Frunący samochód miażdżył ludzi. Wyścig trwał dalej

Wikimedia Commons / FlyAkwa / Na zdjęciu: wypadek w trakcie 24h Le Mans
Wikimedia Commons / FlyAkwa / Na zdjęciu: wypadek w trakcie 24h Le Mans

Samochód pofrunął w powietrze przy prędkości ponad 200 km/h i wylądował na trybunach, zabijając ludzi na długości 100 metrów, a jego maska działała jak gilotyna. To był najczarniejszy moment w historii 24h Le Mans, który właśnie obchodzi 100-lecie.

W tym artykule dowiesz się o:

24h Le Mans to kultowy wyścig, który właśnie obchodzi swoje 100-lecie. W najbliższą sobotę Francuzi bez wątpienia zadbają o wyjątkową oprawę. Pojawią się myśliwce, z których wojskowi dostarczą na start flagę Francji. Będzie też LeBron James, którego spotka zaszczyt rozpoczęcia rywalizacji na torze Circuit de la Sarthe. Pojawi się też Robert Kubica, który wraz z zespołem WRT marzy o wygranej we francuskim klasyku.

Na 100-letnią historię 24h Le Mans składa się wiele pięknych momentów, ale były też trudniejsze chwile. Tragicznie w historii wyścigu zapisały się wydarzenia z 11 czerwca 1955 roku. Wskutek wypadku jeden z samochodów pofrunął w powietrze i trafił w trybuny. Zginęły 84 osoby, a 180 zostało rannych.

Dźwignął rękę. Po chwili nie żył

Liderzy wyścigu znajdowali się na 35. okrążeniu, gdy Mike Hawthorn postanowił nagle zjechać do alei serwisowej. Brytyjczyk zaczął hamować, a jadący za nim Lance Macklin był całkowicie zaskoczony. Zdążył skręcić w lewo, by nie wjechać w rywala, ale nie wiedział, że za nim pędzą kolejne samochody - prowadzone przez Juana Manuela Fangio i Pierre'a Levegha.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękna partnerka Arkadiusza Milika zakończyła pewien etap

Levegh zdążył jeszcze unieść rękę w górę, by ostrzec innych kierowców, ale na marne. Uderzył w tył samochodu Macklina, po czym jego auto pofrunęło w powietrze i trafiło w wał ziemny przy prędkości ok. 200 km/h. Francuz wypadł z samochodu, uderzył w ziemię, a jego czaszka została zmiażdżona. Zginął na miejscu.

Maszyna Levegha rozpadła się na drobne kawałki. Elementy silnika, chłodnicy, przedniego zawieszenia i maski zostały rozrzucone na długości kilkuset metrów, zabijając 83 osoby i raniąc 180. Uszkodzony samochód, zanim całkowicie wyhamował, miażdżył wszystkich po drodze. Francuscy dziennikarze pisali później, że lecąca w powietrzu maska zadziałała jak "gilotyna, ucinając wszystkim widzom głowy".

W swojej biografii Hawthorn nie był w stanie wytłumaczyć, dlaczego nagle chciał zjechać do boksów. Przyznał jedynie, że był "chwilowo zahipnotyzowany legendą o wyższości Mercedesa", ale po chwili się opamiętał i pomyślał, że "niemiecki samochód nie może pokonać brytyjskiej marki".

Macklin, czytając biografię Hawthorna z 1958 roku, był rozgoryczony, gdy dostrzegł, że Brytyjczyk próbuje zmyć z siebie odpowiedzialność za wypadek. Wytoczył nawet rywalowi proces o zniesławienie, bo ten sugerował, że Macklin ponosi winę za tragedię. Wyrok nie zapadł, bo Hawthorn zginął kilka miesięcy później w wypadku samochodowym na obwodnicy Guildford.

"Krzyki bólu, udręki i rozpaczy"

Tragedia z 1955 roku doprowadziła do śledztwa, które miało ustalić jej przyczyny. Oficjalne dochodzenie nie wskazało na żadnego z kierowców jako winnego wypadku. Za główny problem uznano kształt i infrastrukturę toru, która powstała po I wojnie światowej i nie była dostosowana do tak szybkich samochodów. W tamtym czasie pojazdy biorące udział w 24h Le Mans rozwijały prędkość ok. 270 km/h.

Dodatkowo na torze Circuit de la Sarthe nie było wówczas pasa wyznaczającego zjazd do boksów, a przed główną prostą w asfalcie było małe pęknięcie. - Widok po drugiej toru był nie do opisania. Martwi i umierający ludzie byli wszędzie. Krzyki bólu, udręki i rozpaczy. Stałem jak wryty. Zbyt przerażony, by myśleć o czymkolwiek - powiedział kierowca Duncan Hamilton, który widział wypadek z alei serwisowej.

