- Może trzeba przerwać wszystkie chore układy i przestać wydawać pieniądze na nieudaczników, którzy nie znają słowa ambicja - tak Tadeusz Zdunek w rozmowie z WP SportoweFakty zareagował na spadek żużlowców Energi Wybrzeże Gdańsk z Metalkas 2. Ekstraligi. Ekipa znad morza na papierze wyglądała nie najgorzej, miała w swoich szeregach dwóch wicemistrzów świata, a wygrała tylko jeden mecz i pożegnała się z I-ligowym poziomem.
Koniec pewnej ery w Gdańsku?
Spadek gdańszczan na II-ligowy szczebel nie jest jednak zaskoczeniem, bo Wybrzeże od kilku lat znajdowało się w marazmie. Stadion trąci myszką i wymaga kapitalnego remontu, władze miasta niekoniecznie dostrzegają potencjał żużla. Tymczasem koszty funkcjonowania w środowisku rosną jak szalone.
Kilka lat temu Zdunek, wykładając własne środki, był w stanie zbudować ekipę na miarę walki o awans do PGE Ekstraligi. Obecnie to nierealne. - Żebym ja został, muszą ułożyć się wszystkie elementy układanki, w tym wsparcie miasta. Nie możemy jeździć na takim stadionie w takim mieście, jak Gdańsk, które jest uważane za jedno z najlepiej rozwiniętych miast w Polsce. Ten obiekt to wstyd i żenada - powiedział wprost w rozmowie z naszym serwisem.
ZOBACZ WIDEO: Tłumy na Okęciu. Tak przywitano srebrnych medalistów olimpijskich
Biznesmen jako przykład podał Zieloną Górę. Tam władze miasta w ubiegłym roku wydały na NovyHotel Falubaz ok. 16 mln zł. Dzięki temu drużyna wygrała w cuglach I-ligowe rozgrywki i powróciła na najwyższy szczebel, zaś w obecnym sezonie awansowała do fazy finałowej PGE Ekstraligi. W Gdańsku o takiej kwocie mogą tylko pomarzyć, więc i wyniki są adekwatne.
Tymczasem jeszcze dekadę temu Zdunek był zbawcą gdańskiego żużla. Wcześniejsi działacze zostawili Wybrzeże z milionowymi długami, a biznesmen wziął się za ratowanie klubu. Zachował się honorowo i spłacił część zobowiązań po poprzednikach. Wcale nie musiał tego robić. Wystarczyłoby, że ekipa na rok zrezygnowałaby z jazdy w rozgrywkach ligowych, a potem mogłaby zaczynać od zera.
- Od początku twierdziłem, że zawodników trzeba spłacić, ale na tyle, na ile nas stać. W praktyce oznacza to na ile... mnie stać. To po sugestii z PZM podniosłem sumę pieniędzy przeznaczonych na ten cel z 30 do 40 procent spłaty pozostałych z kontraktów zaległości. W praktyce oznaczałoby to, że kontrakty - biorąc pod uwagę całkowitą ich wartość - byłyby wypełnione w granicach od 70 do ponad 80 procent - mówił wtedy w "Dzienniku Bałtyckim".
Urodzony w samochodzie
Skąd w ogóle wziął się Tadeusz Zdunek w gdańskim środowisku sportowym? Milioner był wręcz skazany na przemysł samochodowy. Urodził się we wnętrzu auta, gdy jego mamę przewożono do szpitala. Już jako dziecko pasjonował się motoryzacją. Ojciec prowadził gospodarstwo, a on czasem grzebał w jego traktorze. Później trafił do Technikum Samochodowego w Gdańsku.
Skończył Politechnikę Gdańską - na wydziale mechanicznym uzyskał tytuł inżyniera, konstruktora silników. W czasach PRL otwarcie własnej działalności gospodarczej nie było zadaniem łatwym. Zdunek musiał należeć do cechu rzemieślniczego albo też posiadać świadectwo czeladnika.
Gdańszczanin miał to szczęście, że jako praktykę zaliczono mu pracę w PKS, później mógł otworzyć własny warsztat samochodowy. Zrobił to w 1978 roku mając ledwie 24 lata.
- Po części jeździłem dostawczym żukiem, a potem starymi, wyremontowanymi samochodami zachodnimi, po Trójmieście i całym kraju. Zawsze miałem swoje źródła zaopatrzenia, choć wtedy bym o tym tak nie mówił - zdradził po latach w "Dzienniku Bałtyckim".
Zdunek już na tamtym etapie życia wykazał się kreatywnością. Jeden z kolegów załatwiał mu odrzucone, ale dobre części z fabryk FSO i FSM. Po komponenty podróżował nawet na drugi koniec kraju - do Rzeszowa. Czasem w zamian przekazywał łososie, w czasach stanu wojennego - publikacje "Solidarności".
Od klientów z Niemiec do potentata samochodowego
Obecnie Grupa Zdunek to jeden z największych dealerów samochodów w kraju. Reprezentuje dwanaście różnych marek, zatrudnia ok. 500 osób, a ze swoją działalnością wyszła poza Trójmiasto. Początki wyglądały jednak zgoła inaczej.
Lokalizacja sprawiała, że do Zdunka często trafiali klienci z Niemiec i Szwecji. - Przynosiło to firmie największe przychody. Ceny usług za granicą wynosiły 200-300 marek, co w Polsce, po przeliczeniu na złotówki, było pokaźną kwotą - zdradził Zdunek w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim".
W demokratycznej Polsce gdański biznesmen musiał zmienić swoje podejście. Nawiązał kontakty z Renault, dzięki czemu stał się największym dealerem firmy w Trójmieście. Wysoka sprzedaż i zadowolenie z jego usług sprawiły, że zyskał bezpośrednie kontakty w Paryżu i tam załatwia najważniejsze sprawy z francuskim gigantem. Następnie jego portfolio rozrosło się o takie marki jak BMW i Mini.
O ile Zdunek odniósł sukces w biznesie, o tyle nie można tego powiedzieć w kontekście żużla. W ciągu kilku lat wpompował w Wybrzeże kilka milionów złotych. - Bardzo cenię Witka Skrzydlewskiego i być może on ma rację? Może trzeba przerwać wszystkie chore układy i przestać wydawać pieniądze na - przepraszam za to słowo - nieudaczników, którzy nie znają słowa ambicja. Trzeba zastanowić czy warto, czy zamiast kłaść na żużel kupy pieniędzy, kupić dom wnuczce - powiedział nam ostatnio gdańszczanin, nawiązując do decyzji biznesmena Witolda Skrzydlewskiego, który postanowił sprzedać drużynę H.Skrzydlewska Orła Łódź.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Kapitan Unii opowiada o sytuacji z kibicami. "Dobrze, że wiedział co zaśpiewać"
- Zbudowali już trzon i mają dwie niewiadome. Rusiecki mówi, z kim odbył rozmowy