"Po bandzie” to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Zima to niezwykle wdzięczny czas na debaty o kondycji dyscypliny. Czy ma się dobrze, czy może w skali świata występuje już tylko śladowo, a jeśli tak, to dlaczego. No więc, czy speedway się rozwija? Bardziej bym powiedział, zachowując pierwiastek optymizmu, że ewoluuje. Choć liczby świadczą też o pewnym rozwoju. Oto mamy już SGP1, SGP2, SGP3, a nawet SGP4 dla chłopców w wieku 11-13 lat. A może i nie tylko chłopców, bo z tego, co pamiętam, debiut płci pięknej w SGP2 stał się zeszłorocznym faktem za sprawą panny Liebmann. Tymczasem w sezonie 2021 mieliśmy tylko jedno, nieponumerowane jeszcze nawet SGP. Zatem postęp widoczny jest na pierwszy rzut oka…
No, nie wiem tylko, jak ten rozwój ma się do ograniczania śladu węglowego cyklu, co zostało uroczyście zaprzysiężone.
ZOBACZ Darcy Ward szczerze o porównaniach z Bartoszem Zmarzlikiem. "Od 2016 roku walczylibyśmy o tytuły"
Przyznaję, że gdy przed rokiem operator Indywidualnych Mistrzostw Świata zdradzał plany na sezon 2022, nie miałem nic przeciw przytuleniu juniorskich championatów do globalnych rozgrywek elity. Uważałem to za słuszną koncepcję, takie tworzenie święta speedwaya. Najpierw ścigają się małolaty, a do parku maszyn zaglądają Zmarzlik, Madsen czy Doyle, dodając wydarzeniu kolorytu i prestiżu. Tu i ówdzie rzucając w kierunku jakiegoś młodzieniaszka wskazówkę czy też słowo motywacyjne. A później małolaty, wraz z rodzicami, kibicują gwiazdom. Nawiązują się kontakty i znajomości, czasem rodzą plany.
W sumie to rozumiem ideę postępowania Discovery Sports Events. Łatwiej jest przecież stworzyć w Polsce czy Szwecji jednoturniejowy "cykl" SGP5, SGP7 czy, z czasem, SGP10 dla czteroletnich brzdąców niż zaklepać nową destynację dla SGP1 w Australii. I nie piszę tego złośliwie, tylko znając nieco życie. Przecież ta Discovery nie jest żadną żużlową Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy, tylko normalną firmą nastawioną na zysk. I nie jest jej winą, że dyscyplina istnieje ledwie w kilku krajach. Nie Discovery za to odpowiada. W sumie to płaci zawodnikom całkiem nieźle, skoro w zeszłym roku szesnasty zawodnik rundy Grand Prix otrzymywał 4,750 euro zapłaty, a więc bez mała tyle samo, co zwycięzca rundy Indywidualnych Mistrzostw Europy (5 tys. euro).
Sporo się pisze o pieniądzach w speedwayu, skoro mamy czasy pełnego zawodowstwa. Stąd żużel nie lubi rezerwowych, dostarczając sporo tematów na taki właśnie martwy sezon jak obecnie. Zastanawiamy się, kto powinien opuścić grudziądzki okręt i już dziś dywagujemy, dla kogo nie starczy miejsca w Betard Sparcie 2024. Nie spieramy się, kto winien trafić na rezerwę, lecz kto powinien wylecieć. I nic dziwnego, bo dziś na tor wyjeżdżają firmy, a firma, która nie świadczy usług, nie zarabia na siebie i swoich pracowników.
Ale za moich czasów - bo przysługuje mi już, niestety, prawo do używania takiego zwrotu - a więc za moich czasów wyglądało to inaczej. Do dziś pamiętam ze szczegółami zdobycze punktowe starych dobrych spartan, Henia Piekarskiego czy Krzysztofa Jankowskiego, po które sięgali jako rezerwiści złotej drużyny z lat 1993-95. Te wyjątkowe występy smakowały, bo jednak byli to spartanie z dawnej drużyny drugoligowej, z tego starego świata jeszcze, a potrafili zrobić coś ekstra w meczu ekstraklasowym z udziałem największych gwiazd. Przy czym czasy mieliśmy o tyle inne, że rezerwowych w każdej drużynie było dwóch. I ich obecność ważyła więcej.
Tak było w czerwcu 1993 roku, gdy rozpędzeni wrocławianie zdobyli Bydgoszcz (49:41) braci Gollobów, Andy'ego Smitha i Egona Skupienia, a moim bohaterem został Henka Piekarski - 7+1 (2,2*,2,1). Tak też było kilka miesięcy później, w piękny słoneczny październikowy dzień, gdy feta przypadła na domową potyczkę z Unią Leszno (57:33), a niepokonany z rezerwy okazał się nie ten wielki Jankes z Leszna, lecz nasz, wrocławski Jankes - 10+2 (3,2*,3,2*).
I jeszcze jedna uwaga. Mianowicie jakoś tak wyszło, że nazajutrz ekipa, która wywalczyła właśnie pierwszy tytuł DMP w historii wrocławskiego żużla, musiała odjechać spotkanie w Rybniku. I zdegradowany już wtedy ROW przejechał się po championach 59:31, odnosząc jedno z trzech i zdecydowanie najbardziej spektakularne zwycięstwo w sezonie. A podkreślam to, by pokazać, że choć 30 lat temu rodziło się właśnie zawodowstwo, to niekiedy zabawa była ważniejsza od mamony.
Dziś nikt by nie odpuścił tak kasowego meczu z marnym zespołem, tylko szedł jak po swoje, bo zima długa. Wtedy można było jeszcze odpuścić.
Chyba że przed takim meczem o pietruszkę pojawiły się nagle ustalenia dotyczące nowych stawek i nie były one zachęcające.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Quiz. Sprawdź swoją wiedzę o żużlu!
- Quiz. Sprawdź, czy potrafisz dopasować zawodnika do klubu, w którym będzie występował w tym roku