Polki chciały zakończyć karierę, a później razem zostały mistrzyniami świata

Materiały prasowe / Szymon Sikora / PZŻ / Na zdjęciu: Irmina Mrózek Gliszczynska i Agnieszka Skrzypulec
Materiały prasowe / Szymon Sikora / PZŻ / Na zdjęciu: Irmina Mrózek Gliszczynska i Agnieszka Skrzypulec

Agnieszka Skrzypulec i Irmina Mrózek Gliszczynska, pływając w oddzielnych załogach, myślały o zakończeniu przygody ze sportem. Jednak trafiły na siebie i zdecydowały się pływać razem, a w lipcu zostały mistrzyniami świata.

15 lipca bieżącego roku w Salonikach u wybrzeży Grecji Agnieszka Skrzypulec i Irmina Mrózek Gliszczynska (SEJK Pogoń Szczecin/ChKŻ Chojnice) wywalczyły złote medale mistrzostw świata w olimpijskiej klasie 470. Jest to największy sukces polskich żeglarzy w tej klasie. Agnieszka z Irminą od kilku lat spisywały się w tej imprezie coraz lepiej, bo w 2015 roku były szóste, a rok temu piąte i już wtedy wiadomo było, że stać je na medal. Jednak tytuł mistrzyń świata dla wszystkich był bardzo miłą niespodzianką, a dla zawodniczek spełnieniem jednych z największych marzeń.

- Dopiero jak usiadłam sama w domu, to uświadomiłam sobie, że zostałam mistrzynią świata i że w końcu jestem najlepszą sterniczką na świecie, czyli osiągnęłam coś, do czego dążyłam przez całą swoją dwudziestoletnią karierę. Zawsze mi się to marzyło i jest to niesamowite uczucie, kiedy spełniają się twoje marzenia. Teraz w miejsce tego spełnionego marzenia trzeba znaleźć kolejne. Ja już je mam - powiedziała Agnieszka Skrzypulec, nie zdradzając, jaki cel sobie teraz obrała.

- Na początku po zdobyciu mistrzostwa nie mogłam spać. Później już wszystko zaczęło ze mnie powoli schodzić i mogłam się w końcu wyspać - dodała ze śmiechem, pełniąca na jachcie rolę załogantki, Irmina Mrózek Gliszczynska.

Pomimo że Polki nie wygrały żadnego wyścigu podczas greckich regat, to zostały mistrzyniami świata. Kluczem do sukcesu była bardzo równa żegluga przez całą imprezę. Agnieszka z Irminą aż w dziewięciu z dwunastu wyścigów mijały linię mety w pierwszej trójce. Tylko trzy razy było inaczej - raz były dziewiętnaste, raz czwarte oraz zajęły siódme miejsce w podwójnie punktowanym wyścigu medalowym. Jak widać dziewczynom przytrafiła się tylko jedna poważniejsza wpadka, a w pozostałych wyścigach, bez względu na to, czy wiało mocno, czy słabo, pływały w ścisłej czołówce.

ZOBACZ WIDEO Podsumowanie sezonu w klasie Optimist

- Wiedziałam, że musimy wyciągnąć wnioski z regat, które odbywały się przed mistrzostwami świata, bo tam nie szło nam zbyt dobrze i miałyśmy sporo problemów. Trzeba było coś zmienić. Moją lekcją było nauczenie się tego, aby szanować każde miejsce. Nie walczyć za wszelką cenę, żeby wygrać wyścig, tylko bardziej skupić się na kontrolowaniu innych łódek i żeby pozycje zdobywać w trakcie całego wyścigu. Musiałam nauczyć się nie podejmować od razu dużego ryzyka, żeby prowadzić wyścig od samego początku tylko skupić się na tym, żeby przypłynąć na pierwszą, górną boję w okolicach piątego miejsca i później na każdym boku trasy zdobywać kolejne pozycje. Moim zdaniem to było przełomowe w myśleniu i podejściu do wyścigów - oznajmiła Skrzypulec.

W przekroju całych regat zdecydowanie nie wyszedł im tylko jeden wyścig. Miało to miejsce w fazie finałowej kiedy w jednym z biegów zajęły dziewiętnastą pozycję. Ta sytuacja była dla naszych pań wyzwaniem, ponieważ przed nimi tego dnia były jeszcze dwa wyścigi i trzeba było pokazać, że gorsze miejsce było tylko wypadkiem przy pracy.

