Czarne chmury od pewnego czasu zbierają się nad Grzegorzem Ś. Latem 2019 roku biznesmena zatrzymało CBA, później sąd zadecydował o jego tymczasowym aresztowaniu. Zdaniem śledczych z Białegostoku, biznesmen miał wyprowadzić aż 96 mln zł ze spółek, którymi zarządzał. W gronie pokrzywdzonych znalazły się m.in. firmy należące do nieżyjącego już Aleksandra Gudzowatego, jednego z najbogatszych Polaków.
Ś. wyszedł z aresztu w kwietniu 2020 roku po wpłaceniu 3 mln zł kaucji, by wkrótce ponownie trafić na krótko za kratki. To postać doskonale znana w środowisku sportowym. Długo pojawiał się u boku Tomasza Golloba jako jego przyjaciel i doradca, brylował w studiu Canal+ przy okazji zawodów żużlowych. Był też bliski tego, by zostać właścicielem piłkarskiego Śląska Wrocław.
Akt oskarżenia trafił do sądu
Białostocki wydział Prokuratury Krajowej zakończył już śledztwo ws. Grzegorza Ś. i oskarżył biznesmena o popełnienie 30 przestępstw - o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, niegospodarność co do mienia wielkiej wartości oraz oszustwa co do mienia znacznej wartości. Ponadto oskarża się biznesmena o poświadczenia nieprawdy w dokumentach mających znaczenie prawne oraz posłużenia się tymi dokumentami, jak również pranie pieniędzy w wysokości ponad 96 milionów zł.
ZOBACZ Majewski o hejcie i kontakcie z kibicami. "Były sytuacje, w których cierpiała rodzina"
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił już do Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Ś. nie jest jedynym oskarżonym. Na liście znaleźli się też Dominik P., Dominik D. oraz Magdalena P. - tej trójce śledczy zarzucają udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pranie pieniędzy i użycie dokumentów poświadczających nieprawdę.
Prokuratura Krajowa podkreśla, że działania oskarżonych osób wyrządziły spółce Bartimpex, należącej do spadkobierców Gudzowatego, straty sięgające 265 mln zł. Ś. bez wiedzy rodziny Gudzowatego miał transferować ich majątek - m.in. do spółek zarejestrowanych na Cyprze. Miał też dokonywać przelewów na konta fikcyjnych firm. "Czyny zarzucane oskarżonym zagrożone są karą nawet do 15 lat pozbawienia wolności" - przekazało biuro prasowe Prokuratury Krajowej.
Ś. czuje się niewinny
Prokuratorzy swoim śledztwem objęli lata 2014-2019. W tym okresie oskarżone osoby miały wprowadzać w błąd akcjonariuszy spółek należących do jednej grupy kapitałowej, co do opłacalności i rzeczywistego celu transakcji gospodarczych.
"Dokonywali przeniesienia praw majątkowych oraz majątku ruchomego i nieruchomości do spółek zagranicznych, kontrolowanych przez prezesa zarządu jednej ze spółek" - poinformowało biuro prasowe prokuratury.
Skontaktowaliśmy się z Grzegorzem Ś., który jednak nie chciał szerzej komentować zarzutów prokuratury. Biznesmen chce wykazać w sądzie, że działania śledczych nie mają potwierdzenia w faktach. Jego zdaniem, nie przedstawili oni żadnych dowodów na istnienie zorganizowanej grupy przestępczej. - Jestem pewien, że ta sprawa to atak na mój majątek - powiedział z kolei "Gazecie Wyborczej".
To zresztą nie pierwsze kłopoty Ś. Wcześniej prokuratura oskarżała biznesmena o "uszczuplenia interesów Skarbu Państwa", gdy był on prezesem Rafinerii Trzebinia. W tym przypadku chodziło o rekordową kwotę 764 mln zł z tytułu podatku akcyzowego. Sąd Apelacyjny w Krakowie w 2018 roku uniewinnił jednak przedsiębiorcę, odrzucając wszelkie zarzuty śledczych.
W Rybniku sparzyli się na Ś.
O ile teraz Grzegorz Ś. zajęty jest sprawami biznesowymi, o tyle był taki moment, gdy bardzo często pojawiał się na zawodach żużlowych i to w blasku fleszy. Wtedy spore grono Polaków bardziej kojarzyło go ze sportem niż z wielkim biznesem. To jego uważa się za ojca sukcesów Unii Tarnów w latach 2004-2005, bo jako prezes Rafinerii Trzebinia wyłożył środki na transfery. Dzięki temu do Małopolski trafili bracia Tomasz i Jacek Gollobowie, a także Tony Rickardsson. Efekt? Dwa tytuły mistrza Polski z rzędu. Gdy skończyły się pieniądze zapewniane przez Ś., w Tarnowie szybko pożegnali się z mistrzowskimi aspiracjami, a klub popadł w tarapaty finansowe.
Tamte sukcesy sprawiły jednak, że Ś. nawiązał przyjacielską relację z Gollobem. Biznesmen napisał nawet książkę o mistrzu świata z sezonu 2010. "Dlaczego dopiero teraz?! Gollob mistrzem świata. Historia prawdziwa" - brzmiał tytuł książki. Później wymieniano go w roli osoby, która miałaby odmienić losy ROW-u Rybnik, bo wielu widziało w Ś. żużlowego Midasa.
- Od pięciu lat obiecywał nam wsparcie. Robił to już za moich poprzedników. Stawiał warunek, że muszą pokazać finanse. Pokazali, ale nic nie wyszło. Potem był warunek, że będzie pomoc, jak założymy spółkę. Spełniliśmy, ale znowu nic. Wtedy usłyszeliśmy, że pierwsza liga, to nie ten poziom. Awansowaliśmy do PGE Ekstraligi, spełniliśmy warunek, i znowu nic. Worek z warunkami się skończył - mówił nam w 2018 roku Krzysztof Mrozek, prezes ROW-u.
- Jawił się jako mitoman, fantasta, człowiek potrafiący roztoczyć wokół siebie cudowną aurę - tak biznesmena w Polskim Radiu określał dziennikarz Szymon Krawiec z "Wprost", który opisywał jego biznesową działalność. Potwierdzać to mogą chociażby "dokonania" Ś. w świecie sportu.
W Rybniku na jego inwestycję w żużel czekano przez lata. Już przed dekadą władze ówczesnego RKM-u, borykającego się z kłopotami finansowymi, widziały w nim wybawcę. Szybko zdały jednak sobie sprawę z tego, że Ś. robi dużo szumu wokół siebie, a niewiele z tego wynika. "Przykro mi to stwierdzić, ale moim zdaniem, zrobiłeś sobie tanią promocję swojej osoby, być może swojej własnej książki, i nie do końca pomyślałeś, że robisz to cudzym kosztem ośmieszając i dyskredytując już i tak bardzo słabiutkiego partnera" - napisał w liście otwartym do biznesmena w 2010 roku Mariusz Goik, pomagający wówczas żużlowym "Rekinom".
Niedoszły właściciel Śląska Wrocław
Nie tylko w świecie żużlowym było głośno o Grzegorzu Ś. Latem 2017 roku, gdy Wrocław szukał nowego inwestora dla piłkarskiego Śląska, biznesmen wygrał przetarg, ale do transakcji nigdy nie doszło. Przez to klub znalazł się w trudnej sytuacji i do teraz utrzymywany jest z miejskich środków.
W tamtym okresie gmina Wrocław musiała ratować klub pilną dotacją w wysokości 10 mln zł, bo bez tych pieniędzy Śląsk nie byłby w stanie funkcjonować. Później magistrat wysłał nawet Ś. wezwanie do zapłaty na kwotę 10 mln 307 tys. zł.
Ś. obiecywał, że wpompuje w Śląsk Wrocław w ciągu trzech lat 45 mln zł. Biznesmen miał jednak swoje oczekiwania względem transakcji. Miasto zgodziło się przekazać na rzecz klubu wpływy z biletów oraz nazwy stadionu (przez 3 lata). Kością niezgody stała się opłata za użytkowanie stadionu. Ś. oferował jedynie milion złotych. Koszty eksploatacji obiektu były jednak o 1,5 mln większe. Brakującą kwotę zobowiązał się zapewnić prezydent Rafał Dutkiewicz. Mimo to, do podpisania aktu notarialnego nigdy nie doszło.
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Tor żużlowy ocalony! Wysiłek działaczy oraz zawodników przyniósł efekty
Polak był nazywany "jeźdźcem śmierci". Startował mimo braku oka!