Moim celem jest złoto na igrzyskach - rozmowa z Eweliną Staszulonek, ósmą zawodniczką Igrzysk Olimpijskich z Vancouver

Ewelina Staszulonek to ósma zawodniczka Igrzysk Olimpijskich z Vancouver. Jak dotychczas jest to największy życiowy sukces reprezentantki polski. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada m.in. o obecnym sezonie i swoim największym sportowym marzeniu.

W tym artykule dowiesz się o:

Bartosz Pogan: Za nami sześć spośród dziewięciu zawodów Pucharu Świata. Obecnie w klasyfikacji generalnej zajmujesz 15. miejsce z dorobkiem 184 punktów. Jak oceniasz swoje dotychczasowe występy?

Ewelina Staszulonek: W tym sezonie nie idzie mi najlepiej. W każdych jak dotąd zawodach Pucharu Świata coś mi nie wychodziło. Popełniałam drobne błędy które kosztowały mnie bardzo dużą stratę miejsc. W Konigssee uzyskałam najlepszy wynik tego sezonu i szczerze powiem, że tamtejszy tor należy do moich ulubionych nawet po jego przebudowie. Mam nadzieję, że moje wyniki z każdym kolejnym pucharowym startem będą coraz lepsze, ale to się okaże.

Podczas swoich drugich Igrzysk Olimpijskich w karierze, które odbyły się w Vancouver wywalczyłaś bardzo wysokie 8. miejsce. Jest to z pewnością Twój ogromny, życiowy sukces. Wracasz wspomnieniami jeszcze do tamtego startu?

- Tak, często przypominam sobie wszystko co działo się podczas Igrzysk Olimpijskich. Było dużo wesołych sytuacji, ale również przykre ze względu na śmierć naszego kolegi - Nodara Kumaritaszwiliego (Gruzja). Duża radość z wyniku była przysłonięta tym tragicznym wypadkiem. Byłam szczęśliwa, że spełniłam swoje marzenie, a atmosfera, która towarzyszyła mi przy startach była niepowtarzalna, więc ciężko zapomnieć taki występ na arenie światowej. Często go wspominam nie tylko w myślach, ale i także w rozmowie ze znajomymi.

Na swoich sankach masz namalowany piękny obrazek przedstawiający czarnowłosego anioła ze srebrzystymi skrzydłami. To był Twój pomysł?

- Tak, mam aniołka na sankach. To mój pomysł. Gdy po wypadku na pierwszym Pucharze Świata w Igls jechałam na sankach to pewien niemiecki komentator powiedział: "Ewelina jedzie jakby leciała na skrzydłach anioła". Moja siostra Kasia usłyszała to i przekazała mi. Tak się właśnie zrodził ten pomysł na namalowaniu skrzydeł. Cały projekt i efekt końcowy, który posiadam na sankach jest zasługą Przemka Drozda, wspaniałego aerografa z okolic Warszawy. Jeszcze raz wielkie dzięki Przemek.

Co skłoniło Cię do tego, że wybrałaś akurat tę dyscyplinę sportu?

- Całą historię mojego znalezienia się w tej dyscyplinie myślę, że już wszyscy znają. Dlaczego sanki? Po prostu je kocham, lubię prędkość, mało czego się boję i podoba mi się to coś co ciężko nazwać. Być może to adrenalina która mi towarzyszy przy starcie, może to uczucie sprawdzenia się samej, a może to po prostu przeznaczenie, które było mi pisane gdzieś tam na górze.

Saneczkarstwo to w Polsce niestety mało popularny sport. Wierzysz, iż powstanie kiedyś w naszym kraju tor z prawdziwego zdarzenia, a co za tym idzie zostanie zorganizowany Puchar Świata?

- Mam taką nadzieję. Marzę by kiedyś powiedzieć: "Mam swój tor w Polsce". Tor na którym mogę trenować i się szkolić. Mam więc taką nadzieję, że ludzie będą przychylni budowie toru w Polsce i zobaczą, że to nie tylko korzyści dla nas saneczkarzy, ale również dla miasta w którym powstanie.

Od dłuższego czasu trenujesz pod okiem trenera Marka Skowrońskiego. Jak układa się wasza współpraca?

- Trener Marek trenuje mnie praktycznie od początku. W liceum moim pierwszym trenerem był Mirosław Więckowski, więc mogę powiedzieć, że trener Marek towarzyszy mi od początku mojej sportowej kariery. Jest wspaniałym człowiekiem, oddany sankom i nam zawodnikom, gdy tylko może jakoś pomóc to to robi. Traktuję go jak drugiego tatę. Zawsze można na niego liczyć. Po tylu latach współpracy rozumiemy się na torze praktycznie bez słów, choć często pytam o rady gdy sobie nie radzę. Jestem wdzięczna, że mam takiego trenera. Dobre wyniki to nie tylko mój sukces, ale za jego plecami stoi jeszcze trener który mnie trenuje.

Wróćmy do Twojej sportowej kariery... 23 październik, 2007 roku. Tor Cesana we Włoszech. Podczas ślizgu zanotowałaś bardzo groźnie wyglądający upadek. Doznałaś otwartego złamania obu kości podudzia lewej nogi. Skomplikowane operacje w Susie i Monachium. To były wręcz dramatyczne chwile, które wstrząsnęły wszystkimi. Mało kto wierzył w Twój powrót do sportu. Pokazałaś wszystkim, że warto walczyć. Wróciłaś i to w wielkim stylu. W tych trudnych chwilach kto pomógł Tobie najbardziej w powrocie na tor?

- To nie była jedna osoba, która była ze mną w tych trudnych dla mnie chwilach. Było ich mnóstwo. Począwszy od rodziny, trenera, przyjaciół, znajomych, po osoby których nie znałam, a którzy modlili się o mój powrót do sportu. Wierzyli, że dam radę i pokażę jeszcze na co mnie stać. Lekarze z Monachium gdzie miałam parę operacji mówili, że ciężko będzie mi wrócić, ale zrobią wszystko co w ich mocy by spełnić moje marzenie o powrocie i dokonali tego. Chodzę, biegam i jeżdżę na sankach. To wszystko dzięki tym wszystkim którzy byli ze mną w tych ciężkich chwilach. Dzięki nim przetrwałam to wszystko. Dziękuję wam wszystkim z głębi serca.

Jesteś bez wątpienia młodą, utalentowaną, bardzo ambitną zawodniczką. Czy są jeszcze jakieś cele, marzenia, które chciałabyś zrealizować?

- Marzeń mam mnóstwo, ale nie mogę ich wszystkich zdradzić bo się nie spełnią. Moim celem jest złoto na Igrzyskach Olimpijskich i mam nadzieję, że Bóg pozwoli mi je zdobyć. To jest to największe marzenie i cel. Kiedy to będzie? To się okaże, jak jest to zapisane w niebie.

Ewelina Staszulonek wraz z trenerem Markiem Skowrońskim rozumieją się praktycznie bez słów

Komentarze (0)