Wiktoria Piszczek jest uczennicą szkoły średniej. Na co dzień skupia się jednak nie tylko na edukacji, ale i na tym, by odpowiednio troszczyć się o tor żużlowej Polonii Piła. W rozmowie z serwisem polskizuzel.pl ujawniła, że karierę w roli toromistrza rozpoczęła... przypadkiem.
- Miałam być na chwilę, pomóc tacie w jednym meczu, a jestem już trzy lata - wyznała. Nie ukrywała również, że początkowo czuła stres, ale teraz jest już zdecydowanie lepiej. Wiktoria współpracuje między innymi z Hansem Nielsenem (menedżer Polonii) czy Norbertem Kościuchem (zawodnik i główny trener akademii Polonii).
Kościuch o jej poczynaniach wypowiada się bardzo pochlebnie. - Dziewczyna sobie świetnie radzi. Nie należy jej skreślać z uwagi na to, że jest kobietą. Nie można się tutaj kierować stereotypami. Sam nie wiem, skąd się to wzięło, że dziewczyna nie może być toromistrzem. Czasami może się lepiej w tym sprawdzać, niż niejeden facet. Panowie pojawiają się w kuchni, więc i kobieta może znaleźć się z tej drugiej strony. W ogóle nie rozumiem tego wielkiego poruszenia wokół tego tematu - powiedział w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Janowski, Holloway i Cegielski
- Może jakieś stereotypy w końcu zaczynają się łamać. Ona sobie świetnie radzi i tyle. Być może przetrze szlak dla innych kobiet. Oczywiście trzeba to po prostu lubić. Nie jest to łatwa praca. Jeżeli ktoś nie będzie za tym przepadać, to na pewno w to nie pójdzie. Tak samo zresztą jest w przypadku każdej innej dziedziny - dodał.
A jak układa się jego współpraca z Wiktorią Piszczek? - Dziewczyna wie, co robić i robi to dobrze. Generalnie za wiele nie trzeba nawet ingerować w jej pracę. Jakieś nasze wskazówki zawsze jej się przydadzą, ale póki co działa dobrze. Nie mam żadnych przeciwwskazań - dodał.
"Bardzo ciężka praca"
Jacek Frątczak, były menedżer klubów z Zielonej Góry i Torunia, na przestrzeni lat przekonał się o tym, co oznacza praca toromistrza. Dziś bez zawahania się daje do zrozumienia, że nie jest to lekki kawałek chleba. - To rzeczywiście jest bardzo ciężka praca. Generalnie toromistrz operuje nie tylko ciągnikiem, ale i np. łopatą. Dochodzi tutaj wiele różnych kwestii. Jeżeli zaś chodzi o samą sprawę nawierzchni, to niekiedy trzeba też trochę popracować. To czasochłonna praca - podkreślił w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Mnie w niektórych sytuacjach też zdarzało się wsiąść na traktor i tor "poszynować" czy polać polewaczką. Tutaj to kwestia umiejętności poruszania się danym pojazdem, czego oczywiście można się nauczyć. To jednak absolutnie ciężka praca - jeździ się w kółko i trzeba być skupionym na takim organicznym działaniu - to praca u podstaw - dodał.
Pokusił się również o wyjaśnienie, na czym musi skupiać się toromistrz. Zaznaczył jednocześnie, że praca w tej roli jest wyzwaniem nie tylko pod kątem fizycznym. Ważna jest również sfera mentalna.
- Chodzi o przerzucenie toru, bronowanie, przygotowywanie startu czy zmianę maszyn. Generalnie ja podziwiam, bo to trudny temat pod kątem fizycznym, ale i psychicznym. Nie mamy wpływu na wszystkie czynniki, co jest kluczowe. Elementy, które są od nas niezależne, oddziałują na tor. Trzeba mocno reagować i działać tak, żeby za bardzo się nie pomylić i stworzyć zawodnikom odpowiednie warunki do ścigania. To również wielka odpowiedzialność - kontynuował.
Frątczak nie ukrywał, że odwaga Wiktorii Piszczek jest dla niego imponująca.
- Naprawdę podziwiam Wiktorię. Duży szacunek za to, że przedstawicielka płci pięknej zdecydowała się na taką pracę. Z natury to płeć dużo bardziej delikatna od męskiej. Nie da się ukryć, że tutaj walory techniczne - umiejętność poruszania się sprzętem, myślenie, czy podejmowanie decyzji - są bardzo ważne. Są one wręcz dominujące względem parametrów fizycznych. W związku z tym mam wrażenie, że to nie ostatnia kobieta w tej roli - podsumował.
Najpierw były ciągniki, później polewaczka
W pierwszej kolejności Wiktoria Piszczek jeździła ciągnikami. Później wsiadła również za kierownicę polewaczki. W ciągu trzech lat nauczyła się wszystkiego, co musi potrafić toromistrz.
- Polewaczka to połowa pracy. Wcześniej jest ciągnik. Młynkujemy tor, potem równamy, lejemy i ubijamy. To tak w dużym skrócie - zaznaczyła w rozmowie z polskizuzel.pl.
Ujawniła też, że zawodnicy są zadowoleni z tego, jak pracuje.
- Tak, bardzo chwalą. A poza tym wiadomo, że w tej pracy, to jak w życiu. Są lepsze i gorsze dni. Mamy jednak z tatą taką filozofię, że lepiej się cieszyć niż smucić. Lepiej się pośmiać niż płakać. Dla nas każdy dzień spędzony na torze, przygotowanie go, jest wielką frajdą i świetną zabawą - zdradziła.
Do tej pracy wciągnął ją właśnie ojciec. Czy teraz go zastąpi? - Teraz będę wyjeżdżać oficjalnie na meczach. Wcześniej robiłam to tylko na treningach. Na meczach byłam jako pasażer. Teraz może być na odwrót. W sumie jednak, jak powiedziałam, nieoficjalnie jestem trzy lata, a oficjalnie od kilku dni - spostrzegła.
- Moja praca w klubie robi wrażenie i budzi zainteresowanie, ale bohaterem bym się nie nazwała. A nawet jeśli, to tak, jak powiedziałam, zostałam nim przez przypadek - zakończyła Wiktoria Piszczek, dopytywana o to, czy została bohaterem w swojej szkole.
Czytaj także:
> Tomasz Gapiński wściekł się na torze na Adriana Gałę. Zdradził, co mu powiedział
> Nie pozostawia suchej nitki na Woźniaku. "Powinien wygonić tego Hancocka od siebie"