Polak ruszał do niedzielnych zmagań z alei serwisowej po sobotniej kolizji w pierwszym zakręcie pierwszego wyścigu. Kierowca ekipy Trident już na drugim z czternastu okrążeń awansował o dwie pozycje, na siódmym kółku był już osiemnasty, a na dziesiątym siedemnasty. Tuż przed metą Artur Janosz zyskał jeszcze jedną lokatę, finiszując na szesnastym miejscu. Niedzielne zmagania w upalnej Malezji wygrał Brytyjczyk Jake Dennis.
Na rundę przed końcem sezonu Janosz nadal zajmuje dziewiętnastą lokatę w klasyfikacji generalnej z dorobkiem trzech oczek. Zmagania GP3 dobiegną końca w dniach 25-27 listopada, podczas Grand Prix Abu Zabi Formuły 1 na torze Yas Marina.
- Wiedziałem, że startując z alei serwisowej trudno jest liczyć na zbyt wiele, ale nie zamierzałem się poddawać, bo w końcu niedawny wyścig na Monzy pokazał, że nawet w takiej sytuacji można walczyć o punkty jeśli tylko na torze pojawi się samochód bezpieczeństwa. Co prawda go zabrakło, ale i tak odrobiłem kilka pozycji. Mogłem ruszyć dopiero, gdy wyjazd z alei serwisowej minął ostatni bolid startujący z prostej, dlatego na pierwszym kółku moja strata była ogromna, ale z każdym kolejnym okrążeniem goniłem jadących przede mną rywali i wyprzedziłem kilku z nich. Liczyłem w Malezji na zdecydowanie więcej niż szesnaste miejsce, ale to nie był dla mnie dobry weekend. Od pierwszej sesji brakowało nam tempa. Mieliśmy za to sporo problemów, które nie ułatwiały walki na nowym torze. Teraz przed nami dość długa przerwa, podczas której dokładnie przeanalizujemy wszystko to, co działo się w Sepang. Kolejny i ostatni weekend wyścigowy dopiero za 54 dni, ale nie mogę się już doczekać powrotu za kierownicę mojego bolidu i walki do samego końca - powiedział Janosz.
ZOBACZ WIDEO Sławomir Peszko: zero pretensji do Milinkovicia-Savicia
{"id":"","title":""}