Aneta Kuźniar nie chce być nazywana menedżerem Andrieja Kudriaszowa, ale przez lata to właśnie ona pilnowała jego kariery. Żużel zna zresztą od dziecka, bo prywatnie jest córką znakomitego żużlowca, Grzegorza Kuźniara. 10 lat temu ujęło ją niezwykłe zaangażowanie Rosjanina i od tego czasu robi wszystko, by pomóc mu w spełnieniu marzeń. Obecnie mierzą się z najtrudniejszym wyzwaniem, bo u 31-letniego zawodnika zdiagnozowano zaawansowanego raka płaskonabłonkowego skóry, a lekarze sugerowali, że konieczna może okazać się amputacja chorej nogi. Oboje nie tracą jednak nadziei i liczą na szczęśliwe zakończenie.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Chory na nowotwór skóry rosyjski żużlowiec Andriej Kudriaszow przyznał ostatnio, że jest pani jedyną osobą z Polski, która od ponad roku wspiera go w walce z chorobą. To właśnie pani rozpoczęła zbiórkę pieniężną na potrzeby leczenia. Skąd u pani aż tak duże zaangażowanie w tę sprawę?
Aneta Kuźniar (inicjatorka zbiórki dla Andrieja Kudriaszowa): Znam się z Andriejem od 10 lat i traktuję go jak swojego syna. Przez lata pomagałam mu w karierze, więc gdy zachorował było dla mnie zupełnie naturalne, że będzie potrzebował mojej pomocy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Długo szukaliśmy lekarzy na własną rękę i trzymaliśmy chorobę w tajemnicy. Sytuacja stawała się jednak coraz dramatyczniejsza, dlatego ostatecznie musieliśmy prosić o pomoc.
Pani zaangażowanie wykracza poza zwykły zakres obowiązków menedżera zawodnika.
Nie lubię słowa menedżer, a już na pewno ja nie jestem menedżerem Andrieja. Nie chcę, żeby mnie tak nazywano, bo jak już mówiłam, traktuję go jak swojego syna. Menedżer to według mnie ktoś, kto zajmuje się tym profesjonalnie, jest to jego praca i źródło utrzymania, a ja przez te lata nie zarobiłam na żużlu choćby złotówki. Robiłam to, co trzeba było zrobić ze względu na mój stosunek do Andrieja. Zresztą widziałam w żużlu wielu menedżerów, którzy dobro zawodników mieli gdzieś i pozwalali, by ich podopieczni wyjeżdżali na tor bez polis ubezpieczeniowych czy opłaconych składek zdrowotnych. Z tego powodu słowo menedżer po prostu źle mi się kojarzy.
ZOBACZ Andriej Kudriaszow szczerze o chorobie i najbliższej przyszłości. Zobacz całą rozmowę!
Andriej Kudriaszow ogłosił publicznie chorobę i fakt zakończenia kariery dokładnie trzy tygodnie temu. Chwilę później ruszyła także zbiórka na jego leczenie. Do tej pory zebrano już 170 tysięcy złotych. Co panią najbardziej zaskoczyło w tym czasie?
Urzekło mnie zachowanie Artioma Łaguty, który bardzo zaangażował się w pomoc Andriejowi i wspiera go praktycznie każdego dnia. Dzięki niemu i prezesowi Sparty Wrocław Andrzejowi Rusko leczymy się w najlepszym miejscu dla Andrieja. Tak jak zawsze kibicowałam Andriejowi, teraz będę całym sercem kibicować Artiomowi i Sparcie. Zaskoczyło mnie, że aż tak mocno w zbiórkę zaangażowały się moje współpracowniczki i klienci, którzy nigdy nie widzieli żużla na żywo, a mimo to robią wszystko, by nam pomóc. Wzrusza mnie także ilość ciepłych słów kierowanych do Andrieja. Dziękuję każdemu z osobna za okazane wsparcie i pomoc. Przed nami długa droga, więc pieniądze bardzo się przydadzą.
Skąd w ogóle tak bliska relacja pomiędzy wami? Rosjanie nigdy nie mieli w Polsce szczególnie dobrej opinii.
Szczerze mówiąc, ja też tak myślałam, ale to wszystko zmieniło się, gdy poznałam Andrieja. To był zupełny przypadek, bo pojechałam na mecz żużlowy do Rawicza razem z mechanikami Camerona Woodwarda. Niespodziewanie podwózki do Warszawy szukał też Andriej. Podczas wspólnej podróży busem mieliśmy okazję się poznać i to była zupełnie inna rozmowa niż z zawodnikami z Polski. Jestem córką żużlowca, więc już wcześniej znałam wielu zawodników, ale Andriej ujął mnie swoją miłością do żużla i zaangażowaniem w karierę. Gdy mówił o tej dyscyplinie to świeciły mu się oczy. Widziałam jak długą drogę przeszedł, więc stopniowo zaczęłam mu coraz bardziej pomagać.
I tak stała się pani jego...
Po prostu jako księgowa zaproponowałam mu pomoc przy pilnowaniu dokumentów czy wystawianiu faktur. Potem zajęłam się uzyskaniem karty pobytu i obywatelstwa. Żeby ułatwić mu nieco karierę namawiałam na współpracę sponsorów, a także zdarzało mi się rozmawiać z władzami klubów o jego kontrakcie, ale raczej w temacie dokumentacji niż warunków finansowych, bo te Andriej z zasady ustalał sam. Gdy Andrieja nie było w Polsce, to zdarzało mi się występować jako pośrednik. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie pasuję do środowiska żużlowego i lepiej będzie, jak Andriej sam będzie zajmował się szukaniem sobie klubów.
Dlaczego?
Zawodowo zajmuję się biznesem, a tam panują nieco inne zasady niż w sporcie. Dla mnie słowo jest droższe od pieniędzy. Żużlowi działacze w większości kierują się innymi zasadami. Dla dobra Andrieja lepiej było, by on sam wybierał sobie kluby i zajmował się negocjacjami.
Od półtora roku kariera Andrieja została jednak zastopowana przez poważną chorobę. Domyślam się, że to musiał być także ogromny szok dla pani.
Najgorsze było to, że po każdym badaniu słyszeliśmy inną diagnozę. Raz lekarze zapewniali nas, że niestety Andriej ma nowotwór, a kilka tygodni później uspokajano, że wszystko jest w porządku. Nie wiedzieliśmy na czym stoimy, a takiej huśtawki emocji nie życzę nawet największym wrogom. Jeszcze pod koniec grudnia byliśmy na wizycie i lekarz zapewnił nas, że Andriej jest zdrowy, a do usunięcia pozostała malutka zmiana o wymiarach centymetr na centymetr. Byliśmy szczęśliwi, a Andriej miał już dogadane warunki kontraktu w Wybrzeżu Gdańsk. 28 grudnia pojechaliśmy na wycięcie tej małej zmiany i z bliska obserwowaliśmy "dyskusję" chirurgów. Jeden z nich powiedział, że faktycznie potrzebne jest szybkie cięcie, ale nie małej zmiany, a może i całej nogi, bo nie wiadomo, gdzie jest zlokalizowany przerzut.
To właśnie wtedy zdaliście sobie sprawę jak poważny jest stan Andrieja?
Wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy od lekarza, że być może konieczna będzie amputacja nogi. Kilka dni później znów zmiana nastrojów, bo badanie rezonansem magnetycznym nie pokazało żadnych niepokojących symptomów nowotworu. Znów nie wiedzieliśmy, co mamy o tym myśleć. Potem było badanie tomografem komputerowym i diagnoza, że jedyną możliwością leczenia Andrieja jest... amputacja nogi. Wtedy byliśmy już pewni, że jest znacznie gorzej niż myśleliśmy, a w nodze Andrieja pojawiły się przerzuty nowotworu. Zresztą on już wtedy praktycznie nie mógł chodzić. Zaczęło się gorączkowe poszukiwanie możliwości leczenia w Polsce i za granicą. Szybko okazało się, że tak naprawdę jedyną formą leczenia Andrieja, która może pomóc uratować nogi jest immunoterapia w Narodowym Instytucie Onkologii. Terapia cemiplimabem jest skuteczna w leczeniu raka płaskonabłonkowego skóry i wierzymy w to, że w przypadku Andrieja ona zadziała.
Pani mieszka w Warszawie, Andriej w Bydgoszczy. Jak rozwiązaliście to logistycznie?
Od kiedy Andriej bierze silne leki przeciwbólowe i nie może chodzić po prostu wsiadam w samochód, jadę do Bydgoszczy po Andrieja i razem ruszamy do Warszawy na wizyty u lekarzy lub w szpitalach. Mój rekord to 1250 kilometrów przejechanych w jeden dzień. Nie jest to jednak żadne bohaterstwo. Po prostu trzeba to było zrobić i tyle. Skoro nie było problemem pojechanie na mecz Andrieja do Landshut czy Daugavpils, to tym bardziej nie jest problematyczne pojechanie po Andrieja teraz. Całe szczęście uwielbiam jeździć samochodem. Jedynym problemem bywa czas, ale tu mogę liczyć na wsparcie swojego zespołu, który odciąża mnie jak tylko może, a także na wyrozumiałość klientów.
Domyślam się, że to pani przez ostatnie kilka miesięcy pokrywała wydatki na leki i kolejne badania dla Andrieja.
Nie chcę o tym mówić i nie przywiązuję do tego wagi, bo jak już wspominałam, nie traktuję Andrieja jak kolegi czy podopiecznego. Nie liczymy sobie wydatków. Wydaje mi się, że każdy człowiek w takiej sytuacji po prostu by pomagał i nie liczył wydatków. Raz ty pomagasz, a raz pomagają tobie. Poza tym Andriej przez lata żył bardzo oszczędnie, bo choć wielu może się zdziwić, to więcej niż na żużlu zarobiłby w normalnej pracy. On jednak kocha żużel, a pech nie studził jego zapału.
O czym konkretnie pani mówi?
Andriej w swojej karierze ani razu nie trafił na kogoś, kto potrafiłby mu zaufać w stu procentach. Jako obcokrajowiec w polskich klubach zawsze musiał walczyć o miejsce w składzie na treningach. Na opony i sprzęt wydawał więcej niż inni, bo musiał rywalizować nie tylko w meczach. Każdy bieg jechał z presją i musiał się martwić czy straci miejsce w składzie. Wielu zawodników ma to szczęście, że mogą spokojnie pracować nad formą, a nawet jeden nieudany mecz nic u nich nie zmienia. U nas tego spokoju nigdy nie było, a do tego doszły błędy z doborem silników i klubów.
Słynny był choćby konflikt z Władysławem Gollobem i Polonią Bydgoszcz, który trwał kilka miesięcy i skończył się wyrokiem Trybunału PZM.
Mam szacunek do pana Władysława Golloba za to, że pomógł Tomkowi i Jackowi w drodze na szczyt. Trzeba jednak przyznać, że jako prezes Polonii niezbyt sobie poradził. Andriej, jak i inni zawodnicy Polonii, był pokrzywdzony kilkukrotnie. Za pierwszym razem obiecano mu niezły kontrakt, ale tuż przed końcem okna transferowego zmieniono ustalenia i zaproponowano dużą obniżkę. Rok później z kolei już w trakcie sezonu Władysław Gollob obniżył wynagrodzenia zawodników, a pod koniec sezonu dodatkowo nałożył na Andrieja karę finansową. Ostatecznie Trybunał PZM uznał rację obu stron, ale to Polonia musiała dopłacić Andriejowi, a nie odwrotnie. Kolejne kluby to z kolei ciągła walka o skład, a gdy wreszcie w Lokomotivie Daugavpils miał mieć spokój, to nastała pandemia i Andriej nie mógł trenować w Polsce, a tylko w Daugavpils. Wiadomo, że to utrudniło sprawę i jazdy brakowało.
Wszyscy myślą, że żużlowcy zarabiają miliony.
Ekstraligowcy faktycznie mają komfortowe warunki i nie muszą się martwić o pieniądze. W I i II lidze zawodnicy płacą za sprzęt i serwisy takie same pieniądze, a zwykle zarabiają 5-6 razy mniej. Poza tym w niższych ligach jest większa walka o skład, bo praktycznie tylko ekstraligowe kluby dbają o komfort swoich gwiazd. Kończy się więc tak, że miliony zarabia się w PGE Ekstralidze, a reszta chłopaków walczy, by się tam dostać i zarabia tylko na życie. Każdy z nich ściga swoje marzenia o byciu najlepszym, ale tylko nielicznym się to udaje. Jak zostaniesz zaszufladkowany jako zawodnik pierwszo- czy drugoligowy, to potem trudno się przebić. Jestem przekonana, że sporo zawodników z pierwszej czy nawet drugiej ligi, dostając budżety i możliwości jakie mają zawodnicy w Ekstralidze, poradziłoby sobie na tym szczeblu rozgrywek.
Żużel w pani życiu jest jednak od zawsze, bo jest pani córką znanego rzeszowskiego żużlowca Grzegorza Kuźniara i bratanicą tragicznie zmarłego Wiesława Kuźniara. Tragiczne wydarzenia nie zniechęciły pani do tej dyscypliny?
Urodziłam się dwa tygodnie po tragicznym wypadku, w którym zmarł mój wujek. Naturalne, że nie pamiętam tego zdarzenia. Co więcej, w rodzinie nigdy nie poruszaliśmy tego tematu, a o tym, że tata przez lata żył z traumą po wypadku ze swoim bratem (Grzegorz rywalizował na treningu z Wiesławem, a po przejechaniu linii mety ich motocykle nieszczęśliwie się sczepiły, co doprowadziło do śmiertelnego wypadku - dop. aut.), dowiedziałam się dopiero niedawno, gdy obejrzałam jego wywiad dla jednego z portali. My sami nigdy o tym nie rozmawialiśmy, bo skoro tata sam nie poruszał tego tematu, to i ja nie zaczynałam dyskusji. Żużel jest jednak częścią naszego życia, więc regularnie komentujemy wydarzenia.
Teraz kobiet w żużlu jest już całkiem sporo, ale jeszcze kilka lat temu kobiety nie były mile widziane w parkach maszyn i bardzo rzadko reprezentowały zawodników w kontaktach z klubami. Odczuła pani wrogość ze strony prezesów tylko dlatego, że jest pani kobietą?
Nigdy się tym specjalnie nie interesowałam, bo zawsze obracałam się w towarzystwie mężczyzn. Żeby mieć bliżej na stadion poszłam do technikum elektroniczno-mechanicznego. W klasie oczywiście byłam jedyną dziewczyną wśród 41 chłopaków, a gdy tylko na stadionie zaczynały warczeć motocykle, to ja myślałam już tylko o tym, jak zerwać się z lekcji.
Nie boi się pani trudnych wyzwań. To prawda, że wystąpiła pani o wizę do Rosji?
Zgadza się i mam nadzieję, że ją dostanę. Chodzi o to, że niedługo wizę do Polski ma odebrać siostra Andrieja, a chwilę później mama jego żony. Obecnie nie ma jednak bezpośrednich lotów z Moskwy do Polski, więc ktoś musi pojechać po nie do Kaliningradu. To będzie skomplikowana akcja, bo sama nigdy nie byłam w Rosji, ale wyraziłam gotowość, by podjąć się tego wyzwania.
Andriej przyjął w czwartek pierwszą dawkę leku na nowotwór skóry. Czy to oznacza, że w końcu jest nieco więcej optymizmu?
Do końca bałam się o tym mówić, bo po wcześniejszych doświadczeniach po prostu obawiałam się, że może zdarzyć się coś niedobrego. Andriej nie miał zbyt dobrych wyników badań, ale dwie doby spędzone w szpitalu poprawiły sytuację i ostatecznie w czwartek została mu podana pierwsza dawka leku. Wracając do Bydgoszczy kupiliśmy specjalne suplementy diety dla osób chorujących na nowotwory, bo Andriej musi teraz bardzo pilnować diety i swoich wyników. Warunkiem pozostawania w programie lekowym jest utrzymanie wszystkich parametrów organizmu w normie. W dalszym ciągu przyjmuje sporo silnych leków przeciwbólowych, które nie są zdrowe dla organizmu, ale liczymy, że poprawa będzie widoczna stopniowo po każdym wlewie.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Żużel cierpi przez złe zarządzanie?
Władze GKSŻ wyjaśniają sytuację z brakiem medalu