Piękna Kanada "pachnąca żywicą" raz już miała dla nas zapach...swojskiej staropolskiej kuchni. Pamiętacie "barszczyk" Jarosława Morawieckiego? Powiecie, że Morawiecki to jakiś tam hokeista, jeden z dwudziestu, a Marek dwukrotnie była w ścisłej czołówce olimpijskich zawodów, w dodatku w dyscyplinie na którą na tych Igrzyskach patrzyła cała Polska. Może i tak. Ale obejrzyjcie sobie w sieci filmik na którym tenże Morawieckie po pięknej solowej akcji strzela dumnym reprezentantom "Trzech Koron" wyrównującego gola. Polska-Szwecja 1:1! A była wtedy jeszcze wygrana z Francją 6:2, była porażka 0:1(!) z naszpikowaną gwiazdami Kanadą, były karkołomne parady Samoleja w bramce. Dziś rzeczy z gatunku science-fiction. Poza tym, było coś jeszcze. W tamtym smutnym, szarym czasie, jeden, bodaj jedyny raz w historii Igrzysk, hokej stał się w polskich domach tematem dyskusji przy rodzinnym stole. Jak dzisiaj biegi. I ten wstyd, niesmak oraz przygnębienie pamiętamy do dziś.
Morawiecki tłumaczył się, że wszystkiemu winien pamiętny "barszczyk z krokietem". Ewentualnie sok pomarańczowy podany do popicia tegoż smakołyku, a w ostateczności rozlana w szatni przed samym meczem z Francuzami woda. Co powie Kornelia Marek? Nie mam pojęcia. Że nic nie pamięta z tamtych dni? Że lekarz robił te zastrzyki mówiąc, że to lepiej przyswajalne witaminy połączone z suplementami? Scenariusz jak z "n-tego" odcinka "Mody na sukces"... Ale przecież EPO w barszczu nikt jej nie rozpuścił, ani nie nafaszerował tym sałatki. Strzykawka, zastrzyk, i tak co najmniej kilka razy - taki musiał być brutalny tryb.
Może nastąpiła jakaś pomyłka? Może zamieniono próbki? Może doszło do karygodnej niedbałości w kanadyjskim laboratorium? Chciałbym w to wierzyć, ale rozum podpowiada inaczej. Tenże rozum jednak bezradnym staje się, gdy przyjdzie zapytać: dlaczego? Jeżeli Kornelia Marek zażywała niedozwolony specyfik (jeżeli nie, pierwszy ją przeproszę), to co nią powodowało? Chęć zapewnienia sobie za wszelką cenę nowego stypendium? To 4200 złotych, zatem - na okrągło licząc - 100 000 przez dwa stypendialne lata. I na co liczyła? Ona lub ktoś, kto ten szatański plan wcielił w życie. Że nie wykryją? Gdzie, na Igrzyskach?! Na najważniejszej światowej imprezie, do której specjaliści od walki z dopingiem szykują się jak na wojnę? Niepojęte...
W fatalnym momencie to wszystko. Jak ziarenko gorczycy po smakowitej przekąsce, jaką dla polskiego kibica były Igrzyska XXI Olimpiady. Na dalszy plan schodzi cała końcówka Pucharu Świata, kolejna Kryształowa Kula dla Justyny Kowalczyk, czy dalsze próby Małysza odczarowania szwajcarskiego zaklęcia. A przecież właśnie z pompą ogłoszono, że Polska starać się będzie o organizację Mistrzostw Świata w Zakopanem oraz Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie. Niby doping jednej zawodniczki nie ma żadnego wpływu na postrzeganie kandydatury danego kraju. Niby nie... Ale taki Joerg Capol, główny decydent FIS-u, zamiast na pytania o szanse polskich miast, odpowiada teraz sześć razy dziennie na pytania naszych dziennikarzy o próbkę "B" Kornelii Marek. I jeszcze, o ironio, ledwie co Justyna Kowalczyk rozpoczęła dyskusję o "astmatyczkach" z Krainy Fiordów.
Tylko czekać, aż teraz norweskie media z dziką satysfakcją rzucą się na wszystko, co biało-czerwone i zjeżdża na nartach. I wyciągną przeszłości zmory. Kowalczykowej przede wszystkim. Była kiedyś za starych czasów taka anegdota o Radiu Erewań. Otóż ogłosili dnia któregoś, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają mercedesy. Potem okazało się, że nie w Moskwie, a w Leningradzie. Nie na Placu Czerwonym, a na Newskim Prospekcie. I nie rozdają mercedesów, a kradną rowery. Ale w eter poszło...
Kto w Skandynawii zechce cofnąć się teraz do pożółkłych szpalt sprzed pięciu lat i wyczyta, że Justyna wzięła wówczas jakiś "głupi" środek na ból kolana, a cała wina polegała na tym, że raczkujący wtedy team dzisiejszej mistrzyni nie zgłosił tego w terminie lekarzowi? Nikt. Tylko wydźwięk zostanie utrwalony. W końcu była Justyna Kowalczyk zdyskwalifikowana za doping? Była. A kogo złapali w Vancouver? Jej koleżankę z kadry. I ta, biegająca z gracją rozpędzonego T-34, Polka ma jeszcze czelność zarzucać naszej Marit nieuczciwość?!
Mówią, że jeśli mowa jest srebrem, to milczenie złotem. Nie w tym przypadku. Powiedz, Kornelio, co wiesz. A wiesz na pewno. Powiedz prezesowi Nurowskiemu, powiedz tysiącom polskich kibiców, powiedz reprezentacyjnym koleżankom, wreszcie samej sobie powiedz. Jeżeli nie wzięłaś tego świadomie, to ktoś cię strasznie oszukał. Powiedz zatem kto. To trzeba raz na zawsze wyjaśnić i wypalić gorącym żelazem. Bo ugrzęźniemy w mętnej otchłani, nie na miesiąc, nie na dwa, a na lata. Jak polski hokej po niestrawnym barszczu.