Wielcy (i nie tylko) narciarze w anegdocie, cz.2: Zagubiony w Lahti

Wielkie imprezy narciarskie takie jak mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie z reguły gromadzą na starcie nie tylko wszystkie największe gwiazdy, ale i zawodników z państw egzotycznych, dla których sukcesem jest już sam udział w tak prestiżowych zawodach. Nie inaczej było blisko dwadzieścia jeden lat temu w Lahti...

Właśnie ta fińska miejscowość w 1989 roku organizowała kolejne mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Na starcie biegu na 15 kilometrów stylem klasycznym znalazło się dziewięćdziesięciu zawodników, wśród których nie zabrakło reprezentantów Gwatemali, braci Ricardo oraz Daga Rene Burgosów. Obydwaj na mecie uzyskali niemal identyczne czasy pokonując tylko pewnego Greka, jednak nie wyniki sportowe sprawiły, że jeden z nich trafił do naszego cyklu anegdotek. Dag Rene Burgos już w chwilę po starcie pokazał techniką swego biegu, że jak mało kto realizuje coubertinowską ideę mówiącą, że najważniejszy jest udział.

I nie byłoby w tym nic specjalnie ciekawego gdyby nie fakt, że w pewnym momencie Burgos… zniknął. Na jednym z punktów pomiaru czasu pojawiały się kolejne nazwiska, jednak nie było wśród nich reprezentanta Gwatemali. Zagadka rozwiązana została dość szybko - Burgos po prostu… pomylił trasę i zabłądził w lesie wokół Lahti. Fińskie trasy na dłuższą metę nie okazały się mu jednak straszne i ambitny zawodnik powrócił na właściwy szlak, którym następnie dotarł szczęśliwie do mety.

Osiem lat później w Trondheim ponownie egzotyczny narciarz wywołał spore zamieszanie. Gjoko Dineski porwał się bowiem na maraton i postanowił, że spróbuje swych sił w najtrudniejszej konkurencji - biegu na 50 kilometrów. Macedończyk otrzymał niski numer startowy, jednak wraz z pokonywaniem dystansu mijali go nawet ci, którzy wystartowali wiele minut po nim i wreszcie Dineski znalazł się na samym końcu. Do mety miał jeszcze ładnych parę kilometrów gdy okazało się, że wszyscy pozostali narciarze już ukończyli bieg.

Maraton jak zwykle był ostatnią konkurencją całych mistrzostw i na finiszu miała odbyć się uroczysta dekoracja zwycięzców z udziałem samego króla Haralda, który następnie miał zakończyć światowy czempionat, jednak nie można było dokonać tego, gdy na trasie pozostawał jeszcze jeden zawodnik. Gjoki Dineski nie poddał się i w końcu ukończył bieg z czasem o grubo ponad godzinę gorszym niż zwycięzca Mika Myllylae. Norweska publiczność doceniła wysiłek Macedończyka nagradzając go owacją. Sam Dineski nigdy więcej nie zdecydował się jednak na bieg maratoński i odtąd próbował swych sił najwyżej na dystansie 15 kilometrów kończąc swą karierę po mistrzostwach świata w Sapporo w 2007 roku.

Komentarze (0)