- Kingę Grześkowiak poznałem przez internet. Kiedyś była to zupełnie obca mi osoba. Zafascynowała mnie jej determinacja, walka o swoje życie. Kiedy ją poznałem, miała za sobą trzynaście operacji, a była w wieku 14 lat. Całe życie naznaczone było operacjami, walką o zdrowie i poruszaniem się na wózku. Postanowiłem to zmienić - mówi Jacek Balcerak, który nie pierwszy raz zainicjował oryginalną akcję w szczytnym celu.
"Postawmy Kingę na nogi - Szlakiem Klubów Żużlowych"
Pod takim właśnie hasłem odbywa się tegoroczna wyprawa, której celem jest zebranie 300 tysięcy złotych na operację dla Kingi. - Jestem bardzo wdzięczna za tą inicjatywę. Mamy łącznie ponad 10 procent wymaganej kwoty. Wierzymy, że uda się zebrać całość i córka przejdzie operację, która pozwoli jej normalnie żyć - mówi Agnieszka Grześkowiak, mama Kingi.
- Co najważniejsze, wiem, że kwota, którą dla niej zbieram, pomoże jej w naturalny sposób, że po operacji, kosztującej 300 tysięcy złotych, ona wstanie z wózka. To nie będzie lekka poprawa jest zdrowia i życia, ale diametralna zmiana, a dla mnie namacalny dowód na to, że to co robię, ma sens - podkreśla Jacek Balcerak.
ZOBACZ WIDEO Majewski o wynikach oglądalności sezonu 2022. Padły konkretne liczby!
Kinga Grześkowiak cierpi na artrogrypozę. Jest to wrodzona sztywność stawów. Choroba odbiera jej możliwość poruszania, powoduje przykurcze i deformacje sylwetki. - Z tym jeszcze można żyć. Z bólem który jej towarzyszy na co dzień, już nie. Kinga ma teraz piętnaście lat i nomen omen czeka ja teraz piętnasta operacja. Ta która może ją postawić na nogi. Całe jej dzieciństwo to pobyty w szpitalu, rekonwalescencje. Jej kartoteką schorzeń można obdzielić parę osób, a ona musi dźwigać swój los na wątłych ramionach - mówi wzruszony Balcerak.
Przejdzie 1137 kilometrów
Swoją pieszą wędrówkę z kotem Parysem rozpoczął 22 maja od Gdańska. Następnie dotarł do Gorzowa Wielkopolskiego. Kolejnymi przystankami były Zielona Góra, Leszno, Ostrów Wielkopolski, Wrocław, a teraz zmierza do Częstochowy, by swój pieszy tour zakończyć 3 lipca w Lublinie. Do pokonania ma 1137 kilometrów.
Dlaczego akurat kluby żużlowego Balcerak wybrał jako dobre źródło do promowania tej akcji? - Żużel śledziłem w telewizji. W miejscu, z którego pochodzę nie ma tradycji żużlowych. Wcześniej na meczach nie bywałem. Podczas mojej poprzedniej drogi, spotkałem pewnego księdza, kibica Falubazu Zielona Góra, który opowiedział mi o atmosferze stadionowej na zawodach żużlowych - mówi.
- Pomyślałem, że warto byłoby z tymi ludźmi współpracować w szczytnym celu. Spojrzałem na mapę i ułożyła mi się trasa ponad 1000 kilometrów, które zakładałem zrobić. Wszystko zaczęło fajnie grać. Z tego miejsca dziękuję klubom, które wyraziły zainteresowanie naszą akcją, zaprosiły nas do odwiedzin i wykazały dużą chęć pomocy. Jest to bardzo miłe dla nas - przyznaje.
Kot od Kingi robi furorę
Nie byłoby pewnie nic dziwnego w tej pieszej wędrówce i promowaniu szczytnego celu akcji, gdyby nasz bohater nie podróżował wraz z kotem Parysem.
- Kot, to prezent od Kingi, jaki otrzymałem po przepłynięciu Wisły. Urodził się w ich stodole. Pierwszego dnia po otrzymaniu wszedł mi do kaptura, przesiedział tam cały dzień i tak te bliskie więzy zostały do dziś. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział jak wielka moc drzemie w tak małym stworzeniu i ile on przejdzie. Dosłownie. Parys był moim towarzyszem kiedy pokonywałem trasę z Przemyśla do Świnoujścia ponad 1000 km i ze wschodu na zachód 789 km - wylicza Balcerak.
- Doskonałe radzi sobie w warunkach polowych, uwielbia spanie w namiocie. Jest zaprzeczeniem pojęcia tradycyjnego kota. Podczas naszych wędrówek jest najczęściej wieziony w specjalnym wózku. Gdy jest bezpiecznie, puszczam go swobodnie i maszeruje wraz ze mną - dodaje z dumą.
Jego podróży przyświeca szczytny cel - zbiera na leczenie chorej dziewczynki. - Kingę poznałem dwa lata temu. Był to okres sporych zmian w życiu. Potrzebowałem wtedy przewietrzyć głowę i narodził się pomysł spływu Wisłą kajakiem. Aby ta potrzeba nabrała jakiegoś głębszego sensu, pomyślałem, ze jeżeli porywam się na tak trudne dla mnie amatora wyzwanie, jakim była Wisła, warto ten trud poświęcić jeszcze komuś - wspomina.
Zastanawiające jest, jak kot, który lubi przecież chodzić własnymi ścieżkami znosi tę podróż. Parys przyzwyczajony jest do wędrówki od pierwszych miesięcy życia. - Od małego uczyłem go chodzenia w obroży i na smyczy. Dla niego to jest już norma. Zresztą przeszliśmy Polskę wzdłuż i wszerz. Parys jakiś czas temu świętował swój 2050 kilometr, który przeszedł. Teraz ma już pewnie ponad 2500 km zrobione. Myślę, że to jedyny lub jeden z nielicznych kotów w Polsce, które mogą poszczycić się takim sukcesem - dodaje Balcerak.
Prawnik wrażliwy na ludzkie nieszczęścia
Jacek Balcerak pochodzi z miejscowości Tłuszcz w powiecie wołomińskim, 40 kilometrów na wschód od Warszawy. - Z wykształcenia jestem prawnikiem. Kłopoty ludzkie są mi zatem bliskie. Znajduję recepty na ich rozwiązywanie. Nie uważam, że spędzenie urlopu w ten sposób jest jakimś poświęceniem. To jest tylko miesiąc mojego życia, który ja komuś daję, a korzyści dla drugiej osoby są ogromne - tłumaczy.
Podróżowanie w szczytnym celu to sposób na spędzanie urlopu dla Jacka Balcerka. - Pracując z ludźmi, słucham o ich problemach. Ta wyprawa to swego rodzaju "wietrzenie głowy", a przy okazji mogę komuś pomóc. Co najważniejsze, to działa. Te wszystkie akcje, które organizuję, przynoszą efekt. Kinga jest już po kolejnej operacji, zaczyna zginać nogi w kolanach, co wcześniej wydawało się w jej przypadku niemożliwe. Skoro to działa, to czemu nie kontynuować tego? - mówi.
- Dwie kolejne dziewczyny, dla których chodziłem, też już są po operacjach. Poświęcam tylko miesiąc swojego urlopu, a komuś dzięki temu zmienia się życie. To jest najważniejsze w tym wszystkim, że wspólnie możemy to naprawdę zrobić, a efektem tego jest uśmiech na twarzy tej dziewczyny - podkreśla Balcerak.
Podąża nieutartymi ścieżkami
Przejście Polski z północy na południowy - wschód niesie ze sobą wiele turystycznych wrażeń. Czasu na zwiedzanie pięknych miejsc jednak nie ma wiele. - Bardzo bym chciał zwiedzać po drodze piękną Polskę, ale w tej wędrówce jestem pod presją czasu. Mam dotrzeć do klubów żużlowych z reguły na mecze, tak by przy jak największej widowni promować akcję pomocy dla Kingi - wyjaśnia.
- Miasta omijam, bo każdy dodatkowy kilometr, to czas, ale także dodatkowe obciążenie dla nóg. Po drodze mijamy piękne parki. Polska naprawdę jest fajnym krajem. Boczne drogi prowadzą nas czasami po pięknych zakamarkach, gdzie zza zakrętu wyłania się fajny domek, park czy las - tłumaczy.
Nasz bohater nie podróżuje głównym drogami. Omija te najbardziej ruchliwe, stara się poruszać z dala od wielkiego natężenia ruchu. - Najprościej byłoby iść wzdłuż autostrady, ale wolę przemierzać Polskę bocznymi uliczkami. Jest mniejszy ruch i jest bezpieczniej. Druga sprawa, możliwość obcowania z naturą. Jest las, łąka, miejsce, gdzie Parys może się wybiegać. Kot nie może przecież ciągle przebywać w wózku. Muszę dać mu przestrzeń do normalnego funkcjonowania, żeby mógł pogonić trochę te swoje komary czy motyle. Też musi się wybawić, by mieć satysfakcję z tej trasy - śmieje się.
Bliskie spotkania z dzikiem
Piesza wędrówka przez Polskę, spanie w namiocie w lesie, niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Przekonał się o tym na własnej skórze Jacek Balcerak, który musi dbać nie tylko o siebie, ale także swojego towarzysza podróży, czyli kota Parysa.
- Mamy dużo przyjaciół wśród zwierząt - śmieje się. - Systematycznie, gdy rozbijamy namiot w lesie podchodzą do nas dziki. Na początku była lekka obawa, bo od dzika, który stał od nas 10 centymetrów, dzieliła zaledwie 2 milimetrowa ściana namiotu. Na początku budziło to grozę. Teraz traktujemy to jako coś normalnego - dodaje.
Nie zmienia to jednak faktu, że zdarzają się przygody, których bohaterem jest sympatyczny kociak. - Parys kiedyś uciekł mi z lisem. Razem z nim bawili się ze mną w chowanego. Byłem bliski zawału. Stało się to w ciemnej nocy. Świeciłem tylko latarką i widziałem cztery pary oczu. Podążałem za nimi. W życiu nic nie jest proste, bo rozładował mi się wtedy telefon. Zostałem bez latarki i tylko na słuch ich łapałem. Serce mi drgało. Bałem się tylko, czy nie przyjdzie "tata lis" i nie zechce ze mną porozmawiać. Po jakiejś pół godzinie poszukiwań, udało mi się złapać Parysa. To miało miejsce podczas poprzedniej wyprawy, kiedy też pewnego razu uciekł mi w pole kukurydzy. Teraz zachowuje się już grzecznie - chwali swojego pupila.
Piesza wędrówka wkrótce dobiegnie końca. Zbiórka na operację dla Kingi wciąż trwa. Warto pomóc, by oryginalna akcja nie poszła na marne. Jacek Balcerak za rok znów poświęci swój wolny czas i pójdzie dla kogoś w potrzebie. Pokażmy, że wyjątkowa podróż z kotem ma sens i może zmienić czyjeś życie.
KLIKNIJ I PRZEJDŹ DO SKARBONKI -->>