2013, 2015 i 2018 - to w tych latach Tai Woffinden był na szczycie światowego speedwaya. Brytyjczyk mówi otwarcie, że choć w ostatnich latach miał więcej upadków niż wzlotów, to wciąż jest głodny sukcesów.
- Każdy chce być na szczycie. Jednak tylko jeden facet każdego roku może tego dokonać - mówi otwarcie Woffinden w rozmowie ze "Speedway Starem".
Brytyjczyk jedenaście razy wygrywał poszczególne rundy Grand Prix, a trzykrotnie czynił to na praskiej Markecie. Ostatni raz hymnu narodowego za sprawą swojego triumfu słuchał jednak już bardzo dawno, bo 6 października 2018 roku w Toruniu.
Pytany, czy w wieku 33 lat mając na swoim koncie przynajmniej jeden medal każdego koloru, czuje jeszcze głód walki o złoto. - Bez wątpienia. Nie jestem miłym człowiekiem kiedy przegrywam. To też pokazuje, że kryje się we mnie mnóstwo emocji. Jeśli dojadę do takiego momentu, że będę tak mówił, to znaczy, że trzeba zaprzestać z jazdą. Moje cele? Mistrzostwo świata, a także triumfy w lidze polskiej i angielskiej. To priorytet - dodał.
ZOBACZ WIDEO: Nie od razu się zdecydował. Rafał Okoniewski o kulisach podpisania kontraktu z Unią Leszno
Brytyjczyk nie ukrywa, że najbardziej smakują mu zwycięstwa na wielkich stadionach, jak na przykład ten w Warszawie czy walijskim Cardiff. Na PGE Narodowym udawało mu się wygrywać dwukrotnie - w 2016 i 2018 roku. Nigdy nie miał okazji odnieść sukcesu na własnej ziemi. Szczytem była druga pozycja (2014, 2016, 2018). Lepsi byli od niego wówczas Greg Hancock, dwa lata później Antonio Lindbaeck, a jeszcze później Bartosz Zmarzlik.
- Jeśli miałbym gdzieś jeszcze wygrać, to z pewnością chciałbym tego dokonać w Warszawie. Kiedy stoisz na szczycie podium, a wrzawę robi 55 tysięcy ludzi... To wyjątkowe - przyznał.
Czytaj także:
1. Obejrzą debiut Pedersena w nowym zespole za darmo
2. Kolejna liga odsłoniła karty. Bez dwóch największych gwiazd i z 52-letnim weteranem