Żużel. Marek Cieślak mówi o narażaniu zdrowia. "Byłem przerażony. Bałem się otworzyć oczy"

WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: moment po upadku Grygolca i Sadurskiego
WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: moment po upadku Grygolca i Sadurskiego

Młodzi zawodnicy jeszcze długo będą wspominali warunki, w jakich rozegrano czwartkowy finał Brązowego Kasku. Końcówka zawodów odbyła się mimo ulewnego deszczu i błotnistej nawierzchni. Warunki wypaczyły wyniki, ale także zagrażały zdrowiu uczestników

W tym artykule dowiesz się o:

W czwartek w Tarnowie udało się rozegrać zaledwie 12 biegów finału Brązowego Kasku, ale to wystarczyło do wyłonienia zwycięzcy i uznania zawodów za odbyte. Trudno jednak mówić o sukcesie organizatorów, bo trzy ostatnie biegi rozegrano w fatalnych warunkach, a ściganie w dwóch z nich zdołał ukończyć zaledwie jeden zawodnik.

- W czasie 10. wyścigu zaczął padać ulewny deszcz i od razu było wiadomo, że zawodów nie uda się dokończyć w normalnych warunkach. Sędzia jednak zrobił wszystko, by na siłę rozegrać 12. biegów i uznać zawody za zaliczone. To nie miało nic wspólnego z rywalizacją sportową, bo w takich warunkach nie dało się bezpiecznie jechać, a co dopiero mówić o ściganiu chłopców, którzy dopiero co zaczynają swoją karierę na żużlu - mówi były opiekun kadry narodowej Marek Cieślak, który obserwował zawody z trybun.

Prestiżowy turniej dla zawodników poniżej 19. roku życia wygrał Jakub Krawczyk, którego największym sukcesem w tych zawodach było drugie miejsce w 11. wyścigu, kiedy warunki na torze były już naprawdę ekstremalne. W ostatniej serii szansę na zwycięstwo stracili za to najpoważniejsi kandydaci do zwycięstwa, czyli Oskar Paluch, Wiktor Przyjemski czy Krzysztof Lewandowski. Żaden z nich nie poradził sobie z błotnistą nawierzchnią.

ZOBACZ WIDEO Kacper Pludra: Cieszę się, że trafiłem do Grudziądza. Odżyłem

Najlepszym podsumowaniem zawodów był ostatni wyścig, który rozgrywano aż cztery razy, bo za każdym razem na tor upadał inny żużlowiec. Ostatecznie pod taśmą startową stanął jedynie Krzysztof Sadurski, ale nawet jadąc w pojedynkę miał problemy z jazdą, bo przeszkadzały mu... duże kałuże, które pojawiły się na torze.

- Oglądając ostatnie wyścigi byłem tak przerażony, że nawet bałem się otworzyć oczy przed startem zawodników. Oni pierwszy raz w życiu jeździli w takim błocie i po prostu bałem się, co mogą zrobić. To były dla nich najważniejsze zawody w tym roku, więc to normalne, że mieli ambicję, by powalczyć o zwycięstwo. Na takim torze nie było to jednak możliwe. Puszczenie ich pod taśmę to było igranie z losem i ryzykowanie ich zdrowiem. To mogło zakończyć się naprawdę gigantycznym skandalem. Nie wiem, czy ktoś interweniował u sędziego, ale zawodnicy nie powinni w ogóle pojawić się pod taśmą. Już dawno nie widziałem, by jakieś zawody rozegrano aż tak bardzo na siłę - komentuje Cieślak.

Jego zdaniem już po 10. wyścigu należało odwołać zawody i przenieść je na inny dzień. Problemów ze znalezieniem dodatkowych terminów nie powinno być, bo młodzi zawodnicy nie mają aż tak napiętego kalendarza startów.

GKSŻ będzie badał sprawę tych zawodów, ale już wiadomo, że winy za taki stan rzeczy ponoszą organizatorzy, którzy źle przygotowali nawierzchnię. Z tego powodu już po czwartym biegu pojawiały się niebezpieczne koleiny. To właśnie one, a nie samo błoto, miało wpływ na fatalną końcówkę zawodów. Co ciekawe, żaden z zawodników nie zgłaszał problemów, a wszyscy uczestnicy chcieli rozegrać turniej.

Czytaj więcej:
Przemierza kraj w szczytnym celu
Uczestniczył w poważnym wypadku. Są nowe informacje

Źródło artykułu: