Najpierw wielki sukces, potem oddział zamknięty. "Czułam, że przegrałam życie"
Getty Images / Xijan / Kłopoty z psychiką młodych sportowców
Dariusz Faron Dariusz Faron

Najpierw wielki sukces, potem oddział zamknięty. "Czułam, że przegrałam życie"

Zamiast na podium, Ania stoi w łazience szpitala psychiatrycznego. Bez medalu na szyi, za to z żyletką w dłoni. Jeden ruch i po białej umywalce spływa czerwona strużka krwi. Teraz trzeba tylko czekać.

Reportaż znalazł się w tegorocznej finałowej dziesiątce prestiżowego międzynarodowego plebiscytu AIPS Awards - Międzynarodowego Stowarzyszenia Prasy Sportowej. Tekst rywalizuje o nagrodę w kategorii "Writing Best Colour Piece". 

Tekst: Dariusz Faron 

Nigdy się nie poznały. Nie wiedziały nawet o swoim istnieniu, ale łączyło je więcej, niż można przypuszczać. Obie miały nieprzeciętny talent i plan: wygrywać z najlepszymi. Czasem bolało, ale przecież bez bólu nie ma prawa się udać. Wycierały oczy i parły naprzód. Wyżej. Szybciej. Mocniej. Na autostradzie do sukcesu nie może być przystanków. Cierpiały, ale wszyscy mówili, że się opłaci. 

Mylili się.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Ania otwiera drzwi łazienki na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego, 1600 kilometrów od niej Ellie wychodzi z domu po raz ostatni. Wyłącza telefon, nie zostawia żadnej wiadomości. 

Tamtego dnia ma osiemnaste urodziny, ale nie dociera na przyjęcie zorganizowane przez ojca. Kolorowe świeczki zastępują rzędy ciemnych drzew, a zamiast "sto lat" wieczorem rozlega się szczekanie psów tropiących i krzyki policjantów.

"Ellie! Gdzie jesteś?".

Jej ojciec, Tony, nie krzyczy. Gdy szczekanie staje się głośniejsze, po prostu się odwraca i idzie. Nie może uwierzyć w to, co się dzieje. W kółko powtarza:

"Ona wróci, wszystko będzie dobrze".

Dociera do domu, kładzie się na łóżku i czeka, aż przyjdą. Nie zdążył nawet złożyć córce życzeń. 

Dwa dni później zobaczy ją na okładkach wszystkich gazet.


WSZYSTKICH ZAWIODŁAM  

Ellie stoi w lekkiej różowej sukience z odkrytymi ramionami. Na roześmianą twarz i rozpuszczone blond włosy pada słońce. Za to ciemne oczy i zaokrąglony nos chowają się w cieniu.

To jedno z ostatnich zdjęć Ellie, zrobiono je kilka tygodni przed jej śmiercią. Tony się uśmiecha. – Byliśmy na weselu kuzyna. Kiedy ją zobaczyłem, po prostu opadła mi szczęka. Pomyślałem: Tony, to nie jest już twoja mała dziewczynka, tylko piękna kobieta. 

Kiedy miała dziewięć lat, przeprowadzili się z Wielkiej Brytanii do Les Gets, francuskiej wioski w Alpach. Tony i Lorraine byli już wtedy w separacji. Ellie wychowywała się z ojcem, do mamy jeździła czasem na weekendy. Na początku nie mogła się zaaklimatyzować, ułatwił jej to sport.  

Gdy pytam Tony’ego o najlepsze wspomnienie z córką, nie waha się ani chwili. Jadą na snowboardowe juniorskie mistrzostwa świata do Andory. Ellie przez cztery godziny ględzi w samochodzie: 

- Jeśli zdobędę medal, pozwolisz mi zrobić tatuaż?
- Zapomnij. Masz szesnaście lat. 
- Przecież niewiele ryzykujesz. Ani razu nie stałam na podium mistrzostw. 

Ulega. A jego córka wraca z Andory jako młodzieżowa wicemistrzyni świata i tatuuje sobie na kostce sylwetkę snowboardzisty. Wkrótce staje się młodą gwiazdą, maszyną do zdobywania medali. Eksperci twierdzą, że igrzyska olimpijskie w Pekinie mogą należeć do niej. Nic nie zapowiada tragedii. 

