Po bandzie: To nie tory Zmarzlika? [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

- Grand Prix to wciąż święto speedwaya, choć piętą achillesową cyklu pozostaje kompletowanie stawki rok wcześniej. W rezultacie miejsce w elicie ma DJ Tajski, a nie mają go Thomsen czy Fricke - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

„Po bandzie” to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek „Pół wieku na czarno” i „Rozliczenie”, laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

To co, w meczach Orlen Oil Motoru najbardziej nas zaczyna interesować, czy szybszy jest Zmarzlik, czy może Jack Holder?

Wystarczyło jedno zwycięstwo Australijczyka na otwarcie tegorocznych Indywidualnych Mistrzostw Świata, by zachwiało to naszą pewnością siebie i bezwarunkową wiarą w piąty tytuł Polaka. Oczywiście, wciąż liczymy na podtrzymanie zwycięskiej serii Zmarzlika, niemniej dostrzegamy też walory przeciwnika, który do ścisłej światowej czołówki dobijał się w sposób metodyczny. To dopiero jego trzeci sezon w elicie, z czego w pierwszym (2022) nauczył się przegrywać, natomiast w kolejnym - bardziej wygrywać. Posmakował już wówczas podium i opił się na nim szampana.

ZOBACZ WIDEO: Andrzej Lebiediew sprzedał restaurację. Zdradził powody

Dlatego na sobotnią, stołeczną Grand Prix Polski czekamy z niemałą ciekawością. Niech no tylko Holder znów się uplasuje przed kolegą z Motoru i zaczniemy mu się przyglądać z jeszcze większą uwagą. Choć, rzecz jasna, oczami wyobraźni widzimy inny scenariusz, w którym to Bartosz wychodzi na prowadzenie klasyfikacji generalnej. Mimo że najbliższe destynacje w kalendarzu niekoniecznie są skrojone pod naszego reprezentanta. By się dostał do odsypanego, używając terminologii komentatorów i ekspertów, tzn. by dotrwał do Malilli (15 czerwca) czy Gorzowa (29 czerwca), musi najpierw przejechać przez Warszawę, Landshut oraz Pragę, którą to statystycy próbowali mu obrzydzić. Jednak przed rokiem i tam wjechał do finału, plasując się na czwartym miejscu. Tuż za Holderem.

Być może teraz Zmarzlik też pokaże, że nie ma torów lubianych i nielubianych, tylko jest forma dobra lub zła. Tak jak dla Tomasza Golloba w mistrzowskim sezonie 2010 łatwym torem okazała się nawet agrafka w Cardiff. A przeszkodą tylko kłopot sprzętowy.

W Warszawie jako przystawkę zaserwują nam kwalifikacje zakończone jednym wyścigiem. Najpierw jednak stawka zostanie podzielona na cztery grupy po czterech zawodników. Ci, którzy uzyskają w poszczególnych grupach najlepsze czasy (każdy ma na to dwie minuty), dostaną się do wspomnianego biegu, gdzie do zdobycia jest w sumie 10 punktów - cztery za zwycięstwo oraz trzy, dwa i jeden za kolejne miejsca. Nie jest to system idealny, skoro do wyścigu punktowanego może się dostać ktoś z czasem piątym czy ósmym, a nie ten z rezultatem czwartym. Tor się przecież zmienia i jedna grupa może trafić na lepsze warunki, a druga na gorsze.

Nie wróżę tej zabawie wielkiej kariery, bo nie ma w motorsporcie bardziej nudnych rozwiązań niż jazda w pojedynkę. Niż ściganie się z czasem i z wiatrem, a nie z rywalami. Natomiast jedna ściganka na koniec to trochę mało, by rzucić wszystko i się temu oddać w porze obiadowej. Tak jednak operator cyklu próbuje nam go urozmaicić przed rywalizacją na czasowych torach w stolicy Polski oraz Walii.

Niezmienna pozostaje natomiast zasada - bij mistrza. Kiedy w niedzielę Madsen ograł Zmarzlika pod Jasną Górą, w euforii zdecydował się na rundę honorową, choć jego Włókniarz tracił wtedy do gości sześć oczek. Pozostaje zatem postawić pytanie, czy to jeszcze jego Włókniarz. No ale w żużlu wiele się dzieje pod wpływem chwili i w skrajnych emocjach. Również w niedzielę mieliśmy już drugą tego typu sytuację (pierwsza była we Wrocławiu), gdy Przemysław Pawlicki kładzie się z motocyklem bądź z niego wyskakuje „na wszelki wypadek”. Jakiś taki wyrobił w sobie nawyk, choć umiejętności ma przecież na tyle, by utrzymywać się w siodle.

Grand Prix to wciąż święto speedwaya, chociaż piętą achillesową cyklu pozostaje kompletowanie stawki rok wcześniej. Bo przez zimę w dyscyplinie się zmienia mnóstwo. W rezultacie miejsce w elicie ma DJ Tajski, a nie mają choćby Thomsen czy Fricke. W tym względzie globalne mistrzostwa przewyższa cykl SEC. Tu dzikie karty można wręczać w bardziej właściwe ręce, bo odbywa się to tuż przed startem rozgrywek. Z pełną wiedzą o aktualnym układzie sił.

Choć ja, powtórzę, poszedłbym krok dalej i do jazdy w indywidualnych mistrzostwach Europy dopuścił także… Australijczyków. W tym celu wystarczy tylko zmienić nazwę na OTWARTE indywidualne mistrzostwa Europy, a korzyścią byłoby zagospodarowanie kogoś takiego jak Fricke, wypluty przez cykl IMŚ. Umówmy się, że światowy żużel przetrwał niemal tylko w granicach Europy, więc taki Fricke to swój chłop. To jeden z nas.

Zresztą, nie takie freaki i nie takie regulaminowe dziwolągi generuje ta piękna dyscyplina. Wystarczy wspomnieć, że w Krajowej Lidze Żużlowej jeżdżą ekipy z Niemiec oraz Łotwy, natomiast MŚ w long tracku organizuje się na torach klasycznych w Rzeszowie czy Ostrowie.

Wojciech Koerber

Czytaj także:
Takich smaczków nam brakowało. Mocna "szpila" w Falubaz po derbach
Żużel. Woffinden rujnuje swoją legendę we Wrocławiu. Czy wszystkiemu winne są motocykle?

Źródło artykułu: WP SportoweFakty