Krystian Paluch: Gdy dojdzie do wypadku śmiertelnego, to nikt nie ma pretensji

Grand Prix Makau, w którym zginął Daniel Hegarty, przypomniało jak niebezpieczne są wyścigi uliczne. W Polsce tylko Krystian Paluch zdecydował się na karierę w road racingu. W rozmowie z WP SportoweFakty mówi o tym jak wyglądają uliczne zawody.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Krystian Paluch podczas wyścigu ulicznego w Czechach (nr 12) Materiały prasowe / Prędki Racing Team / Krystian Paluch podczas wyścigu ulicznego w Czechach (nr 12)
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Czy znajomi nie pytają, czy wszystko dobrze z pana zdrowiem psychicznym?

Krystian "Prędki" Paluch: Pytają, pytają. Często słyszę że nie jestem normalny, ale na torze też nieraz to słyszałem. To chyba nie jest odwaga, taki stan umysłu raczej.

Ryzyko wypadku w wyścigach ulicznych jest takie samo, jak na torze, jednak jego konsekwencje mogą być znacznie poważniejsze. Czy da się o tym nie myśleć wyjeżdżając do wyścigu?

Nawet nie wolno myśleć. Nie ma chyba na to czasu. Jak się człowiek dobrze nakręci, to nie ma problemu. Myślisz czy wybrałeś dobre opony, przypominasz sobie nitkę toru... W końcu jedziesz tam po punkty, a nie po to żeby się wywracać.

Czemu wyścigi uliczne, a nie torowe? Bo jest pan takim polskim "rodzynkiem". Jeśli ktoś u nas decyduje się na kariery motocyklisty, to robi to poprzez tor.

Polskie wyścigi są bardzo specyficzne. Z różnych powodów, głównie finansowych, nie ma zbyt wielu zawodników. O promocji też można długo opowiadać. Bywało, że w klasach mistrzowskich było dziesięciu zawodników w wyścigu łączonym klas Supersport 600 i Stock. Nie ma mediów, więc ciężko przyciągnąć sponsorów. Nie ma sponsorów, nie ma mediów i kółko się zamyka, a koszty są ogromne. Jest wielu utalentowanych zawodników, którzy przez to marnują swój talent. Sam po zdobyciu trzeciego miejsca w Pucharze Polski w 2015 roku, uznałem że szkoda na to czasu. Bez odpowiedniego zaplecza finansowego nie masz szans na zadowalający wynik, a jak masz budżet, to lepiej wydać go poza krajem. W Niemczech, we Włoszech czy Czechach. Z kolei wyścigi drogowe to było takie niespełnione marzenie sprzed lat, więc gdzieś tam zawsze coś szeptało z tyłu głowy. Decyzja była prosta.

Jak wyglądają takie wyścigi uliczne od kwestii organizacyjnej?

Czesi, jeśli chodzi o organizację zawodów, to mistrzowie świata. Cała obsługa zawodników, wszystkie kwestie od rejestracji, przez logistykę, po odbiory techniczne, przebiega bardzo sprawnie.Ogólnie organizatorzy Czech TT nastawieni są na zawodników. To samo można powiedzieć o IRRC. Niestety, w Polsce niektórym działaczom zdarza się zapomnieć, kto jest dla kogo. Co do zabezpieczeń trasy, to poza liczną grupą wirażowych, jest mnóstwo worków ze styropianem, czasem jakieś opony. Wszystko w miejscach newralgicznych. Zabezpieczone są słupki, drzewa blisko toru, jakieś murki. Widać to na wszystkich zdjęciach i filmach. Najważniejsze to jednak umiejętności i trochę szczęścia. Jak jedziesz grubo, powiedzmy około 200 km/h, to nie licz, że ten worek jakoś specjalnie pomoże...

A jak wygląda sytuacja z kibicami?

Dobrze że pyta pan o kibiców. Proszę sobie wyobrazić, że podczas jednej rundy Czech TT czy IRRC jest tylu kibiców co przez cały sezon w Poznaniu. Z ogromnym zdziwieniem patrzyliśmy jak słaba była promocja, a za tym ilość kibiców podczas rund mistrzostw Polski łączonych z Alpe Adria. O dziwo, do Czech jeździ kibicować bardzo dużo Polaków. Widok polskich flag na trybunach potrafi wzruszyć. Było też wiele miłych gestów ze strony samych Czechów. Generalnie to bardzo fajni ludzie, a wyścigi uliczne są tam traktowane tak jak u nas żużel czy nawet piłka nożna.

Napisałem ostatnio, że Polsce nikt nie zgodzi się na organizację wyścigów ulicznych, bo będzie bał się sytuacji, w której ktoś zginie. Podziela pan tę opinię?

Szczerze? Nie sądzę, abyśmy się doczekali tego typu ścigania w Polsce. W Czechach przed startem podpisujesz kwit, że jesteś świadomy w czym bierzesz udział i jakie są zagrożenia i tyle. Nawet jak dojdzie do wypadku śmiertelnego, to nikt do nikogo nie ma pretensji. Wszyscy są dorośli. U nas po śmiertelnym wypadku zapewne byłaby komisja śledcza, a organizatorzy wylądowaliby w więzieniu.

Jak to możliwe? Przecież Polska graniczy z Czechami, a wychodzi, że to inny świat.

Inna mentalność. Inny stosunek do sportu, ścigania, motocykli.

Motorsport to kosztowne zajęcie. Jak wygląda kwestia finansowania startów w wyścigach ulicznych?

Cały czas szukamy wsparcia sponsorskiego. Tylko chcemy, żeby za tym stali poważni ludzie. Zdarzało się nam usłyszeć od potencjalnego sponsora, czy jak zapłaci 1,5 tys. zł, to pojawi się w telewizji. Póki co, to jest jedyny problem. Często na coś brakuje, ale jak się człowiek uprze, to będzie się ścigał.

Ile osób liczy Prędki Racing Team w trakcie zawodów?

W sumie to różnie, w zależności od potrzeb i możliwości. Generalnie od 2011 roku jest nas dwóch, ja i Krzysiek. Na przestrzeni lat było kilka osób, które pomagały w jakimś zakresie, głównie jako wsparcie techniczne podczas rund. Motocykl w specyfikacji Supersport 600 zbudowałem sam i sam go serwisuję, więc typowego mechanika na rundy nie potrzebuję. Najważniejsze, żeby ktoś zabrał koce grzewcze i stojaki z pola startowego. Podczas dwóch rund, kiedy musiałem jechać sam, pomogli kibice z Polski, za co jeszcze raz dziękuję. Na pozostałe rundy w tym sezonie, jako wsparcie techniczne jeździł ze mną Kornel. Niedawno do ekipy dołączył też trener personalny Wojtek Kwapiński, który pilnuje przygotowania fizycznego. Tego brakowało mi w minionym sezonie. Pod koniec wyścigu zdarzało się czuć braki kondycyjne. Z Wojtkiem pracuję dopiero od września, ale już wiem, że takiego problemu nie będzie.

Kornel z pana ekipy sam chce zgłosić się do wyścigów ulicznych w przyszłym roku. Jest pan taką motywacją dla innych?

Tak, wyścigi uliczne robią wrażenie. Zrobiły również na Kornelu, który motocyklami jeździ wiele lat. Czy wystartuje? Zobaczymy. To musi być jego decyzja. Generalnie nikogo do tego nie namawiamy. Wiemy natomiast, że kilku osobom chodzi po głowie taki pomysł. Czas pokaże.

W tym roku był pan siódmy w klasyfikacji generalnej mistrzostw Czech. To dobry wynik, ale czy jest pan z siebie zadowolony?

Jeżeli nie jesteś pierwszy, to znaczy że mogło być lepiej. Realnie celowaliśmy w pierwszym sezonie w pierwszą piętnastkę, tak po cichu w dziesiątkę. Skończyło się na siódmej pozycji, więc faktycznie jest nieźle. Tym bardziej, że poziom jest naprawdę wysoki. Ten sezon to miała być nauka, więc pewnie czasem można było docisnąć mocniej. Ważne było przede wszystkim zdobywanie doświadczenia i punktów w kontekście sezonu 2018. Organizatorzy, szczególnie tych trudniejszych wyścigów jak chociażby w Horicach, zwracają na to uwagę przed zgodą na start.

W przyszłym roku chciałby pan wystartować w kultowym wyścigu na wyspie Man. Na jakim etapie są przygotowania do tego przedsięwzięcia?

Najważniejsze to pozostanie w Czech TT oraz IRRC, oczywiście w klasie Supersport 600. Dużo zależy od tego czy i na jakim poziomie zamkniemy budżet. Odnośnie Isle of Man TT... Tak, jest taki pomysł. Jest taka decyzja. Tyle, że w tym przypadku nie wszystko zależy od nas. Jest zgłoszenie, trwają rozmowy z organizatorami oraz z ludźmi, którzy być może będą chcieli wesprzeć ten pomysł finansowo. Wspomniałem wcześniej, że równie istotne jest doświadczenie zawodnika, zanim dostanie zgodę na start. Na przykład, na pierwszy wyścig w Horicach nie miałem zgody, na drugi w ramach IRRC już takowa była. Dlatego zobaczymy jak to się skończy. Na pewno nie odpuścimy i jak nie w maju, to w którymś kolejnym terminie tam wystartuję.

ZOBACZ WIDEO Robert Kubica może liczyć na wsparcie polskich kibiców. Wyjątkowa flaga debiutuje w Abu Zabi
Czy chciałbyś, aby w Polsce organizowano wyścigi uliczne motocyklistów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×