Tony: - Plan był taki, by po pięciu latach kupić we Francji dom. Wszystkie oszczędności szły jednak na sport. Rok przed śmiercią Ellie mieliśmy kłopoty z finansowaniem jej startów. Sezon to wydatek rzędu 35, 40 tysięcy funtów. Robiłem wszystko, by spełniała marzenia. Cudem udało nam się znaleźć sponsorów. Ellie kontynuowała karierę, ale czuła ogromną presję. Do tego doszło kilka poważnych kontuzji, w tym urazów głowy. Wszystko ją przytłoczyło. 

W lipcu miała trenować na zgrupowaniu z młodzieżową reprezentacją Wielkiej Brytanii. Lot do Genewy, stamtąd transport do Austrii. Zaspała i nie zdążyła na samolot. Załamała się. 

- Pocieszałem ją, jak mogłem. Kupiłem nowy bilet lotniczy, ale w pośpiechu nie spakowaliśmy części sprzętu. Zamiast o poranku, dotarła na obóz późnym wieczorem. Później okazało się, że i tak nie ma jak trenować. Trenerzy byli wściekli. Ja nie wywierałem na niej presji. Tłumaczyłem: "Wróć do domu, to nie koniec świata. Pojedziesz na następny obóz".

Zobacz też: Była polska gwiazda na dnie. "Żyjemy bez ciepłej wody"

Posłuchała. 

- Miała do siebie pretensje, ale potem nieco się rozchmurzyła. Pamiętam naszą ostatnią rozmowę. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, planowaliśmy jej osiemnastkę, która miała się odbyć dwa dni później. Tamtego wieczora chciała wyjść ze znajomymi. Na odchodne rzuciłem, żeby nie wracała za późno. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. 

Ani przez sekundę nie pomyślałem, że córka odbierze sobie życie. 

Ellie Soutter była uznawana za wielki talent. Eksperci twierdzili, że na igrzyskach w Pekinie będzie walczyć o medal. Ellie Soutter była uznawana za wielki talent. Eksperci twierdzili, że na igrzyskach w Pekinie będzie walczyć o medal.

CO TY ZROBIŁAŚ, ELLIE? 

25 lipca 2018. 

Kiedy w środowy poranek Tony chce złożyć Ellie życzenia, dziewczyna jeszcze śpi. Ojciec zostawia na stoliku kartkę urodzinową. Pisze, że jest z niej bardzo dumny i dziękuje za wspólne osiemnaście lat. Nie może się doczekać jej miny, gdy zobaczy prezent – starszego Land Rover Freelandera. Dawno obiecał, że na osiemnaste urodziny kupi jej samochód. Kusi go, żeby ją obudzić, ale po chwili namysłu bezszelestnie wychodzi z sypialni i  idzie do pracy. 

11:00 – Tony wpada na chwilę do domu, Ellie nie ma. Może wyszła z przyjaciółmi na lunch. Tylko dlaczego nie odbiera? 

13:00 – Telefon od jej matki, Lorraine. Chciała złożyć córce urodziny, nie może się dodzwonić. "Nie wiesz, gdzie ona się podziewa?". 

16:30 – Tony wraca z pracy, a po Ellie nadal ani śladu. Zaczyna dzwonić po jej znajomych, ale nikt nic nie wie. Coś jest nie tak. Dlaczego jeszcze się nie odezwała? 

"Tu Ellie, zostaw wiadomość".

W końcu Tony wchodzi do pokoju córki i zamiera.  

- Na łóżku leżał przedłużacz, który trzymałem w garażu. Część kabla była ucięta. Pomyślałem: Boże, Ellie, co ty najlepszego zrobiłaś?! 

Telefon na policję. Oczekiwanie. Strach, który paraliżuje. 

- Próbowali namierzyć jej telefon. Wybrała odległe miejsce w górach. Gdyby nie psy tropiące, poszukiwania zajęłyby kilka dni albo tygodni. Początkowo ruszyłem z policją, potem uznałem, że poczekam w domu. To wszystko do mnie nie docierało – mówi Tony. 

Znajdują ją o jedenastej. Kiedy pukają do drzwi, on już wie. Kilka krótkich zdań. Rozpacz. 

Dwa dni później Tony stoi przy jasnej trumnie w małym, zatłoczonym kościele. Wyciera oczy i próbuje powiedzieć połowie miasteczka, jak bardzo kochał córkę. Kilkaset par oczu patrzy ze współczuciem na załamanego ojca i radosną Ellie tuż obok. 

Lekka różowa sukienka, uśmiechnięta twarz, rozpuszczone blond włosy.

Jedno z ostatnich zdjęć, jakie jej zrobiono. 

Ellie popełniła samobójstwo w dniu swoich 18. urodzin. - Nigdy się z tym nie pogodzę - mówi jej tata, Tony Soutter. Ellie popełniła samobójstwo w dniu swoich 18. urodzin. - Nigdy się z tym nie pogodzę - mówi jej tata, Tony Soutter.


SALA SAMOBÓJCÓW 

Tony mówi, że tego nie da się zaakceptować. Jeśli twoje dziecko popełni samobójstwo, każdy dzień zaczynasz od "co by było gdyby". 

Co by było, gdyby Ellie przeczytała kartkę urodzinową? 

Gdyby Tony wrócił z pracy wcześniej? 

Gdyby nie pojechała na obóz? 

Gdyby nie jeździła na desce? 


Zobacz też: Polski mistrz przegrał z chorobą. "Tata był wspaniałym człowiekiem"

- Ellie nie wytrzymała presji. W przypadku dzieci sport to coraz częściej wyczyn, a nie zabawa. Rezygnują ze wszystkiego, by odnieść sukces. Nie daje im się marginesu błędu. Jako nastolatek masz wokół wianuszek trenerów i sponsorów. Ostatnie, czego chcesz, to powiedzieć im, że rzucasz sport, bo twoja głowa nie wytrzymuje - tłumaczy Tony Soutter. 

Jego córka jest kolejnym młodym sportowcem, który w ostatnich latach odebrał sobie życie. 

Łyżwiarka Jekaterina Aleksandrowska, mistrzyni świata juniorów z 2017 roku, wyskoczyła z szóstego piętra wieżowca. Kilka miesięcy wcześniej zakończyła karierę z powodu epilepsji. Zdaniem rosyjskich mediów nie mogła się z tym pogodzić, zachorowała na głęboką depresję. Miała dwadzieścia lat. 

Piłkarz Jeremy Wisten odebrał sobie życie po tym, jak zrezygnował z niego Manchester City. Przez kilka lat grał z powodzeniem w drużynach młodzieżowych angielskiego klubu. Matka znalazła go w sypialni siostry. Osiemnaście lat. 

Joel Darlington był testowany przez Manchester United. Przez kontuzję nie mógł rozwinąć swojego talentu. Powiesił się w garażu. Dwadzieścia lat. 

Siatkarka London Bruns załamała się, gdy zawieszono rozgrywki z powodu pandemii. Wcześniej jeździła na mecze nawet z kontuzją. Drużyna była dla niej całym światem. Trzynaście lat. 

Ciężarowiec Igor Tiepikin wyskoczył z 16. piętra po nieudanych zawodach. Piętnaście lat. 

Utytułowana kolarka Kelly Catlin, która odebrała sobie życie w wieku dwudziestu trzech lat, tuż przed śmiercią napisała na Facebooku. "Jako sportowcy jesteśmy zaprogramowani, by znosić ból, zaciskać zęby, nawet jeśli to wszystko zaczyna nas niszczyć. To jak żonglowanie nożami. Niektóre spadają".

Marcin Kwiatkowski, psycholog Polskiego Komitetu Olimpijskiego: Presja w sporcie jest czymś naturalnym, ale jeśli pojawia się od pewnego momentu. Tymczasem dziś aplikujemy potężne dawki dzieciom. Patrzymy tylko na wyniki. Potem dziecko, zamiast stanąć na podium mistrzostw świata, trafia do psychiatry.

Daria Abramowicz, psycholog współpracująca m.in. z Igą Świątek: Trzeba jasno powiedzieć, że stoimy u progu wielkiego kryzysu psychicznego w sporcie dzieci i młodzieży. Jeśli nie zapobiegniemy pędowi, który się wytworzył, cena może być bardzo wysoka. 

Abramowicz i Kwiatkowski są zgodni –  w Polsce nie mówi się o zdrowiu psychicznym młodych sportowców, ale to nie oznacza, że problem nie istnieje.

Wręcz przeciwnie. 

Jeremy Wisten odebrał sobie życie w 2020 roku. Nie mógł się pogodzić, że został odrzucony przez Manchester City. Jeremy Wisten odebrał sobie życie w 2020 roku. Nie mógł się pogodzić, że został odrzucony przez Manchester City.


BEZ PLANU B  

- Koszykówka była całym moim światem. Gdy przestałam grać, myślałam, że przegrałam życie - zaczyna swoją opowieść Ania.

Spotykamy się w galerii handlowej. Wysoka, szczupła, włosy do ramion. Choć mówi o traumatycznych chwilach, jej głos nie drży ani przez sekundę. Sprawia wrażenie pewnej siebie oraz silnej. I tak przez lata postrzegały ją koleżanki z szatni. 

Rozpoczęła treningi jako dwunastolatka. Rodzice też grali zawodowo.

– Nie wywierali presji, sama ją na siebie narzucałam. Nauka poszła w odstawkę, liczył się tylko kosz. Szybko dostałam się do młodzieżowej reprezentacji Polski. Nie tworzyłam planu B. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może się nie udać – przyznaje. 

Jej problemy zaczęły się w liceum.

– Jeśli trenerzy widzą, że masz talent, wymagają więcej. Lubią wjechać na psychikę. 
 "Mogło coś z ciebie być, ale za mało się starasz". "Jak się nie weźmiesz za siebie, będziesz grała w pierwszej lidze za tysiąc złotych". 

Pamiętam, jak mam 12 lat, a trener mówi: "Nie ziewaj, bo ci jeb**". Mama tłumaczyła później: "Nie przejmuj się, niektórzy tacy są". Nie czułam żalu. Wszyscy żyliśmy w przeświadczeniu, że tak trzeba. Im mocniej, tym lepiej. Ból nie istnieje.

Liczy się tylko cel.  


OBIECAJ, ŻE JUŻ TEGO NIE ZROBISZ 

– Pierwszy raz pocięłam się w drugiej klasie liceum. Miałam siedemnaście lat.

Byłam w życiowej formie, ale po wakacjach coś się zacięło. Myślałam: "wypracowałaś sobie pozycję, a teraz wszystko niszczysz". Im bardziej to przeżywałam, tym gorzej szło. Cierpiałam na stany lękowe. Ciało sztywne, mięśnie napięte, serce kłuje, nie można złapać oddechu. Masz wrażenie, że umierasz. Musiałam sobie jakoś ulżyć. Okaleczałam się na udach, żeby nikt nie widział.  

Lubiłam dziewczyny z zespołu. Nie chciałam, by zobaczyły we mnie tę słabą. O żyletce wiedziała tylko jedna koleżanka. Raz przesadziłam i miałyśmy pokój we krwi. Plastry, bandaże, koszulki – tamowałyśmy wszystkim, co było pod ręką. Potem przez dwie godziny siedziałyśmy w milczeniu i płakałyśmy. Koleżanka była przerażona. 

- Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.

Nie wiedziałyśmy, co się wydarzy.  

Że przesadzę jeszcze bardziej i będą mnie szyli na SOR-ze. 

Że trafię na oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego. 

Że zdiagnozują u mnie depresję i chorobę dwubiegunową.

Że będę miała dwie próby samobójcze. 

- Obiecuję, już się nie skrzywdzę. 

Nie dotrzymałam słowa. 

ZGŁOSI SIĘ PANI DO PSYCHIATRYKA CZY WEZWAĆ KARETKĘ? 

Gdy kilka lat temu odchodziłam ze swojego ostatniego klubu, naczytałam się w internecie bzdur. 

Podobno Ania zmienia klub, bo pokłóciła się z trenerem. 

Podobno jest w ciąży.

Podobno ma raka. 

Agentka wysyłała sprostowania, ale mnie już to nie obchodziło. Prawie nikt nie wiedział, że choruję na ciężką depresję. 

Po liceum kilka lat było dobrze. Gdy zmieniłam drużynę i się przeprowadziłam, nie zapaliła się żadna lampka. Tymczasem głowa znów nie wytrzymała. Wpadłam w dół, byłam sama. 

Ciągle myślałam, że trafiłam do silnego klubu i marnuję szansę. Z nerwów zapominałam zagrywek, między treningami leżałam i patrzyłam w ścianę. Płacz. Rozmowa z samym sobą. "Nie jesteś wystarczająco dobra", "znów wszystkich zawodzisz". Czułam się nikim. Przytłaczało mnie, że powinnam być teraz na szczycie, a zamiast tego zastanawiam się, jak odebrać sobie życie.

Zobacz też: Kiedyś kariera, dziś dom starców. Nowe życie Michała Wróbla

Nie pamiętam, kiedy dokładnie zaczęłam myśleć o samobójstwie. Ale miałam plan: któregoś dnia wrócę po treningu, przebiorę się, puszczę muzykę i po prostu to zrobię. Parę razy myślałam, że to właśnie ten dzień. Siadałam na kanapie z żyletką, ale po kilku godzinach się uspokajałam. 

Na treningach w ogóle się nie odzywałam. Dziewczyny się nie zorientowały, bo byłam nowa. Myślały, że po prostu taka jestem. Nie mogłam już dłużej udawać. Powiedziałam o depresji agentce. Trener nie robił problemów, zgodził się na moje odejście. 

Poszłam z przyjaciółką do psychiatry, a lekarka nie owijała w bawełnę.

- Albo za dwie godziny zgłosi się pani do szpitala psychiatrycznego, albo pojedziemy tam teraz karetką. 

Wybrałam pierwszą opcję. 


DZIEWCZYNA NIE MA TALENTU. TATA MYŚLI INACZEJ  

- To nie problem jednostek. Skala jest dużo większa - mówi psycholog Marcin Kwiatkowski. - Proszę podać dyscyplinę. Niemal w każdej znajdę przykład. 

Sporty motorowe. Zawodnik zaczyna jeździć w wieku sześciu lat. Jako dziesięciolatek ma sztab ludzi: trenera głównego, trenera przygotowania ogólnorozwojowego, fizjoterapeutę, lekarza, psychologa i pana od Facebooka. Ojciec dyryguje całą orkiestrą, stworzył już nawet "brand" syna. Dzieciak zakłada ciuchy z własnym logiem. Zewsząd słyszy, że jest najlepszy, jeździ po Europie. Nagle przychodzi regres. Problemy z psychiką, wizyty u psychiatry, leki. Sport idzie w odstawkę na kilka lat. 

Tenis. Zawodniczka bez wielkiego talentu. Tyle że według taty, prężnego biznesmena, to diament do oszlifowania. Dziewczyna w wieku dwunastu lat wie już, że nie spełni oczekiwań ojca, ale boi się mu powiedzieć. Przegrywa mecz 0:6, 2:6, a tata twierdzi, że gra była wyrównana. Wysyła ją do zagranicznych akademii tenisowych. Tam wymieniają w raportach rzeczy do poprawy, ale nie odzierają ze złudzeń - przecież tata zapłacił ciężkie pieniądze. Jako szesnastolatka dziewczyna ucieka w alkohol i miękkie narkotyki. Zakończyła karierę kilka lat temu, do dziś nie może się podnieść. 

Piłka nożna. Osiemnastoletni chłopak jedzie na testy do jednego z czołowych niemieckich klubów. Menedżer chce już negocjować kontrakt, ale zawodnik zrywa więzadła. Odpada. Był tak blisko, a nagle trafia do trzeciej ligi. Nie umie odnaleźć w nowej rzeczywistości. Poza treningami nie wychodzi z domu. 

Mało? 

Lekkoatletyka. Igor Maćkowiak, syn medalisty mistrzostw świata i Europy. Przed osiemnastką ma już kilka medali mistrzostw Polski. Potem jedna kontuzja. Druga. Koniec kariery. Wyjazd do Anglii. Psychotropy. Wódka. Narkotyki. Nieudana próba samobójcza. 

Julia Dutkiewicz. Po złocie mistrzostw Polski juniorów w skoku wzwyż przyszły problemy z kręgosłupem i kryzys psychiczny. Jako szesnastolatka zachorowała na depresję. Walczyła z nią cztery lata. 

Ile jest jeszcze podobnych historii? 

Młodzi sportowcy często narzucają na własne barki zbyt dużą presję. Potem nie spełniają własnych oczekiwań. Młodzi sportowcy często narzucają na własne barki zbyt dużą presję. Potem nie spełniają własnych oczekiwań.


PSYCHOLOG: NAPRAWDĘ MUSI SIĘ KTOŚ ZABIĆ? 

Nie wiadomo. 

Wiadomo za to, że młodzi sportowcy coraz częściej mają poważne problemy psychiczne. Przyczyn jest mnóstwo: profesjonalizacja sportu młodzieżowego, oczekiwania zawodnika względem samego siebie, kontuzja, niewystarczający talent, zaborczy rodzice, trenerzy, obciążenia treningowe. Wspólny mianownik – ciągła presja. 

Daria Abramowicz: W tenisie rodzice prowadzą w mediach społecznościowych profile dziesięcioletnich dzieci. Przede wszystkim dąży się do bardzo szybkiej profesjonalizacji. Tworzy się dokładnie takie warunki pracy jak u profesjonalistów, zwiększa się obciążenia. Mówimy już nie o wychowaniu poprzez sport, a jak najszybszym zwiększeniu wydajności zawodnika. To automatycznie zwiększa napięcie.

Abramowicz kontynuuje. – W Polsce pojęciem psychologii sportowej operujemy wyłącznie w kontekście wyniku. Niemal w ogóle nie podejmujemy tematu zdrowia psychicznego zawodników w przestrzeni publicznej. 

Ania: To przykre, bo co w przypadku nastolatków może być ważniejszego? Sport młodzieżowy stał się już biznesem. 

Wtóruje im Kwiatkowski. – Zamiast pedagogów, wysyłamy do dzieciaków mówców motywacyjnych. Jedenastolatkowie jadą na obóz z trenerem mentalnym. Słuchają, że mogą być gwiazdami, tylko muszą wyżej skakać, szybciej biegać, mocniej trenować. Potem chłopak wychodzi na boisko i widzi, że jednak nie zostanie Lewandowskim. Zamyka się w domu na dwa tygodnie. Postawmy się na miejscu matki, która słyszy od jedenastolatka, że przegrał życie.  

– Może niektórym się wydaje, że skoro nie czytali o podobnych historiach na pierwszych stronach gazet, Polski ten problem nie dotyczy. Żyjemy w bańce. W kraju toczy się dyskusja o kryzysie psychicznym młodych ludzi, ale sport ona omija.  

Naprawdę musimy czekać, aż ktoś się zabije? 

Psycholog Polskiego Komitetu Olimpijskiego Marcin Kwiatkowski bije na alarm. - Nie mówimy o problemie jednostek. Takich historii jest mnóstwo. Naprawdę jakiś młody sportowiec musi się zabić, byśmy dostrzegli problem? Psycholog Polskiego Komitetu Olimpijskiego Marcin Kwiatkowski bije na alarm. - Nie mówimy o problemie jednostek. Takich historii jest mnóstwo. Naprawdę jakiś młody sportowiec musi się zabić, byśmy dostrzegli problem?


SIEDZISZ. CZEKASZ. KREW PŁYNIE 

Ania była blisko. 

Kiedy wchodzi na oddział zamknięty, jest przerażona. Zresztą nie tylko ona. Telefon od mamy: "Dziecko, już po ciebie jadę!". Dla wielu szpital psychiatryczny to miejsce rodem z horrorów. Przy każdym wypisie Ania będzie sobie obiecywać, że więcej się tu nie pojawi. Ale wróci dziewięć razy.

Dziś mówi: - Uratowali mi tam życie. 

Spodziewasz się najgorszego, a trafiasz na zwykłą szpitalną salę. Izolatka straszy tylko nazwą. Zwykły pokój, sprawdzają jedynie, czy nie wnosisz czegoś, czym możesz zrobić sobie krzywdę. Bo szpital psychiatryczny, tłumaczy Ania, to miejsce, w którym ludzie są zagrożeniem głównie dla siebie, a nie otoczenia. 

– Na oddziale zamkniętym nie trzeba nosić maski. Każdy gra w otwarte karty. Pamiętam pewnego chłopaka. Brunet, dwadzieścia kilka lat. Zaczepił prześcieradło o kraty na oknie, owinął je wokół szyi. Krzyki. Bieg lekarzy. Był w psychozie, szarpał się, ale zdołali go obezwładnić. Myślałam: "Boże, co za wariat!". Potem się okazało, że to całkiem fajny gość. Zapytałam, czemu chciał się zabić, ale nic nie pamiętał – wspomina Ania. 

Sama miała pierwszą próbę w wakacje 2018. Zdiagnozowano u niej chorobę dwubiegunową. Zmienili leki, zwiększyli dawki. Tym razem to był impuls. Udało jej się przemycić żyletkę. 

– Środek dnia. Byłam jak w amoku, w pamięci zachowały się tylko migawki.  

Wchodzę do łazienki. Nie zamykam nawet drzwi. Cięcie. 

Siedzę. Czekam. Krew płynie. Nie czuję nic, w lustrze puste oczy. 

Jakaś dziewczyna. Widzę ją pierwszy raz. 

Wbiegają lekarze i pielęgniarki. Jedna krzyczy: "Czemu to zrobiłaś?!"

Zszywają mnie. 

Płaczę. Przepraszam wszystkich.

Izolatka. Wyję z rozpaczy. 

Po kilku dniach – lepiej. 


NIE JESTEM MASZYNĄ. I TY TEŻ NIE 

Druga próba samobójcza: listopad 2020. Leki nie działały, doktor zaproponował elektrowstrząsy. Początkowo się wzbraniała, ale nie było wyjścia. 

– Wywołują prądem drgawki w mózgu. Dają ci leki zwiotczające, więc się nie trzęsiesz. Efektem ubocznym zabiegu są zaburzenia pamięci, dlatego z drugiej próby  nie pamiętam prawie nic. Żyletka. Zszywanie. Płacz. Izolatka. Tyle. 

Po zdiagnozowaniu choroby dwubiegunowej poszłam na oddział terapeutyczny. Spędziłam tam pół roku. To zupełnie inny świat niż oddział zamknięty. Dwadzieścia pięć osób, terapia grupowa. Część wspólna z kanapą i telewizorem. W weekendy przepustki. Prawie jak dom. 

Niektórzy myślą, że po psychiatryku nie ma normalnego życia, ale to nieprawda. Tam poznałam swoją najlepszą przyjaciółkę. Edyta też choruje na dwubiegunówkę. Studiuje prawo, świetnie sobie radzi. Druga dziewczyna, którą spotkałam w szpitalnej sali, Ewa, znalazła pracę i wynajmuje mieszkanie. 

Ja też staję na nogi. 

Powoli przyzwyczajam się do myśli, że naprawdę może być w porządku. Kilka dni temu miałam egzamin na studiach i nieźle mi poszło, więc się ucieszyłam. Dawniej nic nie sprawiało mi radości. Wygrany mecz? OK, kiedy następny? Mistrzostwo Polski? Trzeba wyznaczyć kolejny cel. 

Nie zawsze wychodzi, ale staram się odpuszczać. Słuchać swojego organizmu.
Zrozumiałam, że nie muszę być maszyną. 

I ty też nie. 

Nie wiem, ile masz lat, ani jak daleko zajdziesz. Nie mam pojęcia, ile zdobyłaś już medali. Chcę ci jedynie powiedzieć, że masz prawo do słabszego dnia. Możesz popełnić błąd. Przegrać. A jeśli po prostu nie dasz rady, nie znaczy to, że jesteś nikim. 

Nie zamierzam cię pouczać. Proszę cię tylko: uważaj na siebie. 

Zrobisz z tym, co zechcesz. 


POWIEDZ MI, JAK SIĘ CZUJESZ 

Ania: Nie wiem, czy gdybym nie grała, miałabym problemy psychiczne. Ale byłoby mi łatwiej, gdyby środowisko przywiązywało do zdrowia psychicznego większą wagę. Jako młodzieżowa reprezentantka Polski nigdy nie spotkałam się z psychologiem sportowym. Marzy mi się, by pracował z młodzieżą w każdej poważnej drużynie. 

Marcin Kwiatkowski: Warto wprowadzić psychologię od wczesnych etapów szkolenia. Ale największy ciężar spoczywa na rodzinach i trenerach. Dzieci szukają uznania przede wszystkim w oczach rodziców. Oni są największymi autorytetami. I jeśli nie dbają o odpowiedni balans, robi się duży kłopot. 

Tony Soutter, ojciec Ellie: Musimy częściej pytać młodych sportowców: "Jak się czujesz?". I nie zadowalać się zdawkową odpowiedzią. "Powiedz, czy naprawdę wszystko w porządku?". W ten sposób możemy ratować życia. To bardzo trudny temat. Ludzie nie wiedzą, jak rozmawiać o zdrowiu psychicznym. Na szczęście powoli się tego uczymy. 

Daria Abramowicz: Też widzę światełko w tunelu, bo świadomość rodziców i trenerów rośnie. Coraz częściej słyszę w gabinecie pytanie: jak mogę pomóc dziecku? Z drugiej strony, zostało jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Na każdym kroku starajmy się zwiększać świadomość środowiska. Wychowujmy znakomitych sportowców, ale przede wszystkim zdrowych ludzi.

Po śmierci Tony Soutter założył fundację jej imienia. Pomaga młodym sportowcom. Po śmierci Tony Soutter założył fundację jej imienia. Pomaga młodym sportowcom.


*** 

Choć w lipcu od śmierci Ellie miną cztery lata, Tony nadal żyje w koszmarze. Samotnemu ojcu bardzo trudno znaleźć w życiu cel po stracie córki. Jemu się udało. Założył fundację imienia Ellie. Wspiera utalentowanych narciarzy i snowboardzistów, oferując im pomoc finansową i psychologiczną. 

- Nigdy do końca się nie podniosę. Często o niej myślę. Chyba cieszyłaby się, że pomagam innym zawodnikom – tłumaczy.

Logiem fundacji jest snowboardzista. Dokładnie taki, jakiego Ellie wytatuowała sobie na kostce po zdobyciu wicemistrzostwa świata. 

Ania od ponad roku nie była w szpitalu psychiatrycznym. Jest w remisji. Przed telewizorem myśli czasem, że mogłaby być na miejscu zawodniczek, które widzi na ekranie. Koszykówka dała jej wiele wspaniałych chwil. Tęskni, ale tylko trochę.  

Nie gra od kilku lat. 

Ciągle jest dumna ze zdobytych medali. I wstydzi się blizn, które zostały jej na nogach. 

***

Imię Ani i niektóre szczegóły w jej historii zostały zmienione. 

Jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem albo znasz kogoś, kto potrzebuje pomocy, dzwoń pod bezpłatny i całodobowy numer Telefonu zaufania dla Dzieci i Młodzieży (116 111).

Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz: dariusz.faron@grupawp.pl

Komentarze (9)
  • Marek D. Zgłoś komentarz
    Jak komus odwali to zadna sila nie powstrzyma od samolikwidacji. Swir jest swirem i trudno jest to wyleczyc a wlasciwie nie da sie co widac po wpisach mlodych lewakow na tym portalu.
    • Grzegorz Jaworski Zgłoś komentarz
      Jedynie co was uczą to jak wygrywać , porażki odbierają tacy zawodnicy jako upokożenie i koniec
      • Maver007 Zgłoś komentarz
        Bezstresowe wychowanie
        • ennio Zgłoś komentarz
          to zaden sport to zawod chodzi o pieniadze -prawdziwy sport byl w starozytnej Grecji dzis to presja i pieniadze ..szkoda dziewczyny taka mloda i cale zycie miala przed soba .
          • WSPAK Zgłoś komentarz
            Dziś każdy sport, każda praca wymaga byś był ,,najlepszy,, Kapitaliści wciąż podkręcają ludziom wymagania, a sami odpoczywają na Bali
            Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
            ×