Napad z bronią, kraksa przy 340 km/h. Scott Dixon oszukał przeznaczenie

Scott Dixon będzie chciał jak najszybciej zapomnieć o tegorocznym Indianapolis 500. Po zwycięskich kwalifikacjach nowozelandzki kierowca został napadnięty w jednej z restauracji, zaś w samym wyścigu przeżył fatalną kraksę.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
PAP/EPA

Scott Dixon jest utalentowanym i doświadczonym kierowcą. Karierę zaczynał już jako 10-latek od kartingu. Pozwolenie na rywalizację w wyścigach samochodów turystycznych otrzymał trzy lata później, choć w Nowej Zelandii można posiadać prawo jazdy najwcześniej mając 15 lat i 6 miesięcy. Rozwój talentu Nixona sprawił, że w 1999 roku trafił on w końcu do Stanów Zjednoczonych.

36-latek szybko potwierdził swoje umiejętności w nowym miejscu. Zaczął od zwycięstw w serii CART, by później przenieść się do Indy Racing League. Trzykrotnie zostawał mistrzem tej kategorii (2003, 2008, 2013). Zapisał na swoim koncie triumf w słynnym wyścigu Indianapolis 500. Doszło do tego w sezonie 2008. W tym roku Dixon był na dobrej drodze, by nawiązać do swojego sukcesu sprzed kilku lat. W kwalifikacjach do Indianopolis 500 udało mu się sięgnąć po pole position. To była jedna z ostatnich radosnych chwil Nowozelandczyka w ostatnich dniach.

Ok. godz. 22 Dixon wybrał się do restauracji Taco Bell, gdzie po kwalifikacjach miał zjeść kolację razem z byłym kierowcą, Dario Franchittim. Lokal zlokalizowany jest pół kilometra od toru, na którym Dixon sięgnął po pole position. Gdy kierowca zamawiał jedzenie, nagle podeszły do niego dwie osoby, wyciągnęły broń i poprosiły o jego portfel i telefon.

- Podjechali samochodem do okienka z zamówieniami. Nagle podeszło dwóch ludzi, którzy mieli broń. Przyłożyli ją do głowy Dixonowi, poprosili o portfel i telefon. Nie sądziłem, że coś takiego może się wydarzyć - powiedział na łamach "New York Times" Tony Kanaan, kolega Dixona z zespołu, który w feralny wieczór po kwalifikacjach również miał udać się do tej restauracji. - Pochodzę z Brazylii, więc jestem przyzwyczajony do takich incydentów. Cieszę się, że nic się im nie stało - dodał.

ZOBACZ WIDEO Arkadiusz Moryto: Chcemy mieć dla kogo grać

Razem z Dixonem i Franchittim do restauracji udała się żona Nowozelandczyka, ale w trakcie ataku nie było jej w samochodzie. Wezwali oni na miejsce zdarzenia policję. Jak na ironię, sieć restauracji Taco Bell jest sponsorem zespołu, w którym startuje Dixon. - Cieszę się z tego sponsoringu - napisał na Twitterze Chip Ganassi, właściciel ekipy.

Dixon i Franchitti chcieli jak najszybciej zapomnieć o incydencie. Aby jak najlepiej przygotować się do wyścigu Indianapolis 500, doświadczony kierowca unikał rozmów z mediami. - Pozwolimy oddziałom policji w rejonie toru Indianapolis na swobodną pracę. Śledztwo trwa i wstrzymujemy się od dalszych komentarzy, aby Scott mógł przygotować się do wyścigu - głosił komunikat zespołu Dixona.

Kamery w okolicach restauracji zarejestrowały podejrzany pojazd na 30 minut przed próbą napadu. Policjantom udało się odnaleźć samochód na ulicach miasta kilkanaście minut później. Zatrzymano jedną osobę, druga zbiegła. Udało się ją odnaleźć dopiero dzięki zaangażowaniu w sprawę psa tropiącego. Zatrzymane osoby mają 14-15 lat. Jedna z nich trafiła do szpitala Eskenazi, druga do ośrodka dla nieletnich. Dixon potwierdził już tożsamość jednego z podejrzanych.

W takiej atmosferze Dixonowi trudno było myśleć o starcie w 101. edycji Indianapolis 500. W wyścigu Nowozelandzkiego kierowcę ponownie dopadł pech. Na 53. okrążeniu jadący przed nim Jay Howard stracił panowanie nad samochodem. Howard odbił się od bandy i wpadł prosto przed Dixona.

Auto Nowozelandczyka wyfrunęło w powietrze, kilkukrotnie przekoziołkowało, zaczęło się palić. W momencie zdarzenia jechał z prędkością 340 km/h, jednak nic mu się nie stało. - Jestem tylko poobijany. Zostałem trafiony przez inny pojazd i nie mogłem nic zrobić. Na szczęście wszyscy są cali. To była szalona jazda. Cieszę się, że Jay również wyszedł bez szwanku z tej kolizji - stwierdził po wyścigu w rozmowie z NBC Sports.

- Nie sądziłam, że będzie w stanie wrócić do domu po tej kraksie. To była najgorsza rzecz, jaką widziałam w swoim życiu. Oglądałam to jeszcze na powtórkach i niezwykle się cieszę, że wszystko jest okej. Tylko to w tej chwili ma znaczenie - powiedziała w rozmowie z nowozelandzkim "Stuff" Emma Davies-Dixon, małżonka Scotta.

Pomimo fatalnego wypadku, Dixon nie zamierza rezygnować z wyścigów. Wydarzenia z Indianapolis 500 wykorzystał, aby podkreślić jak bardzo wzrósł poziom bezpieczeństwa w ostatnich latach. - Może to nie jest mój tydzień. Może nie powinno mnie tu być. Jednak to są dzikie wyścigi. Trzeba brać w tym udział i wierzyć we wzrost poziomu bezpieczeństwa. W ostatnich latach jest on niesamowity - podsumował Dixon.

Tegoroczny wyścig Indianapolis 500 zakończył się wygraną Takumy Sato. Fanów motosportu w Europie rywalizacja w Stanach Zjednoczonych interesowała ze względu na start Fernando Alonso. Dwukrotny mistrz świata Formuły 1 nie dojechał jednak do mety ze względu na awarię samochodu.

Czy Scott Dixon przystąpi do kolejnego wyścigu Indianapolis 500?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×