Gdy reszta samochodu Levegha wylądowała na nasypie, eksplodował zamontowany z tyłu zbiornik paliwa. Problem polegał na tym, że Mercedes stosował karoserię z ultralekkiego stopu magnezu. Kibice znajdujący się w pobliżu zaczęli być obsypywani żarem i popiołem magnezowym. To tylko pogorszyło sytuację, bo pracujący na miejscu ratownicy nie byli zaznajomieni z pożarami magnezu. Polewali wrak wodą, co tylko powodowało zwiększenie się płomieni. Zniszczony Mercedes płonął tak przez wiele godzin.

Samochód Macklina, trafiony przez Levegha, odbił w prawą stronę toru i dotarł aż do alei serwisowej. Niewiele brakowało, a staranowałby inne pojazdy. Ranił znajdującego się w pobliżu pit-lane policjanta, fotografa i dwóch funkcyjnych. Następnie odbił się od ściany i wrócił na tor. Sam kierowca przeżył karambol bez poważniejszych obrażeń i sam wyszedł z kokpitu.

Wyścig trwał dalej

Mimo ogromnej tragedii, dyrektor wyścigu Charles Faroux postanowił, że 24h Le Mans będzie kontynuowane. W alei serwisowej znajdowała się żona Pierre'a Levegha - Denise Bouillin. Na własne oczy widziała, jak jej mąż wypada z toru. Ciało Francuza, mocno spalone, leżało na asfalcie przez kilkadziesiąt minut. Dopiero po czasie funkcyjny przykrył je jednym z banerów.

John Fitch, zespołowy partner zmarłego Francuza, po 30 minutach zdał sobie sprawę, że media nadają informację o tragedii i śmierci jednego z kierowców. Postanowił wtedy wykonać telefon do rodziny, aby uspokoić bliskich, że to nie on siedział w samochodzie. Pojawił się w centrum prasowym i już wtedy dotarł do niego ogrom tragedii. Po kilkunastu minutach informowano bowiem o co najmniej 48 zgonach wśród fanów.

To właśnie Fitch wezwał Mercedesa do wycofania się z wyścigu. Alfred Neubauer, menedżer niemieckiego zespołu, doszedł do podobnego wniosku. Wykonał telefon do szefów w Stuttgarcie i otrzymał zgodę na taki ruch. Było to o tyle ważne, że inny z samochodów Mercedesa przewodził stawce w tym momencie.

Niemcy o podobny gest poprosili konkurencję z Jaguara. Brytyjczycy jednak odmówili. Ciężarówki ze sprzętem Mercedesa zostały spakowane pod osłoną nocy i po cichu opuściły tor. Kilka godzin później Hawthorn świętował wygraną dla brytyjskiej marki, uśmiechając się na podium i pijąc szampana. Spotkała go za to powszechna krytyka we francuskich mediach.

Dlaczego nie przerwano wyścigu?

Kilka dni po tragedii, dyrektor wyścigu postanowił wytłumaczyć swoje zachowanie. Charles Faroux powiedział mediom, że gdyby doszło do przerwania 24h Le Mans, tysiące widzów w jednym momencie próbowałyby opuścić tor. To z kolei zablokowałoby drogi dojazdowe i ratunkowe, utrudniając akcję ratownikom.

Faroux tłumaczył też, że producenci motoryzacyjni biorący udział w 24h Le Mans mogliby "pozwać organizatorów na ogromne sumy pieniędzy". - Surowe prawo sportu nakazywało, aby wyścig trwał dalej - powiedział Francuz i wskazał na precedens w postaci katastrofy na pokazie lotniczym Farnborough Airshow w roku 1952, w której zginęło 31 osób.

Skala tragedii była tak duża, że władze Francji, Hiszpanii, Szwajcarii i Republiki Federalnej Niemiec wprowadziły natychmiastowy zakaz organizowania wyścigów, dopóki standardy bezpieczeństwa na torach nie zostaną podwyższone. Większość krajów po kilkunastu miesiącach zniosła zakazy, tylko w Szwajcarii surowe prawo utrzymało się przez dekady - aż do roku 2022.

Mercedes sezon 1955 zakończył z tytułem w długodystansowych mistrzostwach świata, po czym wycofał się z motorsportu. Firma powróciła na tor wyścigowe z zespołem fabrycznym dopiero w roku 1987.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- RPA coraz bliżej Rosji. F1 rezygnuje z wyścigu
- Możesz poczuć się jak Robert Kubica. Bolid F1 dla Kowalskiego

Komentarze (0)