- Ostatni dzień finałów był dla mnie najtrudniejszy, ponieważ wiedziałyśmy, że zostaną rozegrane trzy wyścigi. I z jednej strony miałyśmy świadomość, że jesteśmy liderkami ze sporą przewagą punktową nad resztą stawki. Jednak z drugiej, tymi trzema wyścigami można było bardzo łatwo tę przewagę stracić i zaprzepaścić całą wykonaną do tej pory pracę. W pierwszym wyścigu podjęłyśmy ryzyko i wystartowałyśmy z innej strony niż nasze główne rywalki, ale okazało się, że tamta strona nie była korzystna. W związku z tym w następnych wyścigach trzeba było jeszcze bardziej się skoncentrować i skupić na tym, żeby ten nieudany wyścig zostawić za sobą. Na szczęście dwa kolejne wyścigi ukończyłyśmy na miejscach trzecim oraz czwartym, co pokazało, że to dziewiętnaste miejsce było tylko wypadkiem przy pracy - opisała sytuację polska sterniczka.

- Tym bardziej, że żeglarstwo jest takim sportem w którym jedna wpadka może się przytrafić, ponieważ najczęściej po przeprowadzeniu trzech lub większej liczby wyścigów jeden najgorszy rezultat jest odrzucany - dopowiedziała Mrózek Gliszczynska.

Jeszcze przed ostatnim startem, czyli podwójnie punktowanym wyścigiem medalowym dla najlepszej dziesiątki klasyfikacji generalnej, znajdujące się na prowadzeniu Polki były pewne przynajmniej srebrnego medalu, ponieważ trzecią załogę w klasyfikacji wyprzedzały aż o dwadzieścia dwa punkty, a w wyścigu medalowym można odrobić tylko osiemnaście. Poza tym zajmujące drugą lokatę Hannah Mills i Eilidh McIntyre z Wielkiej Brytanii traciły do naszych pań szesnaście punktów więc mistrzynie Polski były krok od stanięcia na najwyższym stopniu podium. Do tego sukcesu wystarczyło, żeby nasze dziewczyny nie zajęły w sobotę miejsca gorszego niż ósme. Emocje przed ostatnim startem były ogromne.

- U mnie wyglądało to tak, że noc przed wyścigiem medalowym była jedyną, której nie byłam w stanie przespać. Miałam w głowie tysiące scenariuszy na to jak mam ten wyścig przepłynąć, żeby nie dać Brytyjkom odebrać nam złotego medalu. Jak już przyszedł ten wyścig to trzeba było zdecydować czy podjąć ryzyko i walczyć o zwycięstwo w wyścigu czy może skupić się na tym, żeby za naszymi plecami znalazły się minimum dwie przeciwniczki, co dawało nam złoto. Miałam świadomość, że najgłupszą rzeczą byłoby podjęcie ryzyka kiedy to złoto leżało na wyciągnięcie ręki i trzeba było tylko po nie mądrze sięgnąć. Cieszę się bardzo, że udało mi się w pewnym momencie te emocje opanować, bo mam wrażenie, że ten wyścig medalowy był tylko oparty na emocjach. Bardzo możliwe, że był to najgorszy nasz wyścig w całych regatach - stwierdziła ze śmiechem Agnieszka Skrzypulec.

Mniejsze zdenerwowanie odczuwała załogantka polskiego duetu. - Czułam tę presję, ale bardziej byłam skupiona na tym, żeby dobrze popłynąć wyścig i żeby Brytyjki nie przypłynęły pierwsze, a my dalej niż ósme - stwierdziła Irmina.

Dodatkowej presji nie nakładał też na Polki ich trener, Zdzisław Staniul. - Trener powiedział nam coś takiego: "Dziewczyny, srebro jest bardzo dobrym wynikiem, ale będziemy walczyć dalej. Jednak najważniejsze, bawcie się dobrze!" - wspomniała Mrózek Gliszczynska.

Reprezentantki Polski po zdobyciu historycznego medalu chcą pływać jeszcze lepiej i stawiają sobie nowe wyzwania.

- Ten złoty medal był podsumowaniem pięciu dni wyścigów kwalifikacyjnych i finałowych więc myślę, że trzeba dążyć do tego, aby podczas zawodów prezentować równą formę i przed wyścigami medalowymi mieć już taką przewagę punktową, żeby w tym ostatnim starcie sięgnąć tylko po swoje. Żeby ten wyścig medalowy nie decydował po tym czy zdobywamy złoto czy kończymy na czwartym miejscu, ale żeby wszystko było już na tyle jasne, żeby potem nie było już żadnych niespodzianek - oznajmiła Skrzypulec.

Warto zaznaczyć, że dla Irminy były to dopiero trzecie zawody po ponad półrocznej przerwie w pływaniu. Była ona spowodowana operacją kontuzjowanego kolana i rehabilitacją. Z tego powodu Agnieszka rozpoczęła sezon z Jolantą Ogar, biorąc z nią udział w dwóch imprezach międzynarodowych, gdzie zajęły drugie miejsce w Pucharze Księżniczki Zofii (ranga Pucharu Europy) oraz zdobyły brązowy medal mistrzostw Europy. Był to również pierwszy w historii żeńskiej, polskiej załogi klasy 470 medal w tych zawodach. Natomiast po powrocie Irminy Polki wygrały Puchar PZŻ, a następnie zajęły bardzo dobre, drugie miejsce w regatach żeglarskiego Pucharu Europy, Kieler Woche w Kilonii.

- Na pewno była to dla mnie duża lekcja pokory i cierpliwości, bo wiedziałam, że nie mogę wymagać od Irminy już od pierwszego dnia tego, co reprezentowała w Monako Jola. Z dużym spokojem podchodziłam do naszych treningów oraz tych zawodów. Tak naprawdę przez cały tydzień ścigania się, każdą myśl o tym, że może zdobędziemy medal, sukcesywnie odrzucałam. Myślałam sobie, że muszę skupić się na tym, żeby jak najlepiej przepłynąć wyścig. Tak naprawdę medale są podsumowaniem tego jak żegluje się przez pięć dni. To nie jest cel, do którego się dąży, ale efekt tego, co otrzymujemy po dobrze przepływanych regatach - opisała emocje towarzyszące w pierwszej części sezonu polska sterniczka.

Zwróciła ona jednak uwagę także na to, że zdobyty medal mistrzostw Europy dał jej pewnego rodzaju komfort psychiczny, który był związany z myśleniem o osiągnięciu konkretnego wyniku, zapewniającego dalsze finansowanie przez Polski Związek Żeglarski oraz Ministerstwo Sportu i Turystyki.

- Z drugiej strony myślę, że ten medal mistrzostw Europy zdjął trochę presję, bo wiedziałam, że mamy już zapewnione finansowanie na następny rok więc tak naprawdę można było dodać od siebie coś więcej, większy spokój, a nie walczyć o przetrwanie - przyznała Agnieszka.

O swojej kontuzji opowiedziała trochę Irmina Mrózek Gliszczynska, która cieszyła się, kiedy mogła w końcu wrócić do treningów. Ten powrót wyszedł jej lepiej niż się spodziewała, ale przyznała, że czekanie na pierwsze zejście na wodę nie były łatwym czasem.

- Nie będę ukrywała, że na pewno było to najtrudniejsze pół roku w moim życiu, a po powrocie wcale nie było łatwiej. Ale dałam radę. Jednak wszystko przebiegało powoli, a nie jak za pstryknięciem palcami. Żeby wrócić do tego, co było wcześniej, musiałam być bardzo skupiona i włożyłam w to bardzo dużo pracy. Po powrocie czułam się na łódce bardzo dobrze. - powiedziała Irmina.

Nasza załogantka zwróciła także uwagę na jedną nowość u swojej koleżanki z załogi.

- Zauważyłam u Agnieszki, że jest zarówno skupiona jak i rozluźniona. Nie wiem jak te dwie rzeczy mogą występować na raz, ale tak właśnie było - stwierdziła.

Jednak te wszystkie sukcesy mogły się nigdy nie wydarzyć. Pod koniec 2014 obie panie pływały w różnych załogach oraz nie osiągały sukcesów, co przełożyło się na myślenie o zakończeniu kariery i rozpoczęciu spokojniejszego trybu życia. Trzeba też przyznać, że życie zawodowego żeglarza kadry narodowej wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i nieobecnością w domu przez ponad 250 dni w roku. To wpłynęło na znalezienie się w skrajnym momencie kariery. Wtedy jednak Agnieszka z Irminą trafiły na siebie i postanowiły razem jeszcze raz spróbować przygody z żeglarstwem.

- Trzy lata temu byłyśmy na rozdrożu swojej kariery. Obie pływałyśmy w innych załogach i obie miałyśmy podobne odczucia, że stoimy gdzieś w miejscu. Ja byłam już zdecydowana, żeby zakończyć swoją karierę, ponieważ zawsze czułam, że muszę się rozwijać. A jak stoję w miejscu to przestaje mi to sprawiać radość i satysfakcję. A przy okazji nie ma się co oszukiwać, uprawnianie sportu wyczynowego wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Najbardziej cierpi na tym rodzina i przyjaciele. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie zbudować żadnego stałego związku więc stwierdziłam, że to nie jest warte tych nerwów i wyrzeczeń. I wydaje mi się, że w podobnym punkcie znalazła się Irmina i myślę, że w taki sposób siebie znalazłyśmy.
Wtedy stwierdziłyśmy, że damy sobie ostatnią szansę i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale na spokojnie, bez ustalania żadnych celów. Nawet nie myślałyśmy o tym, żeby zakwalifikować się na igrzyska. Po prostu chciałyśmy wsiąść razem na łódkę i zobaczyć, co z tego wyjdzie - przedstawiła swoją sytuację Agnieszka.

- Ja miałam dylemat, nie wiedziałam czy dalej pływać czy dokończyć studia i zacząć normalne życie. A kończyłam wtedy juniorski sport i była presja ze strony rodziców, że nie ma wyniku to utrzymywać się będziesz musiała sama. Kiedy podjęłyśmy decyzję o wspólnym pływaniu to pojechałyśmy na zawody Pucharu Świata do Miami i po raz pierwszy znalazłam się w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej oraz udało się wystartować w wyścigu medalowym - opisała swoje odczucia Irmina.

Złoty, polski duet często w wywiadach podkreśla, że bardzo dobrze rozumie się na wodzie, a wiadomo, że praca zespołowa jest jednym z podstawowych warunków do sukcesu. Aby współpraca na jachcie układała się naprawdę dobrze to potrzebne jest rozumienie się nawzajem praktycznie bez słów. Nasze panie po zostaniu mistrzyniami świata nie zamierzają jednak cieszyć się tylko tym jednym, życiowym sukcesem, ale zamierzają wymagać od siebie jeszcze więcej i stale się rozwijać.

- Mam wrażenie, że cały czas jeszcze siebie poznajemy i wiemy, że chcemy dalej rozwijać się w tym kierunku. Do igrzysk w Tokio nasza współpraca na wodzie musi wyglądać jeszcze lepiej, żeby nie zostawiać już żadnych wątpliwości co do tego, kto jest najlepszy na świecie. Pomimo tego, że jesteśmy mistrzyniami świata to wiemy ile rzeczy chcemy jeszcze poprawić, żeby wszystko funkcjonowało jeszcze lepiej. Treningiem, komunikacją w zespole oraz rozumieniem się można znajdować się na podium, niekoniecznie będąc w tej najwyższej formie. Myślę, że właśnie do tego trzeba dążyć. Żeby nie tylko czekać na ten moment kiedy wszystko się układa, ale też radzić sobie wtedy kiedy jest ciężko i człowiek nie jest w najwyższej formie fizycznej w danym momencie. Przed nami jeszcze sporo pracy, wiemy co chcemy poprawić - stwierdziła Skrzypulec.

Podała także jeszcze jeden warunek dobrej współpracy, która przekłada się na świetne wyniki sportowe.

- Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, że dobrze czujemy się ze sobą na brzegu. Spędzamy mnóstwo czasu ze sobą i nie wyobrażam sobie traktować sportu wyłącznie zawodowo. Zbyt dużo czasu musimy ze sobą przebywać, żeby pozwolić sobie na to, że się nie lubimy - dodała.

Oczywiście przy spędzaniu tak dużej ilości czasu razem, nieuniknione są nieporozumienia, bo przecież w każdej grupie ludzi takie sytuacje się zdarzają. Wydaje się, że Polki znalazły na tę udaną współpracę złoty środek.

- Spędzamy bardzo dużo czasu razem i nie ma jakichś spięć. Są kompromisy. W niektórych sprawach Agnieszka odpuszcza, a w niektórych ja to robię. Śpimy jednak w osobnych pokojach, żeby mieć własną prywatność i móc zamknąć się w nich z książką czy własną muzyką i mieć też czas dla siebie - zakończyła Irmina Mrózek Gliszczynska.

Po mistrzostwach świata Agnieszka z Irminą nadal zachwycały formą, bo zajęły drugie miejsce w regatach testowych przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata klas olimpijskich, które odbyły się w Aarhus w Danii, później po raz kolejny wywalczyły tytuły mistrzyń Polski, a na koniec sezonu wygrały zawody Pucharu Świata w japońskim Gamagori. Ta ostatnia impreza wyjątkowo była zaliczana już do nowego sezonu cyklu PŚ.

Panie oraz ich trener Zdzisław Staniul zostali 15 grudnia laureatami Wielkiej Nagrody Honorowej Polskiego Komitetu Olimpijskiego, tak samo jak piłkarska reprezentacja Polski. Do tego Polki są nominowane w plebiscycie na Sportowca Roku "Przeglądu Sportowego". Głosować można codziennie do 5 stycznia 2018 roku.

W Nowym Roku życzymy im utrzymania tej świetnej dyspozycji i czerpania jak największej radości ze wspólnego pływania.

Maciej Frąckiewicz

Komentarze (0)