Jacy sportowcy na zawsze zapadają w pamięć kibiców i zapisują się w historii sportu? Oczywiście najczęściej dzieje się tak z tymi, którzy seryjnie zdobywali medale na igrzyskach olimpijskich, lub mistrzostwach świata, ale nierzadko podobnie staje się z zawodnikiem, który wprowadził do swojej dyscypliny coś nowego. Kimś takim był właśnie Jan Bokloev, zawodnik z pewnością utytułowany (wygrał przecież klasyfikację łączną Pucharu Świata), jednak zapamiętany po wsze czasy z uwagi na spopularyzowanie stylu V – nowej techniki w skokach narciarskich pozwalającej na osiąganie dalszych odległości, niż w stylu klasycznym. Na początek jednak mała dygresja – już na przełomie lat 60-tych i 70-tych w Polsce stylem przypominającym V skakał Mirosław Graf. Nasz zawodnik nie zdołał jednak przedrzeć się na międzynarodową arenę i na początku lat 80-tych zrezygnował z dalszej kariery, wspominając później nieraz, że jego skakanie było takie, jak w przypadku Bokloeva. A jak Szwed odkrył nową technikę? O wszystkim zadecydował tu dość niespodziewanie ... przypadek, gdyż zawodnik źle wyszedł z progu na skoczni w Falun i narty ustawiły mu się w kształt litery V, w efekcie czego Bokloev wylądował znacznie dalej niż zwykle i po kilku kolejnych próbach na dobre przekonał się do swojego odkrycia. Wkrótce przyszedł czas na starty w Pucharze Świata, jednak sędziowie byli bezlitośni i dawali Szwedowi bardzo niskie noty. Mimo to nie zrażał się on i prezentował z coraz lepszej strony, a w sezonie 1988/1989 skakał już na tyle daleko, że nawet słabe noty nie przeszkodziły mu w wywalczeniu pierwszego miejsca w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Sukcesy Szweda nie od razu przełożyły się jednak na zainteresowanie nowym stylem ze strony pozostałych skoczków.
Jednym z pierwszych, którzy zdecydowali się go wypróbować był Władimir Brejczew, najlepszy w historii skoczek z Bułgarii, który imponował długością swojej kariery – rozpoczął ją w 1978, a zakończył w 1992 roku, czyli po czternastu latach startów. Zupełnie zapomniany dziś narciarz już pod koniec lat 80-tych regularnie skakał techniką V, choć nigdy nie udało mu się nauczyć jej w pełni – narty Bułgara były bowiem rozstawione tylko częściowo, w efekcie czego otrzymał on przydomek "Kleine V Mann" nadany mu przez niemieckich komentatorów tamtejszej telewizji publicznej. Stosowanie tej techniki nie pomogło Brejczewowi – wielkich wyników nigdy nie osiągnął, choć i tak w porównaniu ze swoimi rodakami był skoczkiem całkiem solidnym. Sezon 1989/1990 okazał się bardzo istotny, gdyż oprócz Bokloeva i Brejczewa na skoczniach pojawił się kolejny zawodnik, który postawił na nową technikę, a na dodatek okazał się wspaniałym stylistą. Stefan Zuend, bo o nim mowa, był reprezentantem Szwajcarii i z najlepszej strony w tymże sezonie pokazał się zwłaszcza na mistrzostwach świata w lotach w Vikersund. Wspomniany Bokloev w swych próbach najczęściej krzyżował narty z tyłu, niekiedy jedna z nich była skierowana nawet nieco w dół i choć nikt nie kwestionuje jego gigantycznej roli w narodzinach nowego stylu, to jednak trudniej niż trudno byłoby zachwycać się jego próbami od strony piękna lotu. Nie inaczej było w przypadku Brejczewa, skaczącego techniką będącą czymś pomiędzy "klasyką", a V, natomiast do skoków Zuenda nikt nie mógł się przyczepić. Szwajcar układał bowiem w powietrzu narty idealnie w kształt litery V i nie krzyżował ich ani trochę, w związku z czym według dzisiejszych kryteriów oceny stylu z pewnością otrzymałby za swe próby bardzo wysokie noty od sędziów, choć paradoksalnie na początku jego kariery działo się wprost przeciwnie.
Perfekcyjnie opanowanie nowej techniki sprawiło, że Zuend szybko zaczął robić postępy i trenerzy szwajcarscy zdecydowali się podziękować doświadczonym zawodnikom nie rokujących szans na rozwój, m.in. braciom Hauswirth, i postawić na młodych skoczków uczących się nowego stylu. W efekcie znaczna część reprezentacji Szwajcarii w sezonie 1990/1991 skakała już wyłącznie stylem V – oprócz Zuenda byli to Martin Trunz (choć akurat w jego przypadku daleko było jeszcze do pełnego opanowania rewolucyjnej techniki) i kolejny wielce utalentowany junior Sylvain Freiholz. Okrzyknięty cudownym dzieckiem zawodnik podobnie jak kolega z drużyny mógł zachwycać stylem swych skoków. W tej sytuacji Szwajcaria podskoczyła znacznie w hierarchii krajów w skokach narciarskich, a liderem zespołu został Zuend. W sezonie 1990/1991 zajął on drugą pozycję w klasyfikacji łącznej Pucharu Świata, a na mistrzostwach świata w Val di Fiemme był o krok od medalu – po jego wspaniałej pierwszej próbie w jednym z konkursów sędziowie podjęli dziwaczną decyzję o obniżeniu rozbiegu. W powtórce młody Szwajcar wypadł już słabiej i nigdy żadnego medalu nie zdobył. W omawianym sezonie brylował jednak na zawodach pucharowych i stał się jedna z największych gwiazd początku ubiegłej dekady, choć zarazem pozostał zawodnikiem niespełnionym i niedocenionym.
Jesienią 1990 roku na światowych skoczniach pojawił się też Andre Kiesewetter, wąsaty 21-letni Niemiec, który znikąd wdarł się do kadry zawdzięczając wyniki stylowi V. W klasyfikacji końcowej Pucharu Świata uplasował się na dziesiątym miejscu, jednak o dziwo w jego ojczyźnie nie skojarzono, że nagła eksplozja formy nieznanego zawodnika może mieć związek ze stosowaną przez niego techniką i pozostali reprezentanci Niemiec za wyjątkiem młodego Christopha Duffnera skakali dalej stylem klasycznym. Sam Kiesewetter równie szybko jak się pojawił tak i zniknął. W sezonie 1990/1991 z niezłej strony pokazał się też Espen Bredesen. Norweski skoczek, który w przyszłości miał stać się wielką gwiazdą, prezentował styl chyba najbardziej dziwaczny ze wszystkich zawodników uczestniczących w Pucharze Świata. Po wyjściu z progu ustawiał częściowo narty w literę V, dzięki czemu przypominał Brejczewa, jednak w powietrzu za każdym razem niebezpiecznie kierował się w lewą stronę będąc niekiedy o krok od wylądowania już poza zeskokiem.
Wszystko to były jednak tylko nieliczne przypadki stosowania nowej techniki, gdyż poważnie traktowali ją jedynie Szwajcarzy (w Szwecji mimo obecności Bokloeva reszta kadry niezmiennie skakała po staremu) i na prawdziwą rewolucję trzeba było poczekać jeszcze jeden sezon – aż do zimy 1991/1992, gdy styl V stał się tym najważniejszym. Wraz z początkiem sezonu do czołówki światowej błyskawicznie dołączyło trzech młodych, nieznanych wcześniej zawodników: Toni Nieminen, Werner Rathmayr i Martin Hoellwarth, którzy swoje sukcesy zawdzięczali przede wszystkim wykorzystaniu możliwości, jakie dawał nowy styl. Gdy do tego grona dodać wciąż mocnego Zuenda, coraz lepszego Andreasa Goldbergera (już rok wcześniej w swoim debiucie w Innsbrucku zarzucił dawną technikę), pozostałych Szwajcarów, nagłą zwyżkę formy bardzo przeciętnego wcześniej Jima Hollanda, trudno było nie zauważyć, że to nie przypadek, iż wszyscy najlepsi zawodnicy to zwolennicy skakania stylem V. W tej sytuacji liczne grono przedstawicieli starej gwardii w trakcie sezonu zaczęło przestawiać się i już na Turnieju Czterech Skoczni Andreas Felder czy Ernst Vettori próbowali nowej techniki, wciąż jeszcze dalekiej od perfekcji w ich wykonaniu, jednak pozwalającej na utrzymywanie się w szerokiej czołówce. Nie inaczej postąpili kolejni Austriacy Heinz Kuttin, Stefan Horngacher, a także Włosi, większość Japończyków, część Czechów z Jiri Parmą na czele, a także młodsi Norwegowie. O ile w pierwszych konkursach sezonu nowym stylem skakali wciąż raczej nieliczni, o tyle na igrzyskach w Albertville wybierała go już większość.
I rzeczywiście, była to decyzja dobra, gdyż kluczem do wywalczenia medali na tej olimpiadzie było właśnie skakanie techniką V. Niespodzianką francuskich igrzysk był jedynie konkurs drużynowy – w zespole Finlandii oprócz wspomnianego Nieminena cała trójka pozostałych skoczków konsekwentnie wybierała styl klasyczny, byli to Ari Pekka Nikkola, Mika Laitinen i Risto Laakkonen. Paradoksalnie więc na igrzyskach kojarzących się jednoznacznie z triumfem stylu V najlepszym zespołem okazała się drużyna, w której skakał nim zaledwie jeden zawodnik! Szybko miało się jednak okazać, że taka sytuacja miała miejsce po raz ostatni. Warto dodać, że oprócz wspomnianych Finów w Albertville stylem klasycznym skakało już naprawdę nieliczne grono zawodników. Należeli do niego między innymi Jens Weissflog, Dieter Thoma i Heikko Hunger z Niemiec, Czech Frantisek Jeż, Słowniec Franci Petek, Rosjanin Michaił Jessin, czy nasz reprezentant Zbigniew Klimowski.
Wraz z zakończeniem sezonu 1991/1992 styl klasyczny w skokach narciarskich stał się przeszłością, gdyż po nim już wszystkie reprezentacje trenowały wyłącznie technikę V. W Turnieju Czterech Skoczni 1992/1993 sporym zaskoczeniem był jednak występ naszego reprezentanta Jarosława Mądrego, gdyż polski skoczek był ostatnim zawodnikiem, który wciąż jeszcze nie przestawił się na nowy styl i w efekcie realizatorzy transmisji telewizyjnej nieraz powtarzali jego próby. Problemy ze zmianą mieli zresztą i inni zawodnicy, a w szczególności dotyczyło to wspomnianych Laitinena, Nikkoli, czy Jeża, którzy na długo wypadli z czołówki światowej i wrócili do niej dopiero po dwóch kolejnych sezonach. Sukcesy święcili natomiast specjaliści od nowej techniki V, odtąd jedynej istniejącej w skokach narciarskich.