Śmiejcie się, śmiejcie, niedowiarki. Relacje, które łączyły i nadal łączą polskich "Małyszomaniaków" z obiektem ich westchnień, mieszczą się w obrębie niezliczonej liczby definicji miłości! A co chyba najważniejsze, działają w obie strony. To nic innego, jak miłość odwzajemniona. I pomyśleć, że jej początki sięgają roku 1994... Przez te kilkanaście lat nasza miłość do Adama mocno się rozwinęła, przeszła przez wiele etapów. A pisząc "nasza", utożsamiam się z milionami jego fanów - młodymi i tymi nieco starszymi, wysportowanymi i tymi, których forma fizyczna pielęgnowana jest głównie poprzez skakanie przed telewizorem z niekontrolowanych emocji, płci pięknej i tej nieco mniej urodziwej. Oto, jak ta nasza miłość przez ponad dekadę wyglądała...
Etap I: Pierwsze spotkanie
Mówi się, że pierwsze wrażenie, jakie człowiek po sobie pozostawia, jest - wbrew pozorom - bardzo ważne. A Adam okazał się w tym naprawdę dobry! W swoim pierwszym starcie w Pucharze Świata (4 stycznia 1995 roku w Innsbrucku w ramach Turnieju Czterech Skoczni) uplasował się na 17. pozycji! Już wtedy go zapamiętaliśmy... "Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia" - mawiał Julian Tuwim... Mogliśmy się pod jego słowami bez najmniejszego choćby zawahania podpisać.
Etap II: Zauroczenie
Na silne zauroczenie ze strony sympatyków sportu, a w szczególności mało jeszcze wówczas popularnych skoków narciarskich, nie trzeba było długo czekać. W Adamie zadurzyliśmy się (nie bójmy się tego słowa - prośbę swą kieruję szczególnie do panów; deklaracja uczucia do Małysza nie jest w żadnym wypadku oznaką utraty męskości!) już w sezonie 1995/96, który to nasz skoczek ukończył na bardzo wysokiej 7. pozycji. W międzyczasie częstował nas sporymi dawkami feromonów i smakowitymi afrodyzjakami w postaci miejsc na podium i oczywiście pierwszej, historycznej wygranej - 17 marca 1996 r. w Oslo. I kiedy uczucie miało się właśnie rozwijać, nastąpił pierwszy kryzys...
Etap III: Pierwsza rysa
Niestety, nasze uczucia były jeszcze we wczesnym stadium rozwoju i trudno było oczekiwać, że zapatrzenie w skoczka z Wisły będzie trwało bez zaangażowania obu stron. Pojawiły się bowiem pierwsze zgrzyty, tak w życiu Adama, jak i w naszej pasji. Na szczęście kryzysy zdarzają się w wielu związkach, szczególnie tych "świeżych". W miłości trzeba jednak wojować, dlatego niedługo potem, z zawadiackim uśmiechem na ustach, krnąbrnym wąsem i niebanalnym kolczykiem w lewym uchu, Adam sobie po prostu nasze uczucie wywalczył.
Etap IV: Wybuch gorącej miłości
I w końcu nadszedł punkt kulminacyjny. Sezon 2000/01 - cudowne wejście w nowe tysiąclecie, miłość do Adama, o jakiej nie śnił wcześniej żaden polski sportowiec. Wspólnie cieszyliśmy się z historycznego triumfu w Pucharze Świata, złota i srebra na mistrzostwach świata w Lahti oraz wygranej w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni. Buzowały w nas emocje, na przemian śmialiśmy się i płakaliśmy ze szczęścia. Łapaliśmy się za głowy, gdy Adam bez przerwy stawał na podium, bez przerwy wygrywał. W sumie sięgnął aż po jedenaście wygranych. W takim stanie mogliśmy przenosić góry! Tatry, rzecz jasna!
Byliśmy też pod wpływem uroku Adama jako człowieka - skromnego, uśmiechniętego i sympatycznego. Takiego, który z jednej strony przypominał nam nas samych, a z drugiej wprawiał w zachwyt swoją klasą. Nasz obiekt westchnień stawał się powoli prawdziwym symbolem, jednoczył Polaków i wywoływał w nich euforię... Nie było to nic innego, jak tylko klasyczny stan miłosnego uniesienia.
Podetap IV.1: Szaleństwo, któremu na imię Małyszomania
W miarę upływu czasu stawaliśmy się w tych naszych uczuciach rasowymi "Małyszomaniakami". Niczym wariaci w gorączce miłości walczyliśmy o bilety na zakopiański Puchar Świata. Nasze wyprawy pod Wielką Krokiew organizowaliśmy niczym romantyczną kolację - z myślą o tym, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Nieodzownymi elementami naszego szaleństwa były narodowe barwy, flagi, charakterystyczne trąbki i śpiew na ustach. Każda okazja do spotkania z Adamem była swoistym świętem, dlatego można nas było spotkań na wszystkich skoczniach świata - zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej lub Azji. Z miłości byliśmy gotowi wynieść Adama na tron, a apele w stylu: "Adam na prezydenta!" nie stanowiły już dla nikogo żadnego zaskoczenia. Mistrza z Wisły bezgraniczną miłością obdarzyły tłumy, którym on raz po raz się odwdzięczał.
Etap V: Miłość ci wszystko wybaczy
Po trzech sezonach królowania, tak w naszych sercach, jak i na skoczniach, nadszedł okres nieco słabszej dyspozycji Adama. Jednak jako że miłość jest bezinteresowna, większość z nas zdała egzamin z dojrzałości uczucia. Zostaliśmy u boku Małysza, będąc z nim na dobre i na złe. Milionom ludzi, które darzyły go szczerym uczuciem, nawet do głowy nie przyszło, aby odwrócić się do niego plecami. Bo w miłości trzeba też być przyjacielem, a przyjaciół poznaje się w biedzie, prawda?
Etap VI: Dojrzałe kochanie
Jednak Adam nie przestał wprawiać nas w ekstazę. Odrodził się niczym feniks z popiołów i powrócił na szczyt. Nasza miłość rozgorzała na nowo, ze zdwojoną mocą. Była już jednak inna - mniej pompatyczna, ale za to dojrzalsza. W zakopiańskim słońcu mieniła się kolorami przywiązania, dumy i spełnienia.
To prawda, że miłość uskrzydla. Nie w sensie fizycznym - jak Red Bull na tak uwielbianym przez nas mistrzowskim kasku. Dodaje nam ona skrzydeł przede wszystkim w sensie duchowym - w takim, w jaki nauczył nas latać Adam Małysz.
Joanna Seliga
P.S. A teraz pozwólcie mi, proszę, na odrobinę "prywaty". Wszak zakochani to wariaci, a ja również nie oparłam się urokowi miłości. Otóż chciałam napisać, ku chwale mistrza, że drugiego takiego nie było i... nie będzie! Adam jest dla Polaków i ludzi ze światka skoków narciarskich jedyny, niepowtarzalny oraz wyjątkowy. Należą mu się ukłony do ziemi i jeszcze niżej - za sportowe osiągnięcia i osobowość, za podarowane chwile dzikiej radości i usposobienie, którym wszystkich ujmował.
Adam Małysz po prostu urodził się, żeby skakać. Świadczą o tym jego sukcesy, marka, jaką sobie na przestrzeni lat wyrobił... Dowodem na to jest jednak jeszcze jeden szczegół - nos. Przyjrzyjcie się - czy nie przypomina on przypadkiem skoczni narciarskiej?