Wojciech Potocki: Do mistrzostw świata już blisko, a tu same kłopoty. Norweski trener rezygnuje, zawodnicy różnie, żeby nie powiedzieć skrajnie, go oceniają, Sikora trenuje sam, nie wiadomo, jak wygląda reprezentacja. Nie ma pan takiego wrażenia, że torba z napisem "Polski Związek Biathlonu" zaczyna się panu rozłazić w szwach?
Waśkiewicz: W końcu mamy demokrację i każdy może mówić to, co myśli. Ja uważam, że wszystko jest OK. W sporcie czasy zamordyzmu już się skończyły. Zwłaszcza w sportach indywidualnych. O ile w dyscyplinach zespołowych można jeszcze mówić że totalitarne rządy trenera jakiś sens mają, to w biathlonie, czy innych sportach indywidualnych najważniejsza jest praca pojedynczego zawodnika. To jest tak, jak w dowcipie o brydżystach. Grają i nagle jeden mówi: - Moja żona mi nie pasuje. Reszta odpowiada: Co ty gadasz, zacznij grać. Ona wszystkim pasuje tylko tobie nie? Jeśli Agnieszka Cyl polubiła się z trenerem i zaakceptowała jego propozycje treningowe, to super, niech tak trenuje. Jeśli Tomek nie zaufał jego metodom pracy, to też nie ma problemu. Nie można nikogo zmuszać do tego, żeby działał wbrew sobie.
Zaskoczyła pan jednak decyzja podjęta przez Jona Enevoldsena.?
- Zaskoczył mnie moment, w którym podjął te decyzje. Owszem, postawił sprawę po męsku, ale z drugiej pokazał taki mało męski brak odpowiedzialności. Ja bym oczekiwał, że trener poczeka do mistrzostw świata, poprowadzi tę grupę zawodników, która chciała z nim pracować i go szanowała. Na mistrzostwach okazałoby się, czy rację ma Tomek Sikora ,czy trener Enevoldsen. To byłoby fair. Mamy jednak taką sytuację, że trener zrezygnował w połowie drogi i mówi: - Róbcie co chcecie. Jak będzie sukces, to powie, że on przygotowywał zawodników, jak będzie porażka to się okaże, że właśnie jego zabrakło.
On dalej podpowiada niektórym zawodnikom jak mają trenować. To chyba trochę dziwne.
- Dlaczego? To super. Dam przykład reprezentacji Norwegii. Tam jest dwóch niezależnych trenerów i przed każdym Pucharem Świata decydują, kto wystartuje. Rywalizacja między nimi jest naprawdę ostra i dochodzi miedzy nimi nawet do kłótni. O pieniądze i wszystkie inne sprawy. A przecież ich zawodnicy nie prezentują się słabo. Ja jestem w sporcie i w życiu, zwolennikiem liberalizmu. Uważam że stosowanie metod bardzo kategorycznych, mówienie wprost: - Masz trenować z tym, czy z tamtym, to ci wolno, a tego nie raczej, nie daje dobrych efektów. Oczywiście nie można generalizować. Chciałbym też powiedzieć, że mamy nad tym, co się dzieje pełną kontrolę. Czasami lepiej poczekać dzień, dwa, czy tydzień i sprawy rozwiązują się same, a emocje wygasają.
A ten sezon? Spisał pan go na straty?
- Absolutnie nie! Wręcz odwrotnie. Teraz kiedy tak wiele złego już się stało. Po tych wszystkich problemach zdrowotnych, emocjonalnych, kontuzjach, wyjazd na Syberię i odcięcie się od wszystkiego może przynieść bardzo pozytywne efekty. Zawodnicy będą chcieli pokazać, że jeszcze można powalczyć i zrobić dobry wynik. Mam przed mistrzostwami świata dziwne poczucie optymizmu. Może ostatnie starty tak mnie podbudowały? Może opinie Tomka o jego wzrastającej formie? Większych złudzeń jednak nie mam. Chciałbym, żebyśmy się zaprezentowali poprawnie. Trzeba jednak sobie powiedzieć, że 20 czy nawet 30 miejsce w naszym Pucharze Świata, to bardzo dobry wynik. Przecież na starcie staje stu dziesięciu, albo i więcej biathlonistów, a nie czterdziestu pięciu, jak w innych zimowych konkurencjach. Trzeba więc odpowiednio ważyć te osiągnięcia. Zastanawiamy się jednak, czy po mistrzostwach startować jeszcze w Pucharze Świata.
Tomek powiedział wprost, że po występach w Chanty Mansyjsku już nie wystartuje.
- To jest właśnie przykład na to, że ja nic zawodnikom nie narzucam. Rozmawialiśmy o tym, ale jeśli podjął taką decyzję, to wiem dlaczego. To nie był dla niego najszczęśliwszy sezon i nie dziwię się, że chce go zakończyć. Jeśli natomiast chodzi o resztę kadry, to sprawa jest otwarta.
Pan, tak jak wszyscy, doskonale wie, że polski biathlon to gwiazda Tomka Sikory, który jednak mówił przed sezonem, że kontynuację kariery uzależnia od osiąganych wyników. Te są słabe, a dochodzą jeszcze do tego wszystkie perypetie z trenerem. Czy to przypadkiem nie jest ostatni sezon startów Sikory?
- Nie mówmy nawet o tym (śmiech). Nie ma takiej możliwości. Jeśli nie wystartuje na igrzyskach w Soczi, to mu po prostu łeb urwę (śmiech). Tomek dobrze zna mój stosunek do tej sprawy. Mówiąc poważnie, zrobiłby wielki błąd kończąc teraz karierę. Moim zdaniem ma przed sobą najlepsze swoje lata. Jest dojrzałym mężczyzną, dojrzałym sportowcem, ma ustabilizowane życie, nie martwi się o finanse. Nie pozostaje mu nic, tylko startować i odnosić kolejne sukcesy. Byle tylko zdrowie mu dopisywało. Nie wiem, co by się musiało stać, żeby zrezygnował. Na pewno Tomek jest i dalej będzie naszym najlepszym zawodnikiem.
Zawodnikiem i trenerem. Jak to jest, bo niektórzy już się w tym gubią, kto trenuje nasze kadry narodowe teraz, po zmianach kadrowych?
- Wygląda to następująco. Trenerem głównym kadry kobiet jest pan Adam Kołodziejczyk, a trenerem głównym kadry mężczyzn, jest Tomasz Sikora. Tomek odpowiada merytorycznie za wszystko. To on decyduje o zgrupowaniach, wyznacza kto gdzie jedzie i gdzie startuje. Jest jeszcze trener – Tomasz Bernat, który jest asystentem Sikory, choć formalnie w ministerstwie jest zgłoszony jako trener.
Ma pan wizję, następnego sezonu? Kto będzie trenerem?
- Na razie jest nim Tomek Sikora, a co będzie dalej, okaże się po mistrzostwach świata. On musi sam podjąć decyzję czy chce dalej kontynuować pracę trenerską w takim systemie. Jeśli powie, że nie, to będziemy szukać nowego szkoleniowca. Jeśli chodzi o panie, to Kołodziejczyk, pracując z młodzieżą, pokazał, że jest dobrym fachowcem, który potrafi się dogadać z zawodnikami. Może w tym sezonie wyniki nie były rewelacyjne, ale rok temu były miejsca w dziesiątkach i medale. Teraz ma szansę wykazać się w pracy z kobietami. Po sezonie spotkamy się z zawodnikami, wysłuchamy ich opinii – bo to też ważna sprawa – a na końcu podejmiemy stosowne decyzje. Nie sadzę jednak, żeby sprawy szkoleniowe były ogromnym problemem. Bardziej martwią mnie ograniczenia finansowe. Dostaliśmy dotacje o 25 procent mniejszą niż rok wcześniej. Siłą rzeczy musimy ograniczyć i zmodyfikować przygotowania do kolejnego sezonu. Ja nie narzekam, bo inni dostali jeszcze mniej, ale taka jest rzeczywistość.
Rozmawia pan z zagranicznymi szkoleniowcami o objęciu kadry?
- Nie. Zdarzają się co prawda telefony w tej sprawie, ale odpowiadam, że nie mamy na przyszły sezon trenera, ale jeszcze poczekamy. Notuję sobie te zgłoszenia, ale na pewno na mistrzostwach świata będzie okazja do takich rozmów. Tam przecież niektórzy stracą pracę (śmiech). Poza tym mam taki zwyczaj, że nigdy nie ustalam czegoś za plecami zainteresowanych. Na razie Kołodziejczyk i Sikora pracują i wierze że sobie dadzą radę.
Nie boi się pan, że po tym, nie ukrywajmy, fatalnym sezonie, podniosą głowy pana oponenci i zawołają: A nie mówiliśmy ! Katastrofa! To on zabił polski biathlon
- W końcu mamy demokrację i na tym to polega. Chodzi jednak o to, żeby zaproponowali coś innego, odkrywczego. Przecież jako związek funkcjonujemy, moim zdaniem, bardzo dobrze. Nie dostaliśmy w tym roku ani grosza z przewidzianej dotacji, a i tak wszystko toczy się normalnie i finansujemy to z naszych dochodów. Jeśli ktoś chce spróbować, to zapraszam, niech pokaże co potrafi. A jeśli chodzi o stronę sportową, to co ja mogę tu zrobić? Związek może odpowiadać za organizację, stworzenie odpowiednich warunków, ale nie za wyniki.
Do Chanty Mansyjska jednak pan jedzie. Na jakie wyniki liczy prezes?
- Sport codziennie pisze nowe scenariusze. I dlatego nic nie można przewidzieć. Tomek Sikora wstanie rano i powie, że ma na przykład biegunkę, i co? Powiemy, że rok przygotowań poszedł na marne? Często kibice nie znają wszystkich przyczyn słabego startu. Jestem przekonany, że nasi zawodnicy są w stanie zdobyć medale. Pokazali to na ostatnich zawodach Pucharu Świata w USA. Nie składam jednak żadnych deklaracji dotyczących tego, ile razy staniemy na podium. Wszystkie takie wyliczenia nie mają w biathlonie sensu. Tu zbyt wiele czynników wpływa na wynik. Nawet wiatr, czy - co już się zdarzało – przypadkowy, nieudany ostatni strzał na strzelnicy potrafi zepchnąć zawodnika z prowadzenia na miejsce poza podium. Jeśli jednak Sikora był drugi w Pucharze Świata, to dlaczego miałby nie powtórzyć tego wyniku w Rosji? Szkopuł w tym, że to inne zawody (śmiech).
Medal uratuje sezon?
- Nie podchodzę do tego w taki sposób. Czy ja będę w związku, czy ktoś inny, nie ma to znaczenia. Biathlon i tak będzie w Polsce istniał. Każdy kolejny rok polegać będzie na tym, by zawodnikom stwarzać możliwie jak najlepsze warunki do treningów i startów. Efekt jest jednak trudny do przewidzenia. Po nieudanym sezonie nie można usiąść, założyć rąk i się… rozpłakać? Nie, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Jako prezes skupiam się na zarządzaniu związkiem i staram się jednak zawsze podchodzić do sprawy bez emocji. Na warunki, jak już mówiłem, nie mamy wielkiego wpływu, ale zawsze z ocenami czekam do końca sezonu. Teraz też.