Dramat Golloba rozegrał się pod koniec kwietnia 2017 roku, gdy podczas amatorskich zawodów motocrossowych w Chełmnie upadł tak nieszczęśliwie, że uszkodził rdzeń kręgowy. Legendarny żużlowiec ponad tydzień walczył o życie, a potem rozpoczął długą walkę z bólem.
Dziś najgorsze jest już za nim. Były mistrz wierzy nie tylko w to, że będzie mógł poruszać się samodzielnie, ale także w start w najtrudniejszym rajdzie świata. I nie jest to marzenie wydumane.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Po zimowej przerwie wrócił pan do pracy w Canal+ i mocno zaskoczył fanów wyglądem. To magia telewizji?
Tomasz Gollob (żużlowy mistrz świata z 2010 roku): Nie, to nie magia. W połowie 2022 roku narzuciłem sobie ostre reguły i robię wszystko, by wkrótce móc powiedzieć, że wróciłem do wagi z mistrzowskiego sezonu 2010. Wtedy przy 180 centymetrach wzrostu ważyłem 65 kilogramów. Teraz do tego celu brakuje mi naprawdę niewiele. Muszę jednak przyznać, że dojście do takiej wagi jest znacznie trudniejsze niż kiedyś. Nie chodzę, więc nie mam aż tyle ruchu co kiedyś. Aby osiągnąć cel, musiałem podporządkować całe życie odchudzaniu i treningom.
ZOBACZ WIDEO: Wraca do Ekstraligi po 7 latach. "Wtedy były duże braki, dziś jestem silniejszy"
A co z bólem, który towarzyszył panu całą dobę?
Wciąż mi towarzyszy i będzie towarzyszył jeszcze przez dłuższy czas. Na razie medycyna nie wymyśliła żadnej sprawdzonej metody na moje dolegliwości, a ja musiałem nauczyć się z tym żyć. Obserwuję, co dzieje się w medycynie, i jestem gotowy poddać się zabiegom, jeśli tylko profesor Marek Harat nie będzie miał nic przeciwko. Cieszę się z mniejszych sukcesów i małych postępów w rehabilitacji. Gdy jestem lżejszy, jest łatwiej choćby się przemieszczać, czy robić inne rzeczy.
Mówi pan o postępach w rehabilitacji. Co to dokładnie oznacza?
Od roku dużo czasu poświęcam na ćwiczenia pionizujące, podczas których pracują mięśnie całego ciała. Przy pomocy specjalnych urządzeń potrafię już ustać bez przerwy ponad dwie godziny. Nigdy bym nie pomyślał, że samo stanie może być aż tak męczące, ale także sprawiać tyle frajdy. Trzy godziny stania to dla mnie wciąż sporo, ale często trenuję w trzech seriach po godzinie i daję sobie radę.
Będzie możliwe samodzielne poruszanie się z pomocą ortez?
Bardzo wierzę, że ten moment w końcu nadejdzie. Moją motywacją do codziennego wysiłku jest to, by osiągnąć poziom sprawności porównywalny do Krzysztofa Cegielskiego. Jemu też na początku nie dawano nadziei, a teraz porusza się całkiem swobodnie.
Kiedy to według rehabilitantów mogłoby się stać?
To zależy od organizmu. Najważniejsze to trenować i dbać o zdrowie. Zresztą dla mnie nie ma znaczenia, czy zdarzy się to za rok, czy za dwa. Motywacji mi nie zabraknie. Już teraz mam znacznie więcej energii niż kiedyś.
Ile godzin dziennie zajmują panu treningi?
Trudno to zmierzyć, ale staram się wykorzystywać na to każdą wolną chwilę. Gdy jeżdżę do szpitala, zajmuje mi to pół dnia. Gdy wracam do domu, też staram się wykonać ćwiczenia. Całe moje życie kręci się wokół kolejnych ćwiczeń rehabilitacyjnych. Jestem nawet bardziej zaangażowany niż podczas sportowej kariery. Wtedy też trenowałem bardzo dużo, ale i tak mniej niż teraz.
Miewa pan w ogóle słabsze dni, gdy traci nadzieję?
Wiadomo, że gorsze chwile się zdarzają, a u mnie ma to bezpośredni związek z pogodą. Gdy pada deszcz, albo jest zimno, automatycznie czuję się gorzej i trudniej mi podejmować maksymalny wysiłek.
Ostatnio pana kolega z toru, Szymon Woźniak przyznał na antenie Canal+, że bardzo chciałby wybrać się z panem na rower. To prawda, że został pan miłośnikiem jazdy na handbike’u, czyli trzykołowym rowerze napędzanym siłą rąk?
Rehabilitanci zasugerowali mi to rozwiązanie, bo ten sprzęt aktywuje mięśnie całego ciała. Spróbowałem i... spodobało mi się. W sezonie zimowym jeżdżę głównie w domu na trenażerze, ale gdy tylko zrobi się cieplej, znów wrócę na szosę i będę przejeżdżał w ten sposób wiele kilometrów.
To znaczy, że zamierza pan rzucić wyzwanie byłemu żużlowcowi i mistrzowi paraolimpijskiemu w handbike'ach, Rafałowi Wilkowi?
Lubię ten sport, ale od razu zaznaczam, że nie czuję, by to była moja mocna strona. Poza tym, po prawie 40 latach rywalizacji na torach żużlowych i motocrossowych mam dość ścigania. Jazdę na handbike’u traktuję jako trening, a przede wszystkim metodę rehabilitacji. Zapewniam, że nigdy nie wezmę udziału w żadnych zawodach.
Jeszcze nie tak dawno deklarował pan chęć startu w Rajdzie Dakar. To aktualne?
Oczywiście, że tak. Zdaję sobie sprawę, że aby podołać temu wyzwaniu, muszę być jeszcze lepiej przygotowany niż teraz, ale wierzę, że to uda się osiągnąć. Wciąż uwielbiam jeździć samochodem, a od kiedy wróciłem za kierownicę, spędzam w nim sporo czasu. Kiedyś może byłoby to niemożliwe, ale dziś technologia poszła do przodu i nie ma problemu, by dopasować samochód do moich wymagań.
Od kilku miesięcy można odnieść wrażenie, że uśmiech nie schodzi z pana twarzy. Naprawdę jest aż tak dobrze?
Pogodziłem się ze swoją sytuacją i wiem, że przynajmniej na razie nie ma szans na radykalną zmianę mojego stanu zdrowia. Czuję się jednak nieźle, dlatego postanowiłem, że przy okazji publicznych wystąpień będę przekazywał ludziom coś pozytywnego.
Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Miedziński już po badaniach. Znamy wyniki
Dodatkowa motywacja dla juniorów