Przed niedzielnym finałowym biegiem Justyna Kowalczyk traciła do Petry Majdić ponad pół minuty, jednak w niedzielę podczas "wspinaczki" na Alpe Cermis pokazała, kto w obecnej chwili jest królową biegów narciarskich. - Dołożyłam jej 19 sekund w końcówce. Fajnie walczyła, spodziewałam się, że będzie słabsza, ale była mocna. Dobrze, że tak się stało - Petra i Justyna zrobiły dobry show! - komplementuje swoją rywalkę polska biegaczka na łamach Przeglądu Sportowego.
Kowalczyk przyznaje, że jej sukcesy to głównie zasługa jej opiekuna. - Gdyby nie mój trener Aleksander Wieretielny, to nawet bym nie zaczęła człapać na nartach. Z tym samym zdrowiem, z tym talentem, który podobno mam, a który mi trudno dostrzec, niczego bym nie zwojowała. Najważniejsze było jego wielkie zaangażowanie, tytaniczna praca, sumienność, mądrość, dobroć… Mogę o nim mówić tylko w samych superlatywach, nawet jeśli po sobotnim biegu był na mnie trochę zły - powiedziała biegaczka.