierwszymi sześcioma pytaniami. Ani razu nie musiała korzystać z jednego z trzech "kół ratunkowych". Dopiero gdy szło o gwarantowaną kwotę 40 tysięcy, postanowiła się nimi wspomóc.
- I tych dwóch zużytych wtedy kół najbardziej mi żal. Miałam przed oczami obraz Ferdynanda Ruszczyca "Ziemia", ale dopadły mnie wątpliwości, czy przypadkiem nie myślę o innym. Chciałam mieć pewność, bo odpaść w takim momencie i wrócić do domu z tysiącem złotych - to byłoby rozczarowanie - wyjaśnia wioślarka.
Dlatego, choć ponad połowa publiczności trafnie wskazała, że na wspomnianym obrazie chłop orze, Deresz wyeliminowała jeszcze dwie błędne odpowiedzi i dopiero potem zaznaczyła tą właściwą. W pytaniu za 75 tysięcy zaryzykowała i celnie strzeliła, że harynki w cebulowej zołzie to po prostu śledzie. Kolejne, za 125 tysięcy, okazało się już nie do przejścia.
- Pytanie o panią premier Szydło rozłożyło mnie na łopatki - przyznaje nam mistrzyni świata z Płowdiw z 2012 roku. Trzeba było wskazać, który artysta był zwierzchnikiem obecnej prezes Rady Ministrów w początkach jej kariery zawodowej. Deresz wykorzystała ostatnie koło, "telefon do przyjaciela". Zadzwoniła do swojego brata, ten wskazał na Zbigniewa Wodeckiego. Tymczasem chodziło o Annę Szałapak, która była szefową Szydło w Muzeum Historycznym w Krakowie.
Tuż po zakończeniu udziału w programie wioślarka, mimo wygrania 40 tysięcy, wyglądała na rozczarowaną. - Byłam raczej trochę w szoku, gra dobiegła końca tak nagle - wyjaśnia. - Wierzyłam, że podpowiedź brata jest właściwa. A tu Hubert mówi, że nie. Dla mnie to był moment konsternacji. Gdzieś tam wierzyłam, że zagram o milion, wizualizowałam sobie ten moment. Ale rozczarowana nie byłam - dodaje.
Urbański dawno się tak nie uśmiał
Swój występ w "Milionerach" Deresz określa jako bardzo ciekawą przygodę. Pokazała się jako inteligentna i dowcipna osoba, zrobiła świetne wrażenie na Urbańskim. - Hubert powiedział, że dawno nie było w programie tak wesoło. Nagranie pokazuje tylko ułamek tego, co dzieje się w studiu. Nie pokazano części naszych rozmów, momentów, w których się zastanawiałam. A było wtedy dużo śmiechu. Trochę szkoda, że zostało to wycięte, ale takie prawo telewizji. To jest teleturniej, a nie talk show - śmieje się wioślarka.
Zawodniczka WTW Warszawa cieszy się, że zebrała za "Milionerów" bardzo pozytywne oceny. Otrzymała wiele gratulacji za odwagę i wiedzę. - Jestem w szoku, że aż tyle osób mnie oglądało. Kiedy już po emisji szłam do osiedlowego sklepu, zaczepiła mnie jakaś pani i powiedziała, że poprzedniego dnia widziała mnie w telewizji. Teraz dużo ludzi kojarzy mnie jako "wioślarkę z Milionerów" - żartuje.
32-letnia warszawianka przyznaje, że z takim zainteresowaniem ze strony mediów i zwykłych ludzi nie spotkała się nawet po złotych medalach MŚ i ME. Chciałaby, żeby przełożyło się to na choć trochę większą popularność dyscypliny, którą trenuje. - Wioślarstwo jest sportem niszowym. Jest w nim mnóstwo wspaniałych, ciekawych ludzi, którzy mają dużo ciekawego do powiedzenia, a do mediów to nie dociera. W żadnym wypadku się nie żalę. Po prostu chciałabym, żeby udało się zwrócić na wiosła większą uwagę. To piękny sport - zaznacza.
Trzy "Everesty" wioślarki
Na co Deresz planuje przeznaczyć zdobyte pieniądze? Na starcie gry powiedziała, że chciałaby kupić mieszkanie w centrum Warszawy, ale na to wygrana nie wystarczy. Ułatwi jej za to wejście na jeden z trzech "Everestów", jakie chciałaby zdobyć. Jeden z nich to ten prawdziwy, w Himalajach, drugi - złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Trzecim miał być milion w "Milionerach". On jest już nieosiągalny, ale dwa pozostałe wciąż tak.
- Zarobiona suma pomoże mi przy zakupie sprzętu sportowego czy odżywek. Na pewno będę mieć spokojniejszą głowę, przygotowując się do Tokio. Tam chcę wygrać. Olimpijskie złoto jest jedynym, którego mi brakuje. Marzę o zakończeniu kariery takim sukcesem - mówi. Zwycięstwo w tegorocznych ME w Racicach (w dwójce podwójnej wagi lekkiej wraz z Martyną Mikołajczak) pokazuje, że ten szczyt jest do zdobycia.
Zobaczyć, jak wygląda świat z wysokości 8848 metrów nad poziomem morza, to marzenie na trochę później. - W Himalajach byłam jak na razie tylko na trekkingu, dotarłam do pierwszej bazy, z której ruszają wszystkie ekspedycje na szczyt. Byłam na wysokości 5500 metrów. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zebrać fundusze na prawdziwą wysokogórską ekspedycję. Góry to moja wielka pasja. Surowa pustka, niesamowita cisza. Człowiek czuje tam, że jest blisko czegoś większego - przekonuje "Wioślarka z Milionerów".