Dzień 11 czerwca 1955 roku wpisał się czarnymi zgłoskami w historię toru we francuskim Le Mans oraz w dzieje całego automobilizmu. Na 33 okrążeniu jadący na czele stawki Jaguar, w którym zasiadał Mike Hawthorn nagle zahamował, by zjechać na pit-stop położony na prostej naprzeciw trybuny głównej. Jadący za nim Lance Macklin odbił w lewo by uniknąć kontaktu. W tym samym momencie rozpoczynający wyprzedzanie Merceses-Benz 300SLR prowadzony przez Pierre Levegh’a z prędkością około 200 km na godzinę uderzył w tył bolidu Austin Chealey 100S, za kierownica którego siedział wspomniany Lance Macklin. W wyniku zderzenia, a następnie uderzenia w ziemny nasyp oddzielający tor od widzów, Mercedes wzbił się ponad tor, przeleciał kilkadziesiąt metrów, pokonał ogrodzenie i upadł bezpośrednio na tłumnie zajęte przez widzów trybuny. Wówczas nie istniały jeszcze oddzielające tor i widzów, podobne do dzisiejszych strefy buforowe i pasy bezpieczeństwa. Zaczęto je wprowadzać dopiero z początkiem lat 60-tych…
Kierujący "fruwającą maszyną" Pierre Levegh wypadł z samochodu i zginął na miejscu w wyniku rozbicia czaszki. Rozrywający się już w trakcie lotu bolid spadając w trybuny wzniecił ogromny pożar. Części karoserii i silnika oraz drobniejsze odłamki pozbawiły życia 84 widzów. Ponad 100 osób doznało poparzeń i licznych obrażeń ciała.
Co ciekawe, mimo tak wielkich ofiar i zniszczeń wyścigu nie zatrzymano, by (jak tłumaczył później dyrektor wyścigu Charles Faroux) uniknąć masowej paniki wśród zgromadzonych wokół toru widzów. Ich liczbę szacowano na około ćwierć miliona. Chciano również uniknąć blokady dróg dojazdowych do toru dla wezwanych natychmiast wozów strażackich i karetek pogotowia.
Świadkiem zdarzenia był jadący na moment przed karambolem tuż za pojazdami uwikłanymi w incydent mistrz świata Juan Manuel Fangio. Opowiadał on później, iż Pierre Levegh mając świadomość, że nie uniknie zderzenia z nasypem, zdążył podnieść ponad kokpit swą prawą rękę. Dał sygnał Fangio i innym kierowcom do ostrego hamowania, a jednocześnie symbolicznie pożegnał się z nimi na zawsze. Być może tym odruchem Francuz uratował życie niejednemu z uczestników opisywanego wyścigu.
Gdy późnym wieczorem do organizatorów 24-godzinnego LeMans dotarła informacja o ilości ofiar, szef zespołu Mercedes-Benz Alfred Neubauer podjął decyzję o wycofaniu swego zespołu z rywalizacji, mimo iż liderem, ze znaczną przewagą w tym momencie, była para Manuel Fangio i Stirling Moss. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że wyścig wygrała ekipa Jaguara, za kierownica którego zasiadał między innymi Mike Hawthorn.
Tragedia w LeMans poskutkowała odwołaniem wielu imprez samochodowych, w tym czterech rund Formuły 1. Nie odbyły się wówczas Grand Prix Francji, Niemiec, Hiszpanii i Szwajcarii. Z tego też powodu cykl F-1 liczył w roku 1955 jedynie sześć wyścigów. Po opisywanych tragicznych zdarzeniach ekipa fabryczna Mercedes-Benz na wiele lat wycofała się ze sportu samochodowego. Jej powrót na wyścigowe tory nastąpił dopiero przed sezonem 1987.
W konsekwencji wspomnianej katastrofy, Parlament Szwajcarii przyjął ustawę zabraniającą organizowania na terenie tego kraju jakichkolwiek wyścigów samochodowych. Prawo to przetrwało bez zmian prawie 52 lata. Dopiero 7 czerwca 2007 roku, głosami 99 posłów przeciw 77, uchwalono zmiany w Ustawie. Dopuszczono ponownie do organizacji wyścigów samochodowych, z uwzględnieniem wszystkich obowiązujących aktualnie norm bezpieczeństwa, jednakże do dnia dzisiejszego powrót Formuły 1 do Szwajcarii jest prawnie niemożliwy.
Wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat zapoczątkowały realne działania zmierzające do zapewnienia większego bezpieczeństwa zarówno startującym kierowcom, jak też setkom tysięcy kibiców zasiadających na trybunach wokół wyścigowych torów. Postęp technologiczny i restrykcyjne przepisy niewątpliwie lepiej chronią świat automobilizmu przed czyhającym ryzykiem wypadków, jednak w tej dziedzinie nigdy nie będzie tak, by nie mogło być jeszcze bezpieczniej.