Justin Sedgmen w listopadowym okienku transferowym zdecydował się na podpisanie kontraktu z Optibet Lokomotivem Daugavpils. Australijczyk uczynił to jednak w ramach umowy tzw. "warszawskiej", co dawało mu wolną rękę na szukanie nowego pracodawcy, a niekoniecznie walkę o szansę na Łotwie.
Żużlowiec w trakcie europejskiej zimy szalał w ojczyźnie. Spisywał się bardzo dobrze, a wiele razy za jego plecami do mety dojeżdżały gwiazdy PGE Ekstraligi - Chris Holder, Tai Woffinden, czy Jaimon Lidsey.
Nie miał problemów, by pokonywać jeźdźców z 1. Ligi Żużlowej, czy 2. Ligi Żużlowej. Więcej o jego wynikach można przeczytać TUTAJ.
Interesowało się nim wielu kibiców, a on cierpliwie czekał - na szansę od Nikołaja Kokina lub też na oferty. I doczekał się. W czwartek został potwierdzony do startów w barwach łotewskiego Lokomotivu i najpewniej wystartuje w sobotnim meczu z Texom Stalą Rzeszów.
Łotysze awizując zestawienie zostawili sobie wolne miejsce pod numerem dziesiątym, więc spodziewać się można, że to tam znajdzie się Sedgmen.
Czytaj także:
Słowa dotrzymali i żużel wrócił do Świętochłowic. "Warto polegać na pewnych ludziach"
Po wielu latach intensywnych działań dopięli swego. "Dla tych kibiców warto to robić"
ZOBACZ WIDEO: Andrzej Rusko o zagranicznym juniorze. "Ponosimy straty wizerunkowe tu i teraz"