Kamil Hynek: Pierwsze pytanie muszę skierować w stronę twojego zdrowia. Jak się obecnie czujesz po tym feralnym upadku w Miszkolcu, gdzie po nieszczęśliwym uślizgu złamałeś kręgosłup. Twoja przerwa miała trwać około trzech miesięcy bez rehabilitacji. Chciałeś przy "dobry wiatrach" wrócić na Zlatą Prilbę, a tymczasem jeździłeś już w połowie września. Jak to możliwe?
Hynek Stichauer: Leczenie przebiegło bardzo sprawnie, w tym momencie nie czuję już żadnych skutków kontuzji kręgosłupa. Na początku było ciężko, nie zaprzeczam. Miałem kłopoty ze spaniem, ale byłem cierpliwy i teraz myślę już tylko o dokończeniu sezonu, bo tej jazdy na motocyklu strasznie mi brakuje. Dlatego szukam możliwości ścigania się gdzie tylko mogę.
I co wyniknęło z tych poszukiwań, jakie masz najbliższe plany?
- Z racji tego, że przebywam obecnie na Wyspach Brytyjskich zaproponowano mi starty w przyszłotygodniowych turniejach w Berwick i Sheffield. Niestety w tym roku rozdział pod tytułem "Anglia" zamykam bezpowrotnie. W Europie myślę, że wystartuję na pewno w jednym z turniejów, który zostanie rozegrany w Polsce. Nie ma ich w planach już chyba zbyt wiele, więc może niektórzy się domyślą, o który chodzi (śmiech). Sam ze swojej strony nie chciałbym wychodzić przed szereg i zdradzać nazwy zawodów, bo tak do końca nie dopiąłem jeszcze ostatnich szczegółów odnośnie występu w nim. Na deser zostawiłem najciekawszą część moich planów. Drugiego grudnia razem z Adrianem Rymelem i Manuelem Hauzingerem wyjeżdżamy na Mistrzostwa Argentyny.
Argentyna to bardzo egzotyczne miejsce do uprawiania tego sportu, a dla europejskiego zawodnika to już w ogóle brzmi jak abstrakcja, co Cię tam sprowadza?
- Tak jak wspominałem nie miałem zbyt wielu okazji do pokazania się w tym sezonie, choć planów było doprawdy bez liku. Dlatego też propozycja startów w tym rejonie świata spadła mi wprost z nieba. Będę miał towarzystwo świetnie znanych mi kolegów dlatego bardzo cieszę się na ten wyjazd. Wszystkie bilety i noclegi są już "zaklepane" więc nie ma odwrotu. Na dwa miesiące przenoszę się do Ameryki Południowej.
Wspomniałeś, że przebywasz obecnie w Anglii, czyżby miało to związek z twoim małym wkładem w tytuł Drużynowego Mistrza Elite League z Wolverhampton Wolves. Świętowałeś z kolegami?
- Tak, dokładnie. Zostałem zaproszony przez promotorów "Wilków" na poniedziałkowy mecz do Swindon. Ucieszyłem się bardzo, że pamiętają o mnie dlatego nie odmówiłem i wspólnie z kolegami byłem obecny na wielkiej fecie naszej drużyny. Byłem przekonany, że obronimy zaliczkę z pierwszego meczu. Teraz z kolei cały czas korzystam z gościny działaczy Wolverhampton i do przyszłego tygodnia zostaję w Anglii.
Kontynuując wyspiarski wątek wspomniałeś o niedoszłych towarzyskich startach w Sheffield i Berwick. Są to kluby z Premier League, a więc definitywnie kończysz współpracę z Wolverhampton Wolves?
- W Wolverhampton na przyszły rok raczej na pewno nie zostanę ponieważ sam jestem sobie poniekąd winien. Rzuciłem się na głęboką wodę bez odpowiedniego przygotowania sprzętowego na Elite League. Może potem było trochę lepiej, ale na początku wszyscy widzieli jak to wyglądało, a moja średnia jest tego potwierdzeniem. Za zapleczem najlepszej ligi w Wielkiej Brytanii przemawia przede wszystkim to, że możesz startować w Premier League, a czasem wskakiwać na zastępstwo do Elite. Jest to o tyle korzystniejsze, że nabierasz doświadczenia, jest zdecydowanie łatwiej o zwycięstwa, a co za tym idzie nabierasz pewności siebie, że w tej lidze jesteś w stanie wygrywać wyścigi i coś osiągnąć. Minusem jest niestety to, że wiele klubów jeździ tam w niedzielę, co pokrywa się z polską ligą, która dla mnie osobiście jest najważniejsza i priorytetowa. Nie chcę przerabiać tego czego doświadczyli np. Adrian Rymel i Tomasz Piszcz, musieli jeździć w Anglii opuszczając wiele kolejek w Polsce. Przypłacając to zawieszeniami czy innymi karami.
Twoja polska ekipa KMŻ Redstar Lublin odpadła na etapie półfinałów drugiej ligi, z kolei inny twój były klub Speedway Miszkolc awansował do pierwszej ligi. Zawsze podkreślałeś, że jednym z twoich marzeń jest przejście na kolejny szczebel w polskiej lidze. Dlatego pytanie nasuwa się samo, chciałbyś wrócić do pierwszoligowego już węgierskiego klubu czy czujesz się na tyle dobrze w Lublinie, że nie wykluczasz pozostania?
- Do Miszkolca raczej na pewno nie wrócę, po pierwsze zalegają mi jeszcze pieniądze z sezonu 2008, a na dodatek nie mogę się o nie doprosić. Los chciał, że jeden z działaczy był na Prilbie i go złapałem pytając kiedy oddadzą mi zarobione na torze należności. Podobno mają mi przelać je w grudniu, ale kto ich tam tak naprawdę wie. Lublin jest jedną z opcji, której oczywiście nie wykluczam, świetnie mi się jeździło na tamtejszym torze, a dodatkowo panowała fajna atmosfera na trybunach. Było mnóstwo dowodów sympatii ze strony miejscowych kibiców. Problem w tym, że tam również wszystko nie zostało mi spłacone. Jest jeszcze dużo czasu na rozważania, a ja przecież nie zakończyłem jeszcze sezonu 2009.
Twoja czeska drużyna ZP Pardubice nie obroniła tytułu Mistrza Czech, ty do czasu odniesienia kontuzji byłeś jej podstawowym zawodnikiem, natomiast potem nie pojechałeś już w żadnym czwórmeczu, dlaczego?
- Na początku szefostwo powiedziało nam jasno, nie ma pieniędzy na stranieri, więc jadę ja i Tomas Suchanek. Potem w składzie na play offy zaczęli pojawiać się Matej Ferjan i Jesper Monberg. Dla kogoś musiało braknąć miejsca, przecież mamy jeszcze braci Drymlów. Padło na mnie m.in. dlatego, że nie było pewności jak będę spisywał się po kontuzji.
Tegorocznej Zlatej Prilby również nie zaliczysz do udanych, odpadłeś już na wczesnym etapie. Czyżby bojaźń o zdrowie przy jeździe w szóstkę?
- Zdecydowanie nie. Nasz pardubicki tor jest tak specyficzny, że trzeba mieć bardzo mocne silniki i świetnie czuć krawężnik, który jest tam wiodącym polem do jazdy. Ja tego powiem szczerze w końcówce sezonu już nie mam. Przyszły rok będzie za to dla mnie wielkim przedsięwzięciem inwestycyjnym. Potrzebuję dobrych silników na Anglię i inne ligi europejskie dlatego już mam na oku kilku dobrej klasy tunerów. Jestem po rozmowach z Polakami oraz z Brytyjczykiem, który robi kapitalny sprzęt na Wyspy. Wystarczy, że powiem Mike Lee i wszyscy doskonale wiedzą jak jeżdżą jego "podopieczni" Tai Woffinden czy Niels Kristian Iversen.