Marta Wieliczko: Złoto kosztuje. Trzeba poświęcić wszystko

PAP / Piotr Nowak / Złote medalistki czwórki podwójnej w wioślarstwie. Marta Wieliczko druga od lewej
PAP / Piotr Nowak / Złote medalistki czwórki podwójnej w wioślarstwie. Marta Wieliczko druga od lewej

- Złoto ma dużą cenę, człowiek musi poświęcić wszystko. Niedługo pewnie dotrze do mnie, że było warto - mówi nam Marta Wieliczko. Polka zdobyła w tym roku mistrzostwo świata i Europy w wioślarskiej czwórce podwójnej.

W tym artykule dowiesz się o:

Kamil Kołsut, dziennikarz WP SportoweFakty: Jaką cenę na mistrzostwo świata?

Marta Wieliczko, wioślarka: Kosztuje bardzo dużo wysiłku i wyrzeczeń. Człowiek musi poświęcić wszystko, w całości skupić się na treningu. Odpuścić imprezy, spotkania ze znajomymi. Idąc w sport musiałam zepchnąć wiele przyjaźni na boczny tor. Przerwałam też studia. Skupiam się na sporcie, nie mam nic innego w głowie.

Jak wygląda typowy dzień wioślarza?

Mam około 12 treningów w tygodniu, czasem po 2-3 dziennie. Pobudka o siódmej rano, mięśnie głębokie albo basen. Później śniadanie, drzemka, przygotowanie do następnego treningu. Wreszcie idziemy na wodę, wracamy padnięte i od razu na obiad. Drzemka, trening. Czasem siłownia, innym razem bieganie. Aż przychodzi wieczór, który jest nasz, ale wtedy nikomu już nic się nie chce.

Sen wariata. Ile dni w roku?

Na obozach spędzamy około 310 dni w roku, a między nimi też nie mamy wiele czasu na odpoczynek.

Dotarło już do pani, że ma złoto mistrzostw świata i że było warto?

Jeszcze nie. Muszę chyba pojechać do domu, nacieszyć się nim. Dopiero wówczas do mnie dotrze to, że mam na szyi te dwa medale, i że było warto.

Często człowiek sobie myśli: "Mam dość, rzucam to wszystko w cholerę" czy nauczyła się już pani podejścia: "To moja praca, muszę ją po prostu wykonać"?

W najtrudniejszych chwilach czasem pojawia się z tyłu głowy myśl, że może jednak to nie to, może trzeba dać sobie spokój. Człowiek po nocy jednak wstaje i znowu rano chce iść na trening. Nauczyłam się tego, to już jest życie. Bez treningu dzień jest nudny.

Ma pani czas na coś poza sportem?

Raczej nie. Czasem dla przyjemności czytam albo oglądam filmy, ale często pomiędzy treningami po prostu brakuje na cokolwiek sił.

Wioślarstwo przyszło w spadku po rodzicach?

Oboje trenowali, mama zdobyła srebro na igrzyskach. Nie chcieli, żebym szła w ich ślady. Kiedy sama się tym zainteresowałam, dopytywali: "Czy aby na pewno chcesz w to wchodzić?". Przestrzegali, że to ciężki sport i próbowali mnie uświadomić, na co się porywam. Mama miała wiele kontuzji. Na starość dopadł ją ból pleców, ma problemy z nadgarstkami, z kręgosłupem. Ja wiedziałam jednak, że wioślarstwo jest tym, do czego zostałam stworzona.

ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Szalpuk nie musiał denerwować gwiazdy Iranu. "Ktoś inny się tym zajął"

W jakim wieku to do pani dotarło?

Pierwszą propozycję od trenera dostałam w szóstej klasie podstawówki. Rodzice przemilczeli wówczas temat, ja też o wiosłowanie nie zabiegałam. Zaczęłam pływać późno, w trzeciej klasie gimnazjum. Mama pochwaliła się mną na spotkaniu z trenerami, temat wrócił. Poszłam na trening i tak już zostałam. A później każdy medal - najpierw młodzieżowców, teraz seniorek - napędzał mnie do kolejnego.

Zawodowy sport łączy się z bólem?

Nie miałam jeszcze nigdy tak poważnych kontuzji, żeby wstawać z łóżka na czworakach. Nasze ręce wyglądają za to tragicznie. Odciski, często dziury. To obecnie najtrudniejsze.

Hasło "Tokio" siedzi w głowie, czy jeszcze na to za wcześnie?

Jest w głowie przez cztery lata, przez cały cykl olimpijski. Myślenie o igrzyskach napędza. Uświadamia, że po coś to wszystko jest, po coś się męczymy. Tokio to najważniejszy cel. Dążymy do niego cały czas.

Autor na Twitterze:

Komentarze